Felietony

Odwagi!

Tekst pochodzi z numeru: 6 (153) czerwiec 2014

Dr hab. Maciej Jońca

„Prawo rzymskie określało lęk jako instantis vel futuri periculi causa mentis trepidatio (D. 4.2.1), czyli jako wewnętrzny niepokój z powodu aktualnego lub przyszłego niebezpieczeństwa. Lęka się młoda dziewczyna, kiedy decyduje się wyjść za mąż, boi się sportowiec przed podjęciem wielkiego wysiłku” – nie bez racji zauważa bp Tadeusz Pieronek1. W czerwcu do katalogu przykładów sytuacji, które pod­noszą ciśnienie, można dodać powszechny wśród studentów lęk standardowo pojawiający się w tym miesiącu, skądinąd bardzo pięknym. Lekki stres jest w czasie sesji egzaminacyjnej czymś normalnym i nieuniknionym, choć z drugiej strony nie ma co przesadzać. Ku pokrzepieniu serc przywołajmy sylwetki studentów, którym kiedyś towarzyszyły podobne obawy. Okoliczności, w jakich przyszło im uczyć się i zdawać egzaminy, w tym – co zrozumiałe – ten z prawa rzymskiego, były jednak diametralnie różne od współczesnych. Wtedy istniało wiele powodów do lęku! Dziś już ich nie ma.

Doś i „Kurczak”

Tym, którzy użalają się na współczesne warunki studiowania oraz nerwowe napięcia związane ze zdawaniem egzaminów, warto polecić wspomnienia Zbigniewa Wróblewskiego zatytułowane „Z tarczą i na tarczy”. Autor w czasie okupacji hitlerowskiej studiował prawo na tajnych kompletach prowadzonych pod egidą Uniwersytetu Warszawskiego. „Na tajnych kompletach uniwersyteckich – pisze – bujnie rozwijało się życie towarzyskie młodzieży. Przed wojną nie istniały średnie szkoły koedukacyjne, a system ten z reguły obowiązywał także na tajnych kompletach z zakresu szkół średnich. Komplety uniwersyteckie sprzyjały więc nawiązywaniu bliższych kontaktów z dziewczętami. Rodziły się również i przyjaźnie, budziły sympatie, a nawet nieraz głębokie uczucia. I nie zazdrość w takich razach stawała się powodem bólu, ale obawa, by gorącego uczucia nie przerwała brutalna śmierć… Dorota. Nie znam nawet jej nazwiska, nie wiem, skąd pochodziła. Pozostała mi po niej tylko fotografia, na odwrocie której dziecinnym pismem napisała: »Zbiniowi, aby nie poszły w zapomnienie cuda roku 1941/42. Doś«. Dorotabyła sierotą. Po zmarłej ciotce została jej kawalerka na Pradze przy ulicy Panieńskiej. Ponieważ poświęcała cały swój czas, jak się później zorientowałem, na pracę w jakiejś organizacji podziemnej, żyła chyba z zasiłków miesięcznych tej organizacji. Zasiłki te musiały być skromne, o czym świadczyło chociażby ubranie Doroty, zawsze na pograniczu jakiejś genialnej improwizacji z niczego, oraz mniej niż skromne wyżywienie. (…) Nie zawsze potrafiła się skupić, by pamięciowo opanować nowe dla nas wyrażenia prawnicze, terminologię łacińską prawa rzymskiego lub podążać za tokiem myśli prof. Henryka Piętki, wykładającego teorię prawa. Trzepotała wtedy długimi rzęsami i stwierdzała z rozbrajającą szczerością: »Widocznie jestem idiotka, bo nic z tego nie rozumiem«. (…)

Kuliśmy wspólnie w czasie przygotowania do kolokwiów zimowych. Prof. Piętki już się nie bała, twierdząc, że on nas i tak bezbłędnie ocenia bez egzaminów. Popadła w panikę przed ogromem materiału wykładanego przez prof. Rafacza. »Nigdy się nie nauczę ilości grzywien w dawnym prawie karnym. Usiądź koło mnie, gdy będę odpowiadała, i gdyby mnie o to zapytał, kop w nogę tyle razy, ile było grzywien«. Początkowo udawało się, delikatnie kopałem. Dziekan jednak rozszyfrował naszą metodę podpowiadania, bo nagle zadał Dorocie pytanie, na które należało odpowiedzieć: 60 grzywien. Spoglądałem bezradny, a Dorota trzepotała rzęsami…

Los jej stał się powodem wyrzutów sumienia dziekana. Wykła­dając dwa przedmioty, stawiał dwa stopnie, czyli przesądzał o wynikach egzaminów na pierwszym roku. Przepisy dopuszczały bowiem tylko poprawkę z jednego przedmiotu. Dziekan zapamiętał wynik kolokwium i wynik egzaminu również okazał się niepomyślny. Dorota musiała powtórzyć rok. Gdy w roku 1943 dowiedzieliśmy się o aresztowaniu, a później, gdy została w czasie Wielkanocy rozstrzelana na Pawiaku, prof. Rafacz nie mógł się uspokoić: »Dlaczego wówczas ją zostawiłem? Może tam jeszcze myślała o mnie z żalem…«”2.

Przyznać trzeba, że zdanie w warunkach okupacyjnych egzaminu u prof. Józefa Rafacza (1890–1944), przed wojną profesora KUL-u, a następnie UW, nie należało do zadań najłatwiejszych. I to nie tylko ze względu na złożoną i skomplikowaną materię. „Przez całą noc – wspominał Zbigniew Wróblewski – z soboty na niedzielę w mieszkaniu moich rodziców na Pradze przy syku karbidówki przepytywaliśmy się z Witkiem Gajewskim (pseudonim Kurczak – zginął w obozie koncentracyjnym) z wkutego poprzednio materiału. Wypaliliśmy dziesiątki papierosów. Kawa w ówczesnym czasie była nieosiągalna. Jeśli jeden zasypiał, drugi po prostu walił go w kark i uczyliśmy się dalej. Dokładnie wygoleni i odprasowani wyszliśmy z domu o godz. 8 rano. Ulice puste. Wiadomo. Niedziela. Nie zwracając uwagi na zupełnie pusty tramwaj, dokuwaliśmy zawiłości z dawnego prawa prywatnego. Witek nagle przypomniał sobie, że nie wie nic o instytucji dawnego polskiego prawa cywilnego »pani wiennej«. Konduktor z początku spoglądał na nas podejrzliwie, czy aby mamy nie zachwianą równowagę. Wreszcie nie wytrzymał i dramatycznym szeptem radził, byśmy wysiedli i wracali do domu. »Od rana dziś cholernie łapią. Drugi tramwaj mi wygruzili«. Poczęstowaliśmy go papierosem. »Już mamy niedaleko. Może przejedziemy. Pan rozumie. Trzeba«. Rozumiał pewnie, że jedziemy z jakąś ważną misją, bo na wszelki wypadek stanął na tylnym pomoście, ­rozglądając się po wymarłej ulicy Puławskiej. »Widzą ich panowie?«. Rakowiecką odjeżdżały zielone budy napełnione złapanymi ludźmi.Witek wzdychał. »Żeby mnie tylko profesor nie zapytał o tę wienną, bo wsiąknę. Może profesor nie przyjdzie?«. Przedostanie się przez ulicę groziło istotnie poważnym niebezpieczeństwem. Przyszedł. Uścisnął nam ręce, z żalem westchnął nad ulicznymi wypadkami dzisiejszego rana i rozpoczął egzamin, który trwał ponad godzinę z pomyślnym dla nas skutkiem”3.

Józef Rafacz, dziekan tajnego Wydziału Prawa UW, został zamordowany przez Niemców w trzecim dniu powstania. Okoliczności jego śmierci pozostają niejasne. Jedna z wersji głosi, że życie stracił w egzekucji ulicznej dokonanej na skrzyżowaniu ulic Dobrej i Nowego Zjazdu. Według innej z domu, w którym mieszkał, Niemcy wyciągnęli i zastrzelili wszystkich mężczyzn, a wśród nich profesora.

Porządni chłopcy

Kolejną charakterystyczną postacią zapamiętaną przez Wrób­lew­skiego był Witold Sawicki(1904–1973) wykładający na tajnych kompletach dzieje prawa na zachodzie Europy. „Prof.Sawicki również każdy wykład rozpoczynał od krótkiej dyskusji na temat aktualnych wydarzeń okupacyjnych, nowych »zarządzeń«, które »zgodnie z prawem«, »w imię prawa« wydawali prawnicy. Wydawali je ci, którzy nam wytykali niższość kulturalną?! Jaśniej potem, oczywiście, brzmiały słowa wykładu: »… kultura germańska posiadała charakter pierwotny, czczono głównie wszelkie przejawy sił przyrody… U German działały tajne związki natury religijno-politycznej, których tradycja, jak na przykład związek Wilkołaków, przetrwała przez długie lata i odradza się w różnych okresach czasu… Pieniędzy i pisma Germanie również nie znali, jak i nie znali miast«. A nieco później: »miasta niemieckie pochodzą z wzorów miast rzymskich, a prawo miejskie z prawa rzymskiego…«. »W tym świetle nie bardzo rozumiem – padały nieraz po wykładzie pytania – na jakiej zasadzie wytykano nam wiekowe zacofanie. Nasze opola powstały mniej więcej w tym samym czasie i były organizowane według prawa polskiego…«. Rozpoczynały się wtedy długotrwałe dyskusje. Odkryciem było dla nas również wykazanie przez prof. Sawickiegohumanizmu prawa polskiego w porównaniu z zachodnioeuropejską teorią kary (odstraszenie), powodującą stosowanie kar szczególnie wymyślnych w swych okrucieństwach czy metodami śledztwa posługującymi się przerażającymi wprost metodami”4.

Wśród grozy okupacyjnego terroru zdarzały się również momenty, można powiedzieć, humorystyczne. Wróblewski zapamiętał następujący epizod: „pewnego razu przyszedł na wykład [tj. SawickiM.J.] wyraźnie zaniepokojony. Indagował właściciela mieszkania. »Czy wie pan, że ten dom jest pod obserwacją? Przed bramą kręcą się dwa podejrzane typy. Odwołuję dziś wykład. Proszę wychodzić pojedynczo, a na następny raz wyznaczyć inny lokal«. Właściciel mieszkania zszedł na dół. Wrócił za chwilę szczerze ubawiony: »Znam tych ludzi. Jeden handluje walutą, a drugi sprzedaje odbitki niemieckich gap na lewe dokumenty. Porządni chłopcy!«5.

Witold Sawicki wziął udział w powstaniu warszawskim jako żołnierz Narodowej Organizacji Wojskowej. Nosił wtedy stopień podporucznika czasu wojny i posługiwał się pseudonimemJerzy. „Spotkałem go – wspominał Wróblewski – w czasie powstania warszawskiego na Starówce. Na tle barykady przecinającej ulicę Długą ujrzałem nagle dobrze znajomą drobną twarz kryjącą się pod okapem dużego niemieckiego hełmu. Szczupła postać tonęła w obszernej panterce. Jak zwykle uśmiechał się z pewnym zażenowaniem. Rozmawialiśmy krótko, jak wymieniają zdania ludzie spieszący się do swych pilnych spraw. Na pożegnanie serdecznie uścisnęliśmy sobie dłonie. Każdy myślał to samo – czy jeszcze zobaczymy się kiedykolwiek”6.Sawicki przeżył, ale zaraz po wojnie został aresztowany przez komunistyczne władze wraz działaczami Związku Harcerstwa Polskiego. Zwolniony w ramach amnestii z 1947 r. podjął pracę na KUL-u, którą przerwało kolejne aresztowanie. W 1956 r. znalazł zatrudnienie na Wydziale Prawa UMCS, gdzie pracował do emerytury, która przyszła w 1970 r.

Dama niezłomna

Na miano damy niezłomnej Maria Sobocińska (1920–2012) pseudonim Ryśka zasłużyła sobie odwagą, nieugiętą postawą oraz wiernością wyznawanym wartościom. Kiedy wybuchła II wojna światowa, miała zaledwie 19 lat. Po klęsce wrześniowej natychmiast włączyła się w nurt działalności konspiracyjnej. Od kwietnia 1940 r. działała jako kurierka Komendy Okręgu Pomorze Związku Walki Zbrojnej. Dwa lata później mianowano ją komendantką Wojskowej Służby Kobiet w Obwodzie Armii Krajowej Lipno, a następnie w Inspektoracie AK Włocławek. Po nadejściu Armii Czerwonej pozostała w konspiracji. W krótkim czasie stało się jednak jasne, że tajna działalność w dotychczasowym zakresie jest niemożliwa. Pierwsze kłopoty z Urzędem Bezpieczeństwa spadły na nią w lipcu 1945 r. Wspominała je tak: „Zostałam wezwana do Sztabu na odprawę i po dalsze instrukcje. Było to latem 1945 r. – chyba 1 lipca, imieniny Haliny. Biorę więc bukiet róż dla pani Krzeszowskiej i jadę pociągiem do Torunia. W pociągu jedzie też grupa znajomych chłopców z AK. Dzień jest piękny, więc rozmowy wesołe, dużo śmiechu, a równocześnie marzenia i plany o studiach.

W przedziale naprzeciwko mnie siedzi młody oficer powracający z oflagu. Bierze udział w ogólnej rozmowie. Jedzie do Gdańska, więc kiedy wysiadam w Toruniu, prosi o mój adres, ale go nie dostaje. Warszawska 8 jest tuż koło dworca. Wysiadam z kwiatami i nieodłączną parasolką, w której z przyzwyczajenia okupacyjnego ukryłam różne dokumenty. Tymczasem w mieszkaniu przy ul. Warszawskiej 8 był już »kocioł«, o czym nie wiedziałam”7. Tym razem nieprzyjemna przygoda znalazła szczęśliwy finał. Po dziesięciu dniach zatrzymania w „kotle” łączniczka została zwolniona, gdyż brakowało przeciw niej dowodów (parasolki pozbyła się wcześniej).

Drugie aresztowanie miało przebieg bardziej dramatyczny. Sobo­cińska, mimo dużego ryzyka, postanowiła wrócić do stolicy, by ostrzec przyjaciół przed aresztowaniami. Została zatrzymana w Lipnie w listopadzie 1945 r. „Teraz już trafiłam do więzienia. W czasie śledztwa siedziałam w toruńskim okrąglaku, a później w Bydgoszczy. W jakiś czas potem odbyła się w Bydgoszczy rozprawa. To była sesja wyjazdowa z Poznania. Prokurator zażądał dla mnie kary śmierci. Dlaczego otrzymałam wyrok opiewający na 6 lat więzienia – dotąd nie wiem.

I tu mała dygresja: spotkanego oficera z oflagu zobaczyłam po raz drugi już po wyroku w więzieniu w Inowrocławiu, kiedy dokonywał inspekcji z ramienia jakichś władz nadrzędnych. Po inspekcji zostałam wezwana do kancelarii, gdzie studiował moje akta. Zapytał, w czym mógłby mi pomóc. Odpowiedziałam hardo: »Teraz już nic!«. Pamiętał, że chciałam studiować, i wydał zezwolenie na dostarczenie mi do więzienia książek, ale wyłącznie z dziedziny prawa. Cóż za ironia – dziewczyna bezprawnie uwięziona ma studiować prawo.

Dotychczas pozbawiona możliwości otrzymywania jakiejkolwiek lektury – zgodziłam się na to prawo, chociaż miałam zupełnie inne zainteresowania; odtąd otrzymywałam czasopisma z tej dziedziny, jak też książkę »Prawo rzymskie« obowiązującą studentów na pierwszym roku studiów. Wychodząc na wolność, udało mi się zabrać ze sobą tę ocenzurowaną i opatrzoną pieczęcią więzienną książkę”8.