Artykuły

Pudło

Tekst pochodzi z numeru: 11 (146) listopad 2013

Dr Maciej Jońca

Listopad. Po nagłym październikowym zrywie towarzyszącym zwykle rozpoczęciu nowego roku akademickiego miesiąc kolejny przynosi jakże pożądane uspokojenie rytmu, a w swoich początkach wyciszenie i refleksję. Odkąd pamiętam, pięknym zwyczajem jest odwiedzanie w tym czasie grobów zmarłych profesorów pochowanych na cmentarzu przy ulicy Lipowej. Tam, pośród uczonych, którzy rozsławili swoimi pracami imię mojej Alma Mater, spoczywa również jeden z filarów polskiej romanistyki – ks. prof. Henryk Insadowski. Warto przypomnieć jego sylwetkę, choć informacje, którymi dzielę się dziś z Czytelnikami, pochodzą nie z oficjalnych biogramów, ale… z pudła. To jednak w niczym nie przeszkadza. W zaduszkowej atmosferze chcę przywołać cienie wielkiego uczonego i zarazem wprowadzić drobne poprawki  do jego oficjalnej biografii.

Uczony

Naturalnie należy zacząć od tego, że Henryk Insadowski urodził się 13.1.1888 r. w Karnkowie koło Włocławka. Ukończywszy seminarium duchowne w tym mieście w 1912 r., udał się do Rzymu, gdzie pozostał do momentu wybuchu I wojny światowej. Następnie przebywał w Pabianicach, po czym, w 1918 r., wrócił do Rzymu, skąd wkrótce przywiózł dyplom doktora prawa kanonicznego. Prawo świeckie poznawał w Warszawie. Od 1922 r. aż do swej śmierci był kierownikiem Katedry Prawa Rzymskiego na KUL-u.

Do jego najważniejszych dzieł z zakresu kanonistyki należą: „Ustrój prawny Kościoła katolickiego” (Lublin 1926) „Osoba prawna. Studium prawno-kościelne” (Lublin 1927), „Kościelne prawo pogrzebowe” (Włocławek 1930). Prawu rzymskiemu poświęcił monografie: „Res sacrae. Studium z sakralnego prawa rzymskiego” (Lublin 1931), „Rzymskie prawo małżeńskie a chrześcijaństwo” (Lublin 1935), „Prawo rzymskie u Hora­cego” (Lublin 1935). Na użytek dydaktyki z rosyjskiego przełożył na język polski dwutomowe dzieło zatytułowane „Historia prawa rzymskiego”, którego autorem był znakomity romanista i cywilista Josif Pokrowskij. W latach 1924–1939 dyrektorował Bibliotece Uniwersyteckiej KUL.

Wujcio

Nie potrafię powiedzieć, ile lat upłynęło, odkąd naburmuszony udałem się w odwiedziny do paniŁucji Szlakowej. Dobrze pamiętam za to, że przyczyną fatalnego samopoczucia było polecenie służbowe kierownika katedry, który, poznawszy mnie już jako tako, tym razem zamiast uprzejmie prosić (daremny trud, przyznaję), oschle nakazał mi opracowanie historii katedry i wyznaczył nieprzekraczalny termin oddania pracy. Zezłościło mnie to. Obcując wówczas głównie z mądrościami zawartymi w pismach rzymskich prawników, tudzież usiłując mierzyć się z antyczną greką, polecenie przełożonego odebrałem jako dopust boży. Cóż jednak było robić?

Dzieje Katedry Prawa Rzymskiego KUL w okresie międzywojennym nierozerwalnie związane są z postacią Henryka Insadowksiego. Pani Łucja Szlakowa to jego siostrzenica, dotarcie do niej było więc koniecznością. Starsza, niezwykle ciepła w obejściu dama przyjęła mnie zacnie. Czekała, poczęstowała herbatą i ciastem, a następnie uraczyła serią rozczulających, choć dla biografa zupełnie bezużytecznych, uwag w rodzaju: „wie pan, Wujcio był wyjątkowym człowiekiem…”, „wszyscy wiele Mu zawdzięczamy…”, „matka moja zawsze płakała, kiedy o Nim mówiła…”, i dalej w ten deseń. „Tracę czas…” – myślałem raz po raz z irytacją.

W pewnym momencie zapytałem, czy może, jakimś cudem, nie zachowały się pamiątki, zwłaszcza pisma, po… Wujciu. Nie liczyłem na wiele. Byłem już w archiwum uniwersyteckim i wydawało mi się, że tam zapoznałem się ze wszystkimi potrzebnymi materiałami. Pani Łucjabez słowa oddaliła się, by za niedługo wrócić i postawić przede mną pokaźnych rozmiarów pudło. Kiedy pobieżnie przejrzałem jego zawartość, potem zaś uzyskałem zgodę na skopiowanie części znajdujących się w nim materiałów, uraz do kierownika katedry prysł jak bańka mydlana, a na rozważania pani domu („Wujcio był niezwykle przystojnym mężczyzną, kobiety zwracały na niego uwagę, ale on sam, wie pan, przenigdy!”) nareszcie zacząłem reagować jak człowiek wychowany.

„Iskra miłości” i „Chryzantemy”

Czegóż nie było w pudle! Z czasów studiów Henryka Insa­dow­skiego we Włocławku pozostał mały kajecik opatrzony napisem „Literatura rzymska. Paweł Kuźnik. Włocławek. Seminaryum. 1906”. W nim, poza solidnie prowadzonymi zapiskami z literatury rzymskiej, znalazły się też notatki na temat roku liturgicznego, geografii oraz astronomii. Całość wieńczą dwa wiersze miłosne podpisane nazwiskiem… Insadowski.

W pierwszym utworze podmiotem lirycznym jest kobieta. W drugim, od którego zaczniemy, do ukochanej zwraca się mężczyzna. Oba, jak można mniemać, odnoszą się do tej samej historii. Stylistycznie mogą wydać się odrobinę nieporadne, choć wszystko jest naturalnie kwestą gustu. „Chryzantemy” przywodzą na myśl teksty do popularnych wówczas tang. Proszę zerknąć (pisownia oryginalna):

 „Ty pytasz mnie, dlaczego już | Umieram wśród wiosennych róż. | Uwieżaj mi, że w sercu rany | Zadałaś mi jedynie Ty! | Bolesne były moje sny | I bólem byłem zdruzgotany | Gdym zdrady Twej zobaczył ślad | Zabiłbym Ciebie chętnie rad | Choć krew się z Twoich ran sączyła | Lecz nie przestałem kochać Cię | Chodź wtedy Ty zdradziłaś mnie | Ja teraz gasnę z każdym dniem | Nie ujrzę Cię, bo dobrze wiem | Bo już nadchodzą śmierci dreszcze | Pamiętaj i przyrzeknij mi | Że na mój grób w zaduszne dni | Chryzantem biały rzuć mi jeszcze | O żegnaj mi na wieczny czas | Dziś widzę Cię ostatni raz | Namiętność życie mi odbiera | Dobija już do portu łódź | Więc mi chryzantem biały rzuć | Niech ze mną razem dziś umiera | Gdybym Twą zdradę poznał już | Pijany z bólu wziąłem nóż | Przed Tobą z bólu stałem niemy | Lecz wnet pierzchnęły myśli te | Gdym ujrzał cudne oczy Twe | Ostatni promień szczęścia zgasł | Dziś widzę Cię ostatni raz | Namiętność życie mi odbiera | Dobija już do portu łódź | Więc chryzantemy kwiat mi rzuć | Niech razem ze mną dziś umiera”.

Oddajmy teraz głos damie (pisownia – jak wyżej):

„Spojrzyj się na moje lica, | Spojrzyj się na moje łzy. | Jam biedna, jam nieszczęśliwa, | A wszystkiemu winieneś ty | Ja chodzę z miejsca na miejsce | Sama nie wiem dokąd i gdzie | Wtem echo, głos za mną leci | Zdumiona oglądam się | Ta miłość we mnie została | Ta miłość wzbudziła mnie | Ach wróć się, jam cię kochała, | A tyś porzucił mnie | Pamiętasz tę cudną nockę | Co księżyc oświecał nas | Całowałeś różowe usta | Lecz to był ostatni raz | Pamiętasz ten pocałunek | Na wieki co utkwił w nas | Pamiętasz celjoński trunek | Lecz to był ostatni raz | I poco ty za mną chodzisz | I poco wylewasz łzy | Kto inny o rękę prosi | Abyś nie dostał ty | Ty myślisz, że ja cię kocham | Przez ciebie otruję się | Lecz głupiś ty idjota | Ja z cicha śmiejąc się”.

Wiersze mają charakter wyraźnie „okolicznościowy”. Nie zachowały się bowiem żadne inne poetyckie próby przyszłego profesora prawa rzymskiego. Do poezji polskiej (łacińska to co innego, potrzebna mu była w pracy) nie ma również nawiązań w zachowanych w pudle kazaniach. Kim była i co takiego zrobiła przewrotna niewiasta? Kogóż to chciał potraktować nożem osiemnastoletni kleryk?

Rozczula mnie ten osobliwy dialog uwieczniony w kajecie seminarzysty Kuźnika, który przez ponad pół wieku przeleżał w pudle u pani Szlakowej. Przedstawiona w nim krótka historia zakazanej miłości nadpobudliwego kleryka i pięknotki o hipnotyzującym spojrzeniu jest przecież także moją historią.

Lipiński

W 1912 r. Henryk Insadowski został wysłany do Rzymu, gdzie na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim podjął studia z zakresu prawa kanonicznego. I tu kolejna niespodzianka. W pudle znalazło się ponad pięćdziesiąt widokówek, które nasz bohater otrzymał od różnych nadawców i z różnych okazji w latach 1910–1934. Najwięcej przypada na lata 1913–1914, kiedy mieszkał w Rzymie przy via Pietro Cavallini 38. Mieściło się tam wówczas Ospizio Polacco, czyli dom dla studiujących polskich księży. W Wiecznym Mieście nasz bohater odbierał korespondencję nie pod własnym nazwiskiem, ale jako Henryk Lipiński. W pierwszym odruchu myśl mimowolnie szuka obyczajowo-kryminalnych przyczyn tej zagadkowej próby zacierania po sobie śladów. Prawda okazuje się jednak bardziej prozaiczna. Otóż wskutek represyjnej polityki władz carskich niezwykle trudno było wówczas podjąć studia zagraniczne duchownym katolickim. Jedynym ośrodkiem prowadzącym studia specjalistyczne dla polskich duchownych była Akademia Duchowna w Petersburgu (poprzedniczka zresztą KUL-u). Ci, którzy chcieli wyjechać, musieli fałszować tożsamość, a niejednokrotnie również obywatelstwo. Ospizio Polacco przez pewien czas korzystało z subwencji austriackich. Pobyt w nim władze carskie postrzegały zatem jako działalność ocierającą się o szpiegostwo.

W 2009 r., z okazji 100-lecia istnienia, Polski Papieski Instytut Kościelny, następca Ospizio Polacco, skrupulatnie zebrał nazwiska wszystkich studentów, którzy korzystali z jego gościnności. Na liście nie ma jednak ani Insadowskiego, ani Lipińskiego. Jest jednak pudło, a w nim pocztówki. Wśród nich aż 28 z adresem: via Pietro Cavallini 38. Na jednej z nich, wysłanej z Petersburga 31.11.1912 r., napisano: „Drogi Heńku! Dziękuję Ci serdecznie za obydwie karty. Cieszę się wielce, żeś już na miejscu. O, ja bardzo pragnę być w Rzymie! Może Bóg da, że choć w części przeniesiemy Rzym do Królestwa. Zazdroszczę Ci tych pięknych widoków, którymi możesz paść swe oczy. Nie bądź samolubem, Henio Drogi, przesyłaj choć kopie tego, co swemi oczy pożerasz. (…) Pisz, choćbyś mi rachunek wystawił, bo chcę mieć widoki Miasta Wiecznego, ułożę sobie album”.

Na pozostałych, poza życzeniami, podziękowaniami, pytaniami w rodzaju: „jak się masz” i „co u ciebie”, stale pojawia się motyw znienawidzony przez doktorantów w każdym czasie i pod każdą szerokością geograficzną. Jego brzmienie: „kiedy kończysz?”.

Kombinatoryka

Jedną z większych zagadek dotyczących naukowej kariery Henryka Insadowskiego jest, kiedy – czy w ogóle – zrobił habilitację. Pudło ujawniło pewną niejasność również odnośnie do doktoratu. Otóż w uczelnianych kwestionariuszach Insadowski konsekwentnie podkreślał, że doktorat uzyskał w 1914 r. Co innego wynika jednak z dyplomu doktorskiego. Nawiasem mówiąc, to, co zachowało się w pudle, to się nazywa dyplom! Twarda oprawa, cynobrowe okładki z wytłoczonym złotym wzorem, strony pergaminowe, a na nich tekst odciśnięty wytworną antykwą, srebrna pieczęć… Dyplom poświadcza, że egzamin doktorski odbył się 3.5.1919 r., podczas gdy sam dokument wydano dwa dni później. Również na przybitej do niego później (1919 r.) nostryfikacyjnej pieczęci opatrzonej godłem Uniwersytetu Stefana Batorego oraz podpisami rektora (Stanisław Pigoń) i dziekana wydziału teologicznego (ks. Czesław Falkowski) uwzględniono tę właśnie datę.

Zresztą sam zainteresowany na jedynej zachowanej w pudle niewysłanej z Rzymu widokówce, datowanej na 27.2.1919 r., pisał: „Pracuję obecnie bardzo wiele, wyobraź sobie, że muszę odprawiać o 530. Skoro załatwię się z doktoratem, wracam z wojskami naszymi do kraju”. Całości dopełnia zaświadczenie włocławskiej kurii biskupiej, gdzie potwierdza się tożsamość Henryka Lipińskiego oraz stwierdza, że ukończył „całkowity kurs prawa kanonicznego w r. 1914”. Ukończyć całkowity kurs to wszakże nie to samo, co otrzymać tytuł doktora. Kuria to wiedziała i my to również wiemy. Chyba że…, chyba że były dwa dyplomy. Jeden na Lipińskiego (1914 r.), drugi na Insadowskiego (1919 r.). Pudło milczy jednak na ten temat.

Nie do końca precyzyjne jest również, pod względem formalnym przynajmniej, późniejsze twierdzenie uczonego, że w latach 1918–1920 studiował na Wydziale Prawa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Z zaświadczenia wydanego przez kurię biskupią Wojska Polskiego z 27.9.1919 r., w którym nasz bohater figuruje jako „kapelan 3. pułku artylerii polowej armii jen. Hallera”, wynika, że nie ma przeszkód do podjęcia takich studiów. Tymczasem dopisek kapelana III Dywizji Wojsk Polskich oficjalnie zezwala na nie dopiero 7 października tegoż roku. Z drugiej jednak strony zachowany w pudle odpis wykładów i ćwiczeń, na które miał uczęszczać Insadowski, wyraźnie stwierdza, że immatrykulacja na UW nastąpiła 7.5.1918 r.

Ech, miło żyć ze świadomością, że kombinowano zawsze, i móc czerpać natchnienie z wielkich mistrzów!

Łódź u brzegu

Łódź dobiła do brzegu 14.3.1946 r. w Lublinie. Śmierć 58-letniego profesora była dla wszystkich dużym zaskoczeniem. „On z Warszawy wracał zimą na ciężarówce z odkrytą plandeką. Przeziębił się i dobrze nie wyleczył” – tłumaczyła mi podczas pamiętnej wizyty pani Szlakowa. Nie bez znaczenia były zapewne zdrowotne konsekwencje przebywania w hitlerowskim więzieniu na lubelskim zamku w czasie wojny. Na temat ciężarówki nie ma w pudle nic. Jest za to kwitek podpisany przez przewodniczącego Komisji Mieszkaniowej w Lublinie z 22.6.1946 r., przyznający „Panu Insadowskiemu Henrykowi mieszkanie składające się z jednego pokoju jako sublokatorowi”. Trzypokojowe lokum na ulicy 3 Maja, w którym uczony mieszkał i pracował przed wojną, było potrzebne komuś innemu… Widziałem również kwit przychodowy nr 8551, w którym 13.3.1946 r. potwierdzono wpłatę zaliczki na leczenie w Szpitalu św. Wincentego à Paulo w Lublinie. Dzień później Henryk Insadowski nie żył.

Atmosferę tamtych trudnych dni oddaje kolejne pismo szczęśliwie uratowane w pace. Oto ks. Stefan Biskupski po powrocie do kraju tak pisał (list datowany: 30.8.1946 r.) do siostrzenicy lubelskiego romanisty: „Ja powróciłem po siedmioletniej poniewierce po więzieniach i obozach koncentracyjnych w Sachsenhausen i Dachau w maju b.r. Jedna z najprzykrzejszych wiadomości, która do mnie doszła po przyjeździe do Polski, była o śmierci Henia. Pisał do mnie do Dachau w grudniu 1944. Snuł wiele planów na wspólną pracę ze mną po wojnie. Niestety, plany Boże były inne. Ucieszyłem się natomiast bardzo, że Pani żyje i wychodzi za mąż”. Takie to były czasy.

Epilog

Pudło, którego zawartość miałem okazję poznać dzięki uprzejmości pani Łucji Szlakowej, nie tylko dostarczyło szeregu nowych informacji na temat jednego z najwybitniejszych romanistów polskich okresu międzywojennego. Pozwoliło również spojrzeć na niego jakoś inaczej, serdeczniej. Zza upchniętej w nieładzie masy pism oficjalnych i prywatnych wyłania się postać nie tylko tytana pracy, ale także człowieka serdecznego, otwartego, potrafiącego cieszyć się życiem, a w razie konieczności niewahającego się mężnie stawiać czoła jego przeciwnościom. Widzimy osobę, która swojej profesji oddana była bezgranicznie. Jak najpierw nieustępliwie dążył do osiągnięcia celu, którym było podjęcie pracy naukowej, tak później nie przestawał udowadniać, że okazał się jej godzien.

Obecnie na prowadzone przeze mnie seminarium magisterskie uczęszczają trzy osoby: jeden ksiądz i dwie panie. W bieżącym miesiącu zamierzamy udać się wspólnie na grób Henryka Insadowskiego. Ksiądz zgodził się znaleźć jakąś niebanalną modlitwę za zmarłych po łacinie (wszak profesor znał ten język wyśmienicie!). Panie poprosiłem o zabranie ze sobą chryzantem.


Dr Maciej Jońca – Doktor nauk prawnych, historyk sztuki, adiunkt w Katedrze Prawa Rzymskiego KUL.