Felietony

Sala ma wiedzę ogromną

Jacek Dubois                                                                                                                                         Tekst pochodzi z numeru: 10 (100) październik 2008

Zgodnie ze starą maksymą punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Przykładem na prawdziwość takiego twierdzenia jest sąd. Te same zdarzenia są często krańcowo różnie postrzegane przez uczestników postępowania, w zależności od tego, jakie zajmują miejsce na sali rozpraw. Najbaczniejszymi obserwatorami są aplikanci świeżo po studiach, oglądający salę sądową z fotela protokolanta. Dla mnie te pierwsze kontakty z ludźmi w togach były niezapomnianym, wręcz magicznym przeżyciem. Z fotela usytuowanego przy stole sędziowskim postrzega się sąd jak scenę teatralną, po której przewijają się aktorzy, do których grona niebawem się dołączy. Poza ciekawymi sprawami ważni są uczestnicy dramatu. Jeśli miało się szczęście, tego samego dnia można było posłuchać przemówień najwybitniejszych adwokatów:Tadeusza de Virion, Władysława Pocieja czy Czesława Jaworskiego. Oglądając sąd z tego miejsca, nauczyłem się, że niczego, a zwłaszcza nikogo nie można osądzać po pozorach. Często starszy siwowłosy obrońca, który na pierwszy rzut oka zwiastował długie, usypiające przemówienie, nagle przeobrażał się w walecznego lwa, wspaniałymi argumentami broniącego klienta. Zdarzały się również rozczarowania. Na salę rozpraw zawitał kwiat palestry. Przez kilka godzin można było słuchać najwybitniejszych mówców. Jako ostatni miał wystąpić adwokat, którego nie znałem. Wysoki, dostojny, o włosach lekko przyprószonych siwizną, swoim ma­jestatem przypominał rzymskiego se­na­­tora. Wyglądało, że jako ostatni za­­bie­­rze głos najgodniejszy z godnych. Roz­począł i wspaniałym melodyjnym głosem zaczął wygłaszać banialuki, które nawet w uszach debiutującego aplikanta brzmiały jak odgłos pocisku rozbijającego szczelny mur obrony zbudowany przez jego przedmówców. Gdy skończył, klient, mamrocząc obraźliwe dla korporacji adwokackiej określenia, wybiegł z sali. Była to gorzka lekcja, że trzeba być bardzo ostrożnym, gdyż bardzo cienka jest granica, po której przekroczeniu już nie pomagamy, ale szkodzimy klientom. Jest stare powiedzenie, że ława przysięgłych to dwunastu ludzi ustalających, kto ma lepszego prawnika. Taką ławą jesteśmy po trosze na aplikacji: podglądamy, uczymy się, porównujemy i próbujemy odnaleźć swój własny styl pracy. Ten fascynujący i beztroski okres, gdy oceniamy innych, szybko się kończy i kandydat na przyszłego orła Temidy z obserwatora procesu staje się jego uczestnikiem. Gdy z widza stajemy się stroną, perspektywa zmienia się i wydarzenia na sali postrzegane są różnie, w zależności, jakie miejsce na sali zajmujemy.

Najważniejszy jest sędzia. Montesquieu mawiał: „Nie pytam, jakie są prawa, ale jacy są sędziowie”. To sąd podejmuje decyzje i za nie odpowiada. Nie może popaść w skrajność. Sędziów zbyt surowych Diderot oceniał: „Kto karze dla własnej satysfakcji, jest albo bardzo okrutny, albo bardzo zły”. Nie można też okazać zbytniej łagodności, gdyż powtarzając zaGoethem: „Sędzia, który nie potrafi karać, staje się w końcu wspólnikiem przestępcy”. Łatwo jest podpowiadać innym, zatem dziesiątki myślicieli udzielały sędziom dobrych rad. Najważniejsza jest bezstronność. Menander mawiał, że „zarówno przyjaciół, jak i nieprzyjaciół trzeba sądzić jedną miarą”. Istotna jest powściągliwość, gdyż powtarzając za Racine’em: „Nadgorliwa sprawiedliwość jest często niesprawiedliwością”. Ważna jest szybkość i skuteczność działania.Bonesan mówił: „Im szybciej nastąpi kara po dokonanym przestępstwie, tym bardziej będzie sprawiedliwa i skuteczna”. Istotne są również cele, jakie kara ma osiągnąć. Seneka uważał, że: „żaden rozumny sędzia nie każe z tego powodu, że popełniono występek, ale w tym celu, aby go więcej nie popełniono”. Niezależnie jednak od tego, jak mądrych rad by się słuchało, finał jest zawsze podobny. Nikt do końca nie jest zadowolony. Katon mawiał: „Nie ma prawa, które zadowalałoby wszystkich”, zaś zdaniem Irzykowskiego: „Kara przychodzi zwykle w ten sposób, że wygląda jak krzywda”. Tak naprawdę nie istnieją gotowe reguły czy idealne rozwiązanie.Najważniejszy jest zdrowy rozsądek i samodzielność w podejmowaniu decyzji. Strony procesu podpowiadają sędziemu tzw. złote rozwiązania, często z pozoru brzmiące rozsądnie i logicznie. Nie zawsze jest to przejaw życzliwości, strony nie są po to, by pomagać sądowi w znajdowaniu idealnych rozwiązań. Często w interesie klienta, którego reprezentują, rozgrywają szczegółowo zaplanowaną rozgrywkę. Nie można być pewnym, czy wniosek służy rozstrzygnięciu sporu, czy też jest zbudowaną z prawniczych paragrafów pułapką, w któ­rą strona stara się wciągnąć sędziego. Sąd wie, że każdy jego błąd zostanie na dalszym etapie postępowania bezlitośnie wykorzystany. Nie ma w tym nic złego, zadaniem obrońców jest wykorzystywać przepisy na korzyść klientów. Sąd nie może nikomu ufać. Każdy wniosek może być pułapką mającą doprowadzić do proceduralnego błędu.

Porywające przemówienia są nieodłącznym elementem sal sądowych. To jednak dodatki. Rutyniarze wiedzą, że na werdykt sądu większy wpływ mają bezduszne paragrafy i procedury niż najbardziej płomienne przemówienia. Sprawy nie wygrywa się elokwencją i pięknem argumentacji, ale znajomością procedur. Z perspektywy fotela sędziowskiego sala może wyglądać jak pole bitwy. Każdy zgłoszony wniosek to potencjalny pocisk mogący zburzyć mur sprawiedliwości, zaś zaproponowane, z pozoru logiczne rozwiązanie może okazać się koniem trojańskim, który doprowadzi do uchylenia wyroku. Oto przykład, jak proces może zostać zniweczony przez wpadkę proceduralną. Ofierze pobicia została udzielona pomoc przez lekarza, który jest biegłym sądowym. Zostaje on przesłuchany jako świadek na okoliczność obrażeń poniesionych przez ofiarę napaści. Sprawa trafia do sądu, gdzie zgodnie z zasadą bezpośredniości sąd ponownie przesłuchuje lekarza. Jednak dla właściwej oceny prawnokarnej czynu niezbędne jest ustalenie, na jaki okres naruszone zostały czynności ciała pokrzywdzonego. Takich ustaleń dokonać może biegły z zakresu medycyny. Tak się szczęśliwie składa, że przesłuchiwany lekarz jest jednocześnie biegłym. Powołanie go jako biegłego wydaje się optymalnym rozwiązaniem. Czy aby na pewno? Przepisy są bezwzględne. Osoba, która w sprawie była świadkiem, nie może w tej sprawie pełnić roli biegłego. Taka opinia obarczona byłaby wadą i gdyby na jej podstawie sąd wydał rozstrzygnięcie, musiałby liczyć się z tym, że wyrok zostanie uchylony. Często sąd może paść ofiarą własnej nadgorliwości. W procesie oskarżony nie przyznawał się do winy. Twierdził, że nie pamięta, co w dacie zarzutu robił, ale jego żona prowadzi pamiętnik i przy jej pomocy będzie mógł odtworzyć przebieg zdarzeń tego dnia. „A gdzie teraz jest Pana żona?” – spytał sędzia. „Czeka przed salą” – odparł oskarżony. „Proszę wezwać żonę oskarżonego” – polecił sędzia protokolantowi.

Po chwili kobieta została przesłuchana na okoliczność pamiętnika. Po kilku latach procesu zapadł surowy wyrok, który został uchylony przez sąd odwoławczy. Popełniono błędy proceduralne. Kolejność czynności procesowych jest ściśle określona. Najpierw odbiera się wyjaśnienie od oskarżonego, a potem prowadzi postępowanie dowodowe. Jednak takie naruszenie procedury nie musiało mieć wpływu na treść wyroku. Sąd popełnił istotniejszy błąd. Osoba najbliższa dla oskarżonego ma prawo odmówić składania zeznań, o którym to prawie sąd zobowiązany jest ją poinformować. Tu sąd przesłuchał żonę oskarżonego, nie uprzedzając jej o tym prawie i nie pytając, czy zamierza z niego skorzystać.

Groźne może być nadmierne zaangażowanie emocjonalne w sprawę. W małej miejscowości toczył się proces. W ławie dla publiczności siedział mężczyzna trzymający dużą torbę. Doszedł z niej odgłos charakterystyczny dla kończącej się kasety magnetofonowej. Jak się okazało, widz miał w niej monstrualnej wielkości magnetofon. Zaobserwowawszy to, sędzia zerwał się zza stołu, by odebrać mężczyźnie aparaturę. Ten złapał tobół i rzucił się do wyjścia. Dalej wydarzenia potoczyły się dynamicznie. Przez korytarz sądu biegł mężczyzna z magnetofonem na ramieniu. Za nim pędził sędzia w rozwianej todze, krzycząc do strażników sądowych: „Zatrzymać nagrywacza”.

Ale dość o sędziach, czas na adwokatów. Jesteśmy wdzięcznym tematem dowcipów. Jednak jak ktoś słusznie spostrzegł, problem z dowcipami o prawnikach polega na tym, że oni sami nie uważają ich za zabawne, a inni nie uważają ich za dowcipy. Ja je lubię, dlatego próbka dwóch dyżurnych. „Trzydziestokilkuletni świetnie ubrany adwokat po wygranej rozprawie wsiada do supereleganckiego wozu. Prowadząc, wypada z szosy i gi­nie. Wkrótce dociera do bram raju, gdzie oczekuje go osobiście św. Piotr w oto­czeniu całej delegacji aniołów.

– Witamy najdłużej żyjącego człowieka na ziemi – zwraca się do nowo przybyłego.

– To jakaś pomyłka – dziwi się adwokat. – Gdy zginąłem, miałem 34 lata.

– To niemożliwe – przerywa mu św. Piotr. – Nasz dział księgowy zbadał wszystkie wystawione przez pana faktury. Zgodnie z zestawieniem godzinnym, żeby tyle przepracować, musiał pan żyć co najmniej 516 lat”.

Albo: „Czym się różni wypadek drogowy, w którym przejechano skunksa, od tego, w którym przejechano adwokata? To proste. Tam, gdzie przejechano skunksa, widać ślady hamowania”.

A teraz poważnie, nieszczęściem dla adwokatury jest, gdy utożsamiani jes­teśmy ze swoimi klientami, również nie­­szczęściem adwokata jest, gdy sam zaczyna utożsamiać się ze swoim klientem. Na ogół tylko w trakcie zawieruch dziejowych adwokaci mają szanse stawać po stronie spraw popularnych. Tak było w czasie stanu wojennego czy innych momentach zagrożenia demokracji, gdy adwo­katura broniła zachowań pow­szechnie akceptowanych. Kiedy sytuacja w kraju jest ustabilizowana, pospolitość skrzeczy, adwokat musi bronić tych, którzy naruszyli przyjęte reguły, a zatem ich zachowania są nieakceptowane. Jeśli nie akceptuje się czynu, siłą rzeczy nie akceptuje się osoby, która zachowanie takie próbuje usprawiedliwiać. Kry­tyka wzmacnia obronę, co powoduje, że adwokat może zbyt silnie zaangażować się w sprawę, a to jest niewybaczalnym błędem. Dostojewski uważał, że: „Kto bardzo współczuje zbrodniarzowi, ten często nie jest zdolny współczuć jego ofierze”. Adwokat nie może nigdy stać się obrońcą przestępstwa, musi natomiast wyszukać wszelkie argumenty prawne mogące pomóc jego klientowi. Na ławie obrończej siedzimy przed naszym oskarżonym. Nie widzimy człowieka i nie oceniamy, czy jest dobry, czy zły. Nie uzależniamy staranności od naszych sympatii. To osoba, która potrzebuje pomocy, i często jesteśmy jedynymi, którzy takiej pomocy gotowi są udzielić. Niezależnie od drastyczności zarzutów każdy ma takie same gwarancje, w tym prawo do obrony, którą jesteśmy zobowiązani mu zapewnić. Nieważne, czy działania takie spotykają się z akceptacją, czy odrazą. Od nas jednak zależy, jak adwokatura będzie postrzegana. Jeśli będziemy bronić prawniczych reguł, zyskamy szacunek nawet w sprawach niepopularnych, jeśli zaczniemy bronić przestępstwa, zdegradujemy rolę adwokatury. Dla adwokata najcenniejsze jest przysłowie, że „mowa jest srebrem, a milczenie złotem”. Naj­więk­szym dylematem w procesie jest zna­lezienie złotego środka pomiędzy speł­nianiem oczekiwań klienta a rzeczy­wis­tym reprezentowaniem jego intere­sów. Jesteśmy wychowani na amerykańskich thrillerach sądowych, gdzie sprawny obrońca w krzyżowym ogniu py­tań dyskredytuje świadków oskarżenia. Klient oczekuje od prawnika analogicznych sukcesów. Zapomina o jednym: że w filmach pytania i odpowiedzi piszą scenarzyści. W prawdziwym sądzie pospolitość skrzeczy i często otrzymuje się inną odpowiedź, niż przewidziałby ­scenarzysta w filmie z happy endem. W bufetach sądowych krążą dziesiątki anegdot o adwokatach, którzy zadali o jed­no pytanie za dużo. Sprawy wygrywa się nie poprzez elokwencję, ale skuteczność. Czasem warto milczeć na procesie miesiącami, by na koniec podnieść jeden element, który może być rozstrzygający. Nie można starać się przypodobać klientowi, pytając każdego o wszystko. Można doprowadzić do finału jak z filmu „Grek Zorba”, gdy wyrok skomentujemy: „jaka piękna katastrofa”.

Czas na prokuratorów. Ich rola w procesie jest często niezrozumiana nie tylko przez społeczeństwo, ale i przedstawicieli tego zawodu. W szkole polonistka zorganizowała na lekcji rozprawę jednego z bohaterów „Pana Tadeusza”, księdza Robaka. Oskarżała koleżanka, ja byłem obrońcą. W mowie oskarżycielskiej wskazała zawinienia oskarżonego, potem go rozgrzeszyła i poprosiła o uniewinnienie. Dostała dwóję i się popłakała. Nauczycielka tłumaczyła, że rolą prokuratora jest oskarżać, a nie bronić. Obie nie miały racji. Zadaniem prokuratury jest strzeżenie praworządności. Nie oznacza to, że należy oskarżać każdego, zawsze i za wszelką cenę, ale wtedy, gdy są do tego podstawy. Ksiądz Robak dopuścił się czynów zabronionych. Jego późniejsze zachowanie mogło wpłynąć na ocenę prawnokarną, lecz nie niwelowało czynu. Nie było podstaw do uniewinnienia go, były okoliczności łagodzące. Nie miała też racji nauczycielka, twierdząc, że prokurator powinien tylko oskarżać. Każdy z nas ma gwarancję ustawową, że osoba niewinna nie zostanie pociągnięta do odpowiedzialności, a zatem nie można oskarżać za wszelką cenę, a tylko wówczas, gdy są do tego podstawy. Proces to nie zawody sportowe pomiędzy prokuratorem a adwokatem. Adwokat ma obowiązek działać na korzyść klienta. Rola prokuratora jest inna, ma dążyć do tego, by osoba winna została skazana, a osoba niewinna nie poniosła odpowiedzialności. Gdy okazuje się, że brak jest podstaw do oskarżania, powinno się spasować. Inaczej samemu balansuje się na granicy bezprawia. W sprawie pana Andrzeja Modrzejewskiego oskarżonych było kilkunastu, merytorycznych powodów oskarżenia brakło. Wszyscy zostali uniewinnieni. Czyniąc sprawiedliwość, bardzo łatwo jest wyrządzić krzywdę. Platon twierdził, że: „Największe zło to tolerować krzywdę”. Ceniąc wielu prokuratorów za wspaniałe osiągnięcia w zwalczaniu przestępczości, często nie mogę wybaczyć tym, którzy popsuli wizerunek prokuratury, chcąc uczynić przestępców z prawych ludzi.

Ale wracając do sali sądowej – jest tam też miejsce dla publiczności. To do niej należy ocena tego, co zobaczy.

mec. Jacek Dubois

Jacek Dubois – urodzony 17.5.1962 r. w Warszawie. Adwokat, wspolnik w Kancelarii Adwokackiej Pociej, Dubois i Wspolnicy Sp. j. Specjalizuje się w prawie karnym oraz sprawach z zakresu dobr osobistych. W swojej praktyce był obrońcą lub oskarżycielem posiłkowym w kilkuset sprawach karnych. Jest autorem pięciu książek: A wszystko przez Faraona, Koty pustyni, Sfinks w (o)błędzie, Kto wrobił Kubusia Puchatka?, Kosmiczny galimatias. Autor słuchowisk radiowych i felietonow.