Aktualności

Świadek oskarżenia

adw. Jacek Dubois Wspólnik w kancelarii adwokackiej Pociej, Dubois i Wspólnicy Sp. j., autor książek, felietonów, słuchowisk radiowych.

Terkot budzika podrywa nas dużo wcześniej, niż pragnąłby tego organizm. Przecierając zaspane oczy, widzimy promienie słońca wdzierające się przez szybę. O ileż fantastyczniej byłoby pojechać nad wodę, niż iść do pracy. Zaciskamy zęby ze złości, wiedząc, że nic na to nie możemy poradzić. Jak mus, to mus − przekonujemy samych siebie i ruszamy do obowiązków, które z dnia na dzień zdają się być coraz większym ciężarem. Czy istotnie naszym przeznaczeniem jest wykonywanie zadań, na które nie mamy ochoty? Tylko wtedy, gdy nie trafimy na zawód, którego wykonywanie stanie się dla nas pasją. Pasja to stan, gdy kończąc dzień, który poświęciliśmy pracy, nie możemy doczekać się momentu, kiedy nazajutrz do niej powrócimy. Prawdziwa pasja to wykonywanie zajęcia, którego nie chcemy przerwać nawet najbardziej atrakcyjną podróżą, przy której rodzinny wyjazd na wakacje staje się koniecznością. Tym wszystkim, którzy powiedzą, że taka praca to utopia, serdecznie polecam film „Świadek oskarżenia” w reżyserii Billy’ego Wildera.

Układ z lekarzami

Głównego bohatera, sir Wilfrida Robertsa, jednego z najlepszych londyńskich adwokatów, poznajemy w okolicznościach nie najbardziej mu sprzyjających. Ten ponadsiedemdziesięcioletni mężczyzna przeszedł zawał, potem śpiączkę i ostatnie kilka miesięcy spędził w szpitalu, dochodząc do zdrowia. Lekarze najchętniej wysłaliby go na kilkumiesięczne wakacje, uniemożliwiając pracę, on jednak upiera się, że po szpitalnej rekonwalescencji wróci wprost do kancelarii. Cierpi, bo zawarł układ z lekarzami, że będzie prowadził spokojny tryb życia, co łączy się z obietnicą, że nie będzie przyjmował ukochanych przez siebie spraw karnych, zaś nad jego zdrowiem będzie stale czuwać przydzielona mu do opieki pielęgniarka, panna Plimsoll. Adwokat zwierza się przyjacielowi, że został pozbawiony wszystkiego, co w życiu kocha: tytoniu, alkoholu, kobiet i ukochanej pracy, czyli spraw karnych. Zamiast nich może przyjmować takie, w których kundel pogryzł listonosza.

Na każdą podjętą próbę odstąpienia od narzuconego przez lekarzy trybu życia błyskawicznie reaguje panna Plimsoll, co mecenas podsumowuje stwierdzeniem, że słysząc ją, zaczyna żałować, że wyszedł ze śpiączki. Powróciwszy do kancelarii, zabiera się za przeglądanie akt dotyczących ubezpieczenia morskiego. Jak się można domyślić, jego spokój zostaje szybko zaburzony odwiedzinami mecenasa Mayhew i jego klienta Leonarda Vole’a, podejrzewanego o dokonanie morderstwa. Przychodzą z prośbą, by sir Roberts podjął się jego obrony. Adwokat odmawia i wizyta wydaje się być zakończona, gdy sir Roberts dostrzega wystające z kieszeni marynarki mec. Mayhew cygara. Pod pozorem, że jest gotów posłuchać o sprawie, zaprasza gości do gabinetu, gdzie pod nieobecność panny Plimsoll rozkoszuje się cygarem.

Potencjalny sprawca zabójstwa

Leonard Vole podejrzewany jest o zamordowanie bogatej wdowy, pani French. W dniu zabójstwa miał odwiedzić ją u niej. Wieczorem gosposia znalazła ją zamordowaną uderzeniem noża w domu, gdzie widoczne były ślady włamania. Zgodnie z opinią lekarza medycyny sądowej zbrodnia miała miejsce po godzinie 21. Leonard Vole potwierdza, że tego dnia odwiedził panią French, zapewnia jednak, że wyszedł od niej przed 21, co może potwierdzić jego żona, Christine Vole, bowiem o godzinie 21.15 był już w domu.

Zasłuchany sir Roberts rozpieczętowuje kolejne wyjęte z kieszeni kolegi cygaro, które przypala mu Leonard Vole.

− Jeśli nawet zabiłeś wdowę, to adwokatowi uratowałeś życie – dziękuje mu, łapczywie wciągając aromatyczny dym.

Sir Roberts poleca podejrzanemu skorzystanie z usług swojego kolegi mecenasa Brogana-Moore’a.

Czekając na jego przybycie, mężczyźni dalej rozmawiają o sprawie. Leonard Vole opowiada, jak w okupowanym Londynie poznał niemiecką piosenkarkę Christine, z którą się ożenił, a następnie jak poznał w sklepie z kapeluszami dużo starszą od siebie panią French.

− Damski kapelusz to wystarczający powód, by zamordować − komentuje sir Roberts. Leonard Vole opowiada, że po pewnym czasie spotkał tę kobietę ponownie.
− Nie wiedziałem, że jest bogata – dodaje, gdyż sam wcześniej wyznał, że jest w kłopotach finansowych i nie dysponuje stosownymi środkami na opłacenie honorariów obrońców.

Od tego czasu regularnie się spotykali.
− Ile pan dostał od niej pieniędzy? – pyta sir Roberts, sprawdzając, czy pieniądze nie mogły być motywem zabójstwa.
− Ani funta.
− Była w panu zakochana?
− Rozpieszczała mnie jak ciotka.
− Mówił jej pan o swojej żonie?
− Chciałem pożyczyć kilka funtów, żeby opatentować wynalazek.
− Sytuacja nie jest zła, jest beznadziejna − konkluduje sir Roberts. − Brakuje panu alibi.
− Żona je potwierdzi.
− Zeznania żony mają niewielką wartość. Bliższa koszula ciału niż dowód.

Przeanalizujmy, jak w opisanej chwili wygląda sytuacja prawna Leonarda Vole’a. Jest on ostatnią zidentyfikowaną osobą, która widziała ofiarę żywą. Siłą rzeczy musi być brany przez prokuraturę pod uwagę jako potencjalny sprawca zabójstwa.

Osoba, która jest podejrzewana o popełnienie przestępstwa, a której jeszcze nie przedstawiono zarzutów, określana jest jako potencjalny podejrzany. Oficjalnie nie jest ona stroną toczącego się postępowania, ale prokurator traktuje ją jako potencjalnego sprawcę, w związku z tym zbiera i analizuje dowody w celu potwierdzenia lub wyeliminowania tej teorii.

Wobec osoby, co do której istnieje uzasadnione podejrzenie, że dopuściła się czynu zabronionego, możliwe jest, po uzyskaniu zezwoleń stosownych organów, podjęcie szeregu działań kontrolnych, polegających m.in. na kontroli rozmów telefonicznych i korespondencji, ujawnieniu rachunków bankowych czy zabezpieczeniu innych poufnych dokumentów. Jeśli podejrzenia okazały się być nieuzasadnione, wszelkie nagrania powinny ulec zniszczeniu.

Jeśli prokuratura zgromadzi dowody wskazujące na winę potencjalnego podejrzanego, stawiane mu są zarzuty, a następnie, po zebraniu i zabezpieczeniu dowodów, sprawa kierowana jest wraz z aktem oskarżenia do sądu.

Potencjalny podejrzany – świadkiem

Na obecnym etapie Leonard Vole jest potencjalnym podejrzanym, brak jest jednak dowodów świadczących o jego winie. Zatem w sprawie może być tylko świadkiem. Zgodnie z prawem polskim obowiązkiem świadka jest stawienie się na wezwanie i złożenie zeznań.

Musi on zeznawać prawdę, bowiem zgodnie z art. 233 KK kto, składając zeznania mające służyć za dowód w postępowaniu sądowym lub innym postępowaniu prowadzonym na podstawie ustawy, zeznaje nieprawdę lub zataja prawdę, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat. Jak pogodzić ten obowiązek z inną regułą postępowania karnego, mówiącą, że nikt nie ma obowiązku dostarczania organom ścigania dowodów własnej winy? Jak ma postąpić ktoś, kto faktycznie popełnił czyn zabroniony, jednak organy ścigania, nie mając na to dowodów, przesłuchują go w charakterze świadka? Sprzeczność tę jedynie częściowo rozwiązuje art. 183 KPK, zgodnie z którym świadek może uchylić się od odpowiedzi na pytanie, jeśli udzielenie odpowiedzi mogłoby narazić jego lub osobę dla niego najbliższą na odpowiedzialność za przestępstwo lub przestępstwo skarbowe.

Żeby pozostać w zgodzie z przepisami prawa, świadek spytany, czy dopuścił się jakiegoś czynu, powinien odpowiedzieć, że uchyla się od udzielenia odpowiedzi na pytanie, bowiem mogłaby ona skutkować dla niego odpowiedzialnością karną. Odmowa odpowiedzi nie byłaby procesowym dowodem jego winy, jednak dla osób prowadzących postępowanie karne byłaby jasną informacją, kto jest sprawcą. Czy to wystarczająca gwarancja praw przesłuchiwanego? Oczywiście jest ona fasadowa. Orzecznictwo Sądu Najwyższego ukształtowało się w ten sposób, żeby osoba zeznająca w charakterze świadka nie ponosiła odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, jeśli złożyła je w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej za popełniony przez siebie czyn. Tę linię orzeczniczą zmieniła nowelizacja Kodeksu karnego z 2016 r., wprowadzająca art. 233 § 1a, zgodnie z którym jeśli sprawca czynu określonego w § 1 zeznaje nieprawdę lub zataja prawdę z obawy przed odpowiedzialnością karną grożącą jemu samemu lub jego najbliższym, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat.

Osoba potencjalnie podejrzana nie jest stroną toczącego się postępowania, w związku z czym organy ścigania nie mogą stosować wobec niej środków zapobiegawczych, zaś ona sama nie ma prawa do składania wniosków dowodowych w toczącym się postępowaniu. Może jedynie składać zeznania, które następnie są analizowane i weryfikowane przez organy ścigania. Jeśli zostaną zebrane dowody, które dostatecznie uzasadniają podejrzenie, że czyn popełniła określona osoba, sporządza się postanowienie o przedstawieniu zarzutów i przedstawia się je niezwłocznie podejrzanemu.

Postępowanie nie jest już prowadzone w sprawie, tylko przeciwko określonej osobie. Podejrzany staje się stroną postępowania, a organy prowadzące je mogą stosować wobec niego środki zapobiegawcze w celu zapewnienia prawidłowego toku postępowania. Podejrzany jako strona zyskuje możliwość podejmowania inicjatywy dowodowej oraz prawo zaskarżania zapadających w sprawie orzeczeń. W trakcie przesłuchań może, bez podania przyczyny, odmówić składania wyjaśnień, zaś jego zeznania, które złożył w postępowaniu w charakterze świadka, nie mogą być brane przez sąd pod uwagę.

Cel procesu karnego

Wróćmy do sprawy Leonarda Vole’a i zastanówmy się, czy przy zebranych w jego sprawie dowodach ma się on czego obawiać. Podstawowym celem procesu karnego jest to, by sprawca został wykryty i pociągnięty do odpowiedzialności karnej, zaś osoba niewinna nie poniosła takiej odpowiedzialności.

Oskarżonego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie udowodniona i stwierdzona prawomocnym wyrokiem. Oznacza to, że nie on musi dowodzić swojej niewinności, może w trakcie toczącego się procesu przyjąć postawę bierną. To obowiązkiem prokuratury jest dowiedzenie jego winy. Zatem to oskarżyciel musi zgromadzić i przedstawić sądowi takie dowody, które nie pozostawią żadnej wątpliwości co do winy oskarżonego. Jego wina musi zostać dowiedziona w sposób bezsporny, wszelkie zaś istniejące w sprawie wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego. Nie wystarczy zatem przypuszczenie albo przekonanie sądu, że ktoś dopuścił się danego czynu. Do skazania niezbędne jest dowiedzenie tego. Dowieść nie znaczy jednak znaleźć bezpośredni dowód winy, czyli relację kogoś, kto był świadkiem zdarzenia, bowiem przy takim wymogu dowodowym, gdyby ktoś dokonał zabójstwa bez świadków, dowiedzenie jego winy byłoby niemożliwe. Wywieść czyjąś winę można na podstawie poszlak.

Poszlaki to fakty uboczne, dzięki którym możemy wnioskować co do faktu głównego. Gdy brak jest bezpośrednich dowodów winy, możliwy jest proces poszlakowy, czyli taki, w którym brak jest dowodów co do faktu głównego (czyli samego czynu). Do skazania w procesie poszlakowym niezbędne jest zamknięcie łańcucha poszlak, co oznacza, że każda z poszlak będąca ogniwem łańcucha zostaje ustalona w sposób niebudzący wątpliwości i uniemożliwiający jakiekolwiek inne rozwiązanie. Zatem żeby skazać oskarżonego, sąd musi ustalić, że inny niż ustalony przez niego przebieg wydarzeń nie był możliwy.

Jeśli możliwy jest inny przebieg zdarzeń, jeżeli sąd ma wątpliwości, to musi rozstrzygnąć je na korzyść oskarżonego i wydać wyrok uniewinniający.

Dowody

W sprawie Leonarda Vole’a żadnego dowodu bezpośredniego nie ma. Są poszlaki, że był on w domu, gdzie dokonano zabójstwa, i jest ostatnią ustaloną osobą, która widziała panią French żywą, jednak poszlaki te nie tworzą zamkniętego łańcucha. Zabić mógł ktoś, kto przyszedł do niej po nim, lub włamywacz.

Tym samym ocena sir Robertsa, że sprawa jest beznadziejna, wydaje się na tym etapie przesadzona. Zgodzić się natomiast należy z jego opinią co do wartości dowodowej zeznań Christine Vole. Polski Kodeks karny opiera się na zasadzie swobodnej oceny dowodów. Nie ma zatem hierarchii wartości dowodów, która by wiązała sąd. Ma on swobodę ich oceny, ta swoboda nie może się jednak równać dowolności. Sąd ocenia dowody z uwzględnieniem zasad prawidłowego rozumowania, wiedzy i doświadczenia życiowego. Te zaś wskazują, że członkowie rodzin, składając zeznania, potrafią mijać się z prawdą, by pomóc swoim bliskim, a zatem ich zeznania powinny być analizowane ze szczególną ostrożnością.

Do rozmawiających mężczyzn dołącza mecenas Brogan-Moore, który ma zostać obrońcą Leonarda Vole’a. Relacjonując mu sprawę, sir Roberts stwierdza:
− Przyjmujesz śliską sprawę. Linia obrony to brak motywu. Jeśli pasożytował na pani French, pozbawiłby się źródła dochodu. Zabiłby kurę znoszącą złote jajka.
− Przecież oskarżony zyskał 80 000 funtów − odpowiada zdziwiony mec. Brogan-Moore. ‒ Dziś odnaleziono jej testament, on jest jedynym spadkobiercą.
− Zatem pojawił się motyw – konstatuje sir Roberts.
− Nie znałem testamentu, nie miałem motywu – przekonuje Leonard Vole.
− Wspomnę o tym w sądzie – mówi bez przekonania adwokat.

Prokuratura uznaje, że w tej sytuacji istnieją dowody wskazujące, iż Leonard Vole dokonał zabójstwa. Podejrzany zostaje zatrzymany w gabinecie sir Robertsa.
− Prokuratura wytoczy ciężkie działa, a tobie zostanie pukawka w postaci alibi żony – ocenia sprawę, którą ma prowadzić jego kolega, sir Roberts.

Zeznania żony

W momencie, gdy chce ostatecznie rozstać się ze sprawą i udać na popołudniową drzemkę, w jego biurze zjawia się Christine Vole. Pragnie go przekonać, by podjął się obrony męża. Mecenas odmawia, pocieszając ją, że sprawa nie jest beznadziejna, bo mąż nie wiedział o testamencie.
− Tak panu powiedział? – pyta zdziwiona kobieta.
− Wdowa traktowała go jak bratanka – kontynuuje mecenas.
− Tak mówił? Co za hipokryzja! – stwierdza kobieta.
− Cokolwiek pani knuje, brytyjskie prawo nie pozwala żonie zeznawać przeciwko mężowi – oznajmia mecenas Brogan-Moore.

Zasada taka nie występuje w prawie polskim. Natomiast polski ustawodawca uznał, że więzy rodzinne są tak ważne, że nie można zmuszać świadka do zeznawania przeciwko bliskim. Zgodnie z art. 182 KPK osoba najbliższa dla oskarżonego może odmówić składania zeznań. Zatem wyborem żony jest, czy będzie składała zeznania w sprawie męża.
− Co ona knuje? − zastanawia się sir Roberts po jej wyjściu, po czym podejmuje nieuniknioną decyzję: − Poprowadzę tę sprawę.

Gdy w areszcie Leonard Vole dziękuje mu za podjęcie się jego sprawy, sir Roberts konkluduje:
– Stawką jest życie nas obu.

Rozprawa

Niebawem zostaje wyznaczony termin rozprawy sądowej. Prokurator, wygłaszając przemówienie wstępne, przekonuje przysięgłych, że sprawa jest oczywista. Oskarżony poznał starszą, 56-letnią kobietę i zaskarbił sobie jej względy. Był w jej mieszkaniu i zadał jej śmiertelny cios nożem. Zrobił to z chęci zysku, bowiem wiedział, że pani French tydzień wcześniej sporządziła testament, zapisując mu cały majątek.

Gdy prokurator przemawia, ława obrończa jest pusta. Sir Roberts z niebezpiecznie wysokim ciśnieniem korzysta z pomocy lekarskiej. Oczywiście sytuacja taka nie mogłaby mieć miejsca w rzeczywistości w sprawach o zbrodnie − obrona jest obligatoryjna, a zatem pod nieobecność obrońcy proces nie zostałby rozpoczęty. Niebawem sir Roberts czuje się już lepiej. Bierze od panny Plimsoll termos z mlekiem, który natychmiast zamienia na drugi z brandy, i wyrusza do sądu.
− Czy morderca zaskoczył ofiarę? – pyta prokurator przesłuchiwanego inspektora policji.
− Sprzeciw − zrywa się sir Roberts. − Pytanie sugerujące. Nie wiemy, czy to był morderca, czy morderczyni.
− Czy napastnik − obojętnie jakiej był płci − zaskoczył ofiarę? – poprawia się prokurator.
− Sprzeciw – ponownie zrywa się adwokat. − Prokurator prosi o wyrażanie opinii, a nie pyta o fakty.

Zadawanie pytań jest wielką procesową sztuką. Pytania nie mogą zawierać w swojej treści sugestii i powinny odnosić się do rzeczywistej wiedzy świadka, a nie jego opinii. Do ustalenia okoliczności, do których niezbędna jest wiedza fachowa, powoływani są biegli. Jeśli pytanie jest niepoprawnie sformułowane, obowiązkiem obrońcy jest podejmowanie interwencji i wnoszenie o jego uchylenie. Nie powinniśmy tego jednak robić automatycznie, czasem świadek zeznaje na naszą korzyść, a tendencyjne pytania strony przeciwnej mu w tym pomagają, bowiem świadek, znając tezę pytającego, zeznaje przeciwko niej. Zgłaszając sprzeciw, uniemożliwimy mu kontynuowanie korzystnych zeznań. Czasem sprzeciw nie jest konieczny, jednak warto go złożyć, by wybić z uderzenia prokuratora, a świadkowi dać czas na zebranie myśli.
− Ze śladów nie wynikało, że szybę do salonu wybito z zewnątrz – zeznaje inspektor.
− Czy to znaczy, że ktoś upozorował włamanie? – dopytuje prokurator.
− Sprzeciw, prokurator sugeruje odpowiedź. Po co mu świadek, jeśli sam odpowiada na pytania?

Przesłuchanie inspektora doprowadza do ustalenia, że w salonie panował bałagan, była wybita szyba do ogrodu, a wewnątrz zabezpieczono odciski palców jedynie pani French, jej gosposi i oskarżonego, co by sugerowało, że w pomieszczeniu nie było osób trzecich. Z domu ofiary nic nie zginęło, zaś w czasie przeszukania mieszkania oskarżonego inspektor znalazł kurtkę ze śladami krwi na rękawie, odpowiadającej grupie krwi ofiary. Przychodzi czas na pytania obrońcy.
− Czy często zdarzają się panu włamywacze działający bez rękawiczek?
− Rzadko – przyznaje inspektor, zatem poszlaka dotycząca odcisków palców została zneutralizowana.
− Czy w czasie przeszukania oskarżony pokazał panu skaleczony nadgarstek?
− Tak.
− Jak doszło do skaleczenia?
− Twierdził, że przy krojeniu chleba.
− Czy zbadał pan jego grupę krwi?
− Nie.
− On też ma grupę zero, taką samą jak ofiara. − Sir Roberts składa sądowi stosowny dokument.

Kolejnym świadkiem oskarżenia jest gosposia zmarłej. Zeznaje, że tego dnia wyszła z domu około godziny 19 i poszła do kuzynki. Gdy zorientowała się, że zapomniała wykrojów, wróciła do domu o godzinie 21.26, co dokładnie pamięta, bo przechodziła koło zegara. Przez zamknięte drzwi słyszała, jak oskarżony rozmawia z panią French. Oboje chichotali. Ponownie wróciła do domu po 22 i znalazła pracodawczynię martwą. Dodaje, że pani French myślała, iż oskarżony jest kawalerem, i napisała nowy testament, zapisując mu cały majątek. Oskarżony o tym wiedział, bo przy nim dzwoniła do prawnika.

Zeznania gosposi są druzgocące dla Leonarda Vole’a. Czas na pytania obrony:
− Kto dziedziczył na podstawie starego testamentu?
− Ja.
− O czym oni rozmawiali?
− Nie słyszałam.
− A skąd pani wie, że słyszała pani głos oskarżonego?
− A z kim innym miała rozmawiać?
− A może słyszała pani telewizor?
− Nie.
− A skąd pani wie?
− Bo telewizor był wtedy w naprawie.

To pytanie pokazuje, że nawet największym zdarzają się błędy. Gdy dobrze nam idzie, bardzo łatwo przepytać świadka. Mecenas osiągnął już sukces, wykazując, że świadek nie rozpoznał głosu oskarżonego. Tezę, skąd pochodził głos, powinien zostawić na przemówienie końcowe.

Sir Roberts nie traci jednak rezonu.
− Czy korzysta pani z ubezpieczenia zdrowotnego?
− Tak.
− Czy dostała już pani aparat słuchowy? – Obrońca, który dotychczas prawie krzyczał do świadka, mówi teraz normalnym głosem.
− Czy co dostałam? Nie słyszę − dopytuje świadek.
− Aparat słuchowy – ponownie krzyczy obrońca.
− Jeszcze nie, czekam – wyznaje świadek.

Wspaniale byłoby w prawdziwym życiu sądowym, żeby wszystkie zeznania świadków były tak proste do zneutralizowania. Przytaczam te sceny z filmowej sali sądowej, żeby pokazać, że nigdy nie powinniśmy poddawać się bez walki. Czasem uda się zdyskwalifikować świadka, czasem nie, ale naszym obowiązkiem jako obrońców jest próbować.

Nadchodzi decydujący moment procesu: oskarżyciel wzywa jako świadka żonę oskarżonego, Christine Vole. Sir Roberts protestuje, twierdząc, że prokurator nie ma prawa wezwać żony. Prokurator przedstawia jednak dokumenty, zgodnie z którymi Christine, zawierając ślub w Niemczech, miała męża przebywającego w Niemczech Wschodnich, zataiła to, a zatem jej drugi ślub jest nieważny.
− Świadek musi zeznawać − decyduje sąd.

W prawie polskim osobą najbliższą jest również osoba pozostająca z oskarżonym we wspólnym pożyciu. Zakładając zatem, że ślub jest nieważny, świadek mógłby odmówić składania zeznań, powołując się na tę okoliczność. Christine Vole chce zeznawać. Opowiada, że w dniu morderstwa jej mąż wrócił do domu o 22.10, był wzburzony, kazał jej wyprać rękaw kurtki zabrudzony krwią i wyznał jej, że zabił panią French.
− Mówiła pani, że wrócił o 21.16 ‒ przypomina prokurator.
− Bo mi tak kazał. Dość mam kłamstw z wdzięczności, że mnie tu przywiózł.

Składając powyższe zeznania, świadek przyznaje się do przestępstwa krzywoprzysięstwa. Pamiętać jednak należy, że zgodnie z art. 233 § 5 KK sąd może nadzwyczajnie złagodzić karę, a nawet odstąpić od jej wymierzenia, jeśli sprawca dobrowolnie sprostuje fałszywe zeznania, zanim nastąpi, chociażby nieprawomocne, rozstrzygnięcie sprawy.

Stara zasada prawnicza mówi, że niezależnie od tego, co się dzieje na sali sądowej, sprawiajmy wrażenie, że właśnie tego żeśmy się spodziewali. Sir Roberts nie daje zatem po sobie poznać, jak straszny otrzymał cios, i przystępuje do pytań:
− W Hamburgu skłamała pani, udając osobę wolną?
− Tak.
− Potem okłamała pani organy władzy?
− Tak.
− Skłamała pani przy przysiędze małżeńskiej?
− Tak.
− Skłamała pani policji?
− Tak.
− Czy nie jest pani notoryczną oszustką?

Obrona wykazała zatem, że świadek jest zdolny do kłamstwa, jednak nie eliminuje to wartości dowodowej jego zeznania. To, że ktoś skłamał, nie znaczy, że kłamie zawsze.

Obrona zgłasza tylko jednego świadka − oskarżonego Leonarda Vole’a. I tym razem procedura angielska jest odmienna od polskiej, gdzie oskarżony przesłuchiwany jest na początku procesu i zależnie od swojego wyboru albo odmawia składania wyjaśnień, albo decyduje się je składać, jednak i wtedy może zastrzec, że nie będzie odpowiadał na pytania wszystkich lub wybranych przez siebie stron. Przesłuchanie oskarżonego pogarsza jeszcze bardziej jego sytuację, gdyż prokurator dowodzi, że w dniu, gdy dowiedział się o testamencie, odwiedził ze swoją młodą kochanką biuro podróży, by dowiedzieć się o wycieczki dookoła świata. Tłumaczenie oskarżonego, że o wycieczkę pytali w żartach, nie brzmi przekonująco. Wróciwszy do kancelarii, sir Roberts ma świadomość, że sprawa jest praktycznie przegrana. Gdy pielęgniarka namawia go, by zrezygnował i pojechał na zalecone przez lekarzy wakacje, wybucha:
− Póki co jestem adwokatem. Stawką jest życie klienta. Wystąpię w jego imieniu nawet na siedząco. Zjem wszystkie tabletki, nawet z opakowaniem. Muszę dać z siebie wszystko.

Gdy wypowiada te słowa, przypomina mi się wielki polski obrońca, mecenas Franciszek Nowodworski. Przed przemówieniem w procesie działaczy Narodowego Związku Robotniczego w 1913 r. ciężko zachorował. Lekarze kazali go wieźć do szpitala, on kazał się zawieźć na noszach na salę sądową, gdzie wygłosił długie przemówienie.

Po tej deklaracji obrońca nie bardzo jednak wie, co robić dalej. Jego rozmyślania przerywa telefon, anonimowa rozmówczyni proponuje mu materiały umożliwiające podważenie wiarygodności Christine Vole. Adwokat natychmiast jedzie na spotkanie. Czekająca na dworcu kobieta sprzedaje mu listy Christine Vole, które zdobyła, przeszukując jej mieszkanie, gdy dowiedziała się, że jej partner ma z nią romans. Z listów wprost wynika, że Christine Vole zamierza fałszywie oskarżyć męża, by się go pozbyć i wejść w nowy związek.

Sir Roberts wkracza do sądu, gdy prokurator wygłasza już mowę oskarżycielską, i żąda wznowienia procesu. Mimo protestów oskarżenia sąd zgadza się na ponowne przesłuchanie Christine Vole, która zostaje zdemaskowana przez obrońcę. Listy zostały napisane przez nią.

Zasady fair play

Narada przysięgłych trwa krótko i werdykt jest jednomyślny − Leonard Vole jest niewinny.
− Poszło zbyt łatwo – komentuje sir Roberts, który zostaje sam na sali sądowej. Z korytarza słychać słowa groźby wypowiadane przez publiczność wobec Christine Vole, a ona sama chroni się przed wrogim tłumem na sali rozpraw.
− Zniszczyli mi pończochy – mówi do mecenasa.
− W więzieniu pończochy są zakazane – adwokat nawiązuje do tego, co czeka Christine Vole za złożenie fałszywych zeznań.
− Nienawidzi mnie pan, a przecież zdemaskował pan złą kobietę i uratował klientowi życie, a prawda jest taka, że ktoś panu pomógł.

Tu następuje wyznanie. Po rozmowie z sir Robertsem kobieta zrozumiała, że nikt nie uwierzy w jej zeznanie, gdy da mężowi alibi. Wtedy wpadła na przewrotny pomysł, że zostanie świadkiem oskarżenia i złoży zeznania przeciwko mężowi. To była jednak tylko część planu, druga polegała na podważeniu zeznań świadka oskarżenia, a w konsekwencji uratowaniu Leonarda Vole’a. To ona, ucharakteryzowana, umówiła się z adwokatem i dała mu napisane przez siebie listy, które umożliwiły zdemaskowanie jej kłamstw. Stając się niewiarygodna jako świadek oskarżenia, osiągnęła w konsekwencji swój cel ‒ dała mężowi alibi.
− Gdyby mi pani zaufała, moglibyśmy wygrać uczciwie.
− Pan nie rozumie, ja wiedziałam, że on jest winny. Wrócił o 22.10 z rękami we krwi. Uratowałam go z miłości.

W chwili tego wyznania na sali rozpraw pojawia się Leonard Vole.
− Ładnie pana oszukała – komentuje występ żony.
− To pan mnie oszukał, ośmieszył pan prawo! − wykrzykuje siny ze złości obrońca, rzucając o ziemię sądową peruką.
− Uniewinnił mnie pan, a kolejnego procesu nie będzie.

To niezwykle teatralna scena. Strategia procesowa, w którą nieświadomie został wmanewrowany obrońca, jest genialna. Zenanie żony zapewniającej alibi mężowi sąd potraktowałby z dużym stopniem ostrożności. Zdemaskowanie wymyślonego kłamstwa przekonało zaś sąd do prawdziwości tezy przeciwnej, zatem idealna manipulacja. Jakie są jej konsekwencje? Gdyby intryga się nie wydała, Christine Vole powinna odpowiadać za złożenie fałszywych zeznań przed sądem, co powinno się skończyć karą pozbawienia wolności. W przypadku, gdyby intryga się wydała, powinna z kolei ponieść odpowiedzialność za złożenie fałszywych zeznań w postępowaniu przygotowawczym oraz za przestępstwo przeciwko wymiarowi sprawiedliwości, polegające na spreparowaniu listów mających służyć jako dowód w sprawie.

Sir Roberts jest oczywiście niewinny, bo nie miał świadomości rozgrywanej intrygi. Gdyby był jednak świadom rozgrywających się wydarzeń bądź by je wymyślił, odpowiadałby jako współsprawca lub pomocnik. Jako obrońcy nie możemy posługiwać się dowodami, o których wiemy, że są fałszywe. Mając jednak wiedzę o fałszywych dowodach, gdy użyją ich oskarżeni, nie możemy poinformować o tym sądu, bo obrońca nie może działać przeciwko swojemu klientowi. Dlatego Christine Vole może wyjawić mu wszystko, wiedząc, że nie może jej zdradzić, bo podjąłby tym samym działania przeciwko swojemu klientowi.

Wściekłość obrońcy jest jak najbardziej szczera − jako adwokaci uwielbiamy wygrywać na sali sądowej, ale zwycięstwo cieszy, gdy odnosimy je przy zachowaniu zasad fair play, w przekonaniu, że wydany wyrok na korzyść klienta jest sprawiedliwy. Celem adwokata nie jest bowiem, by sprawca przestępstwa nie poniósł kary, lecz profesjonalna pomoc osobie stojącej pod zarzutami. Świadomość, że osoba winna nie poniosła odpowiedzialności, jest traumą dla adwokata, bo jest to rozstrzygnięcie niezgodne z zasadami, które dla obrońcy powinny być święte. Stąd rozpacz sir Robertsa − świadomego, że nic nie może zrobić w celu przywrócenia ładu.

Świętując jednak sukces, oskarżony zapomina o dwuinstancyjności postępowania karnego. W prawie polskim jego wyrok byłby nieprawomocny, zatem prokuraturze przysługiwałoby prawo do apelacji. Publiczne wskazywanie na dowody swojej winy wydaje się być zatem równoznaczne z brakiem instynktu samozachowawczego.
− Sprawiedliwość zawsze triumfuje, zapłaci pan za to! – wyrzuca z siebie zrozpaczony adwokat.

W tym kulminacyjnym momencie na salę wchodzi piękna brunetka, która przytula się do oskarżonego, informując go, że z tęsknoty odchodziła od zmysłów.
− Co to za dziewczyna? – pyta zdumiona Christine.
− Jego dziewczyna – wyjaśnia swoją obecność przybyła. ‒ Z nim byłam w biurze podróży, a teraz razem popłyniemy w rejs.
− Nie pozwolę ci odejść! – krzyczy Christine, łapie leżący na stole sędziowski dowód rzeczowy w postaci noża i uderza oskarżonego.
− Zabiła go – komentuje pielęgniarka.
− Dokonała egzekucji – poprawia ją sir Roberts, po czym dodaje: − Niezwykła dziewczyna.
− Spóźni się pan na pociąg − przypomina mu pielęgniarka.
− Proszę odwołać wszystko, zostaję, żeby ją bronić − decyduje sir Roberts.

Strasznie żałuję, że nie nakręcono drugiej części filmu, bo bardzo chciałbym podziwiać obronę sir Robertsa w tej nowej sprawie. Nie byłaby ona wcale taka łatwa, jak się pozornie wydaje. Oczywiście emocjonalnie jesteśmy po stronie Christine Vole. Zakochana kobieta poświęcająca się dla ukochanego mężczyzny, a następnie zdradzona − sama wymierza sprawiedliwość. Jednak jak to przełożyć na suche prawnicze paragrafy? Sir Roberts skomentował, że dokonała egzekucji, a zatem zastąpiła sąd i wykonała wyrok, który w tej sprawie powinien zapaść. Jednak wyrok nie zapadł, a zatem nie można było go wykonać. Ponadto obywatel nie może zastępować sądu − prawo zakazuje samosądów. Taki motyw mógłby być okolicznością łagodzącą, ale nie eliminowałby kary. Dodatkowo sąd by takiego motywu nie przyjął, bo o winie oskarżonego kobieta wiedziała wcześniej i to ona pozwoliła mu uniknąć kary, zatem czynienie sprawiedliwości nie było jej zamiarem.

Zdecydowała się zabić, gdy dowiedziała się, że zdradza ją z inną i zamierza z nią odejść. Jednak w chwili czynu była świadoma. Jako pierwsza linia obrony przychodzi do głowy powołanie się na stan silnego wzburzenia, usprawiedliwionego okolicznościami. Dotyczy to sytuacji, w których zachowanie ofiary, naruszające ustalone normy społeczne, wywołuje u sprawcy takie wzburzenie, nad którym nie potrafi zapanować – gdy emocje zaczynają panować nad rozumem. Zabijając, sprawca wie, że popełnia czyn zabroniony, ale nie może nad tym zapanować. Zabicie w stanie silnego wzburzenia nie eliminuje jednak odpowiedzialności karnej, a jedynie zmniejsza zagrożenie karne, bo taki czyn jest zagrożony karą od roku do 10 lat pozbawienia wolności. Chcąc uniewinnić swoją klientkę, sir Roberts stanąłby przed praktycznie niewykonalnym zadaniem. Nie zawsze możemy wygrać, jednak do każdej sprawy możemy podchodzić z pasją, poświęcając jej maksimum naszego talentu.