Prawo w filmie

Zbrodnia w świecie muzyki

Tekst pochodzi z numeru: 5 (152) maj 2014

Adw. Jacek Dubois

Wielki, mroczny dom wystylizowany na gotyckie zamczysko. W środku kobieta, mężczyzna i pistolet. Pada strzał, ginie kobieta trafiona kulą w głowę. To początek zagadki kryminalnej, w której ostatnie słowo będzie należało do ławy przysięgłych.

Czy dać wiarę oskarżonemu, który twierdzi, że gdy wszedł do pokoju, zobaczył kobietę trzymającą w ustach jego pistolet? Przestraszył się, że może strzelić, krzyknął, by tego nie robiła, i wtedy padł strzał. Do zupełnie innej wersji chce ławę przysięgłych przekonać prokurator. Uważa, że ofiarę zamordował gospodarz, który wcześniej wielokrotnie stosował przemoc wobec kobiet.

Tytułem wprowadzenia

To historia oparta na faktach. Reżyser David Mamet zekranizował sprawę Phila Spectora – legendarnego amerykańskiego muzyka i producenta, oskarżonego w 2003 r. o zamordowanie aktorki Lany Clarkson.

Muzyk, który najlepsze lata zawodowego życia ma już za sobą, czeka w obleganym przez dziennikarzy domu na przybycie adwokata. Mimo podejrzenia o morderstwo jest wolny i nie myśli o ucieczce. Okazuje się, że stosowanie aresztu nie jest konieczne nawet przy oskarżeniu o najcięższą zbrodnię. Sprawny wymiar sprawiedliwości ma inne metody, by zniechęcić oskarżonego do uniknięcia odpowiedzialności karnej.

Z doświadczenia wiem, że nigdy nie ma dobrego momentu na rozpoczęcie procesu, tak też jest i w tym przypadku. Obrońca oskarżonego Linda Kenney Baden toczy z góry przegraną, sądząc po jej wyglądzie, walkę z grypą. Bardziej niż perspektywa kolejnego procesu marzy jej się duża szklanka rozgrzewającej whisky i zaplanowywany urlop w Wenecji, z którego zmuszona będzie zrezygnować. Nie musimy jednak ronić łez nad ciężkim losem adwokata, ustalone honorarium jest w stanie zrekompensować ból po straconej podróży.

Phil Spector, brawurowo zagrany przez Ala Pacino, nie jest wzorem klienta, którego adwokat chcący przekonać sąd do wydania wyroku uniewinniającego chciałby oglądać na ławie oskarżonych. Mroczny jak jego zamczysko, z demoniczną twarzą i fryzurą przebijającą Alberta Einsteina z jego najlepszych lat Phil Spector nie sprawia wrażenia człowieka, któremu można zaufać. Jednak gdy zaczyna relacjonować to, co się według niego zdarzyło, jest przekonujący. Nie przyznaje się do zabójstwa. Twierdzi, że aktorkę zaprosił w celu, dla którego większość mężczyzn nocną porą zaprasza do domu kobiety. Nie znał jej wcześniej, nie było pomiędzy nimi konfliktu i nie ma racjonalnego powodu, dla którego mógłby chcieć ją zabić. Ta zbrodnia nic by mu nie dała, poza procesem i perspektywą więzienia. Zabijając, nic by nie zyskał, a mógłby stracić wszystko. Przekonuje, że to było samobójstwo albo nieszczęśliwy wypadek.

Prokuratura nie dysponuje żadnym bezpośrednim dowodem na to, że oskarżony zabił. To będzie proces poszlakowy, czyli taki, w którym w oparciu o dowody pośrednie, czyli poszlaki, można próbować ustalić przebieg wydarzeń, a następnie rozstrzygnąć o winie bądź niewinności.

Proces poszlakowy

Polskie prawo dopuszcza, by mimo braku bezpośrednich dowodów skazać oskarżonego. Zgodnie z przyjętym orzecznictwem w procesie poszlakowym łańcuch wiążących się ze sobą poszlak można uznać za zamknięty, czyli umożliwiający skazanie, tylko wówczas, gdy każda z poszlak tego łańcucha ustalona zostanie w sposób niebudzący wątpliwości i uniemożliwiający jakiekolwiek inne rozwiązanie.

W filmie, pomimo że nie ma bezpośredniego dowodu wskazującego, iż to oskarżony strzelił, prokurator dowodzi, że wszystkie udowodnione fakty uboczne układają się w logiczną całość, z której wynika, że Phil Spector zabił. Równocześnie owe poszlaki, ułożone w logiczną całość, eliminują możliwość przyjęcia innej wersji wydarzeń. Gdyby istniała jakakolwiek wątpliwość, której nie dałoby się wyjaśnić w trakcie procesu, gdyby istniała inna możliwa wersja wydarzeń, sąd, zgodnie z zasadą domniemania niewinności, zmuszony byłby wszelkie wątpliwości rozstrzygnąć na korzyść oskarżonego, a w konsekwencji go uniewinnić.

Jeśli sąd, wyrokując w procesie poszlakowym, nie ma wątpliwości, to najczęściej słabości materiału dowodowego dostrzeże część opinii publicznej. O słynnych procesach poszlakowych dyskutuje się jeszcze po latach, analizując trafność rozstrzygnięcia. Do dziś na przykład prowadzone są spory, czy Gorgonowa zabiła swojego męża, a jej potomkowie jeszcze obecnie podejmują próbę wznowienia procesu.

Czasem wyrok wydany w oparciu o poszlaki po latach może zostać zweryfikowany dzięki darom nauki. Ślady, których biegli nie potrafili właściwie zinterpretować w trakcie procesu, dzięki rozwojowi balistyki, antropologii, daktyloskopii, badań DNA czy innych dziedzin nauki nagle stają się czytelne, dzięki czemu udaje się rozwiązać wiele zagadek z przeszłości. Nie wszystkie werdykty sądów wychodzą z tej lustracji obronną ręką. Pomyłka sądowa jest nieodłączną towarzyszką sali rozpraw.

Ustalanie linii obrony

Phil Spector nie ma złudzeń, że jego proces może się stać szczeblem w karierze oskarżyciela. Obiektywizm oskarżenia podsumowuje słowami: „prokurator jest niczym Hitler, a jego podwładni to siepacze”.

Na obrońcy nie robi to jednak wrażenia. Większość klientów twierdzi, że jest ofiarą pomyłki, fałszywego pomówienia, niekompetencji śledczych albo spisku. W końcu nadchodzi najważniejszy moment, czyli ustalanie linii obrony. Przed udzieleniem ostatecznej rady adwokat musi poznać klienta i dowiedzieć się jak najwięcej o sprawie. W trakcie rozmowy z Philem Spectorem nieoczekiwanie pyta wprost:

– Czy ty zabiłeś tę dziewczynę?

– Obrońcy o to na ogół nie pytają – pada odpowiedź.

Klient ma rację. Reżyser najprawdopodobniej wymyślił tę scenę, by dodać dramaturgii akcji. Nie podejrzewam, by Linda Kenney Baden w rzeczywistości zadała takie pytanie.

Relacja klienta i adwokata

Relacja klienta i adwokata ma charakter szczególny. Człowiek oskarżony o popełnienie zbrodni na ogół w oka mgnieniu staje się bardzo samotny. Traci pracę, odwraca się od niego większość przyjaciół, często też rodzina. Tym, którzy pozostają, prokurator w pierwszym etapie śledztwa i tak odmówi zgody na widzenie. Współtowarzysze z celi też nie są najlepszymi powiernikami, mogą być współpracownikami policji, którzy usłyszane zwierzenia zrelacjonują śledczym w zamian za łagodniejsze potraktowanie ich sprawy. W tych realiach adwokat jest jedynym przyjacielem oskarżonego, o którym wiadomo, że nigdy nie zdradzi. Wiąże go tajemnica adwokacka i może podejmować działania tylko na korzyść oskarżonego. Przyznanie się do popełnienia zbrodni wobec adwokata nie może spowodować negatywnych następstw; adwokat związany tajemnicą zawodową musi milczeć jak grób, a w trakcie procesu realizować obraną przez klienta linię obrony. Teoretycznie można mu opowiedzieć wszystko. Zazwyczaj klient wychodzi z rozsądnego skądinąd założenia, że obrońca bardziej przyłoży się do obrony, gdy będzie przekonany o niewinności swojego podopiecznego – wtedy z pełnym zaangażowaniem będzie dążył do uniewinnienia. Oskarżony zakłada, że jeśli jego obrońca, wiedząc o winie, będzie musiał pomagać mu w uniknięciu zasłużonej odpowiedzialności karnej, jego zaangażowanie w sprawę może być mniejsze bądź wręcz odmówi obrony. W praktyce prowadzi to do dość komicznych sytuacji. W jednej ze spraw klient oskarżony o rozbój, w wyniku którego doszło do kradzieży portfela, zapewniał obrońcę o swojej niewinności, twierdząc, że w tym czasie był w zupełnie innym miejscu. W trakcie procesu zeznawał naoczny świadek zdarzenia, którego oskarżony postanowił sam przesłuchać, zadając następujące pytanie: „Jak świadek może tak kłamać, że dokładnie widział, jak zabierałem pokrzywdzonemu portfel, kiedy ja widziałem, że wtedy świadek stał za drzewem prawie pięćdziesiąt metrów ode mnie i nie mógł dokładnie widzieć, co wtedy robiłem”.

Reguła sprawiedliwości

Dla adwokata podstawową wiedzę o sprawie dają akta. Oskarżony nie musi dowodzić swojej niewinności, to prokurator musi dowieść winy oskarżonego. Obowiązuje zasada domniemania niewinności. Dlatego, by skutecznie bronić, nie trzeba mieć pewności, że oskarżony jest niewinny. Rolą adwokata jest rzeczowa ocena, czy na podstawie akt sprawy podważenie dowodów oskarżenia jest realne. Adwokat jedynie radzi i przedstawia przewidywalne następstwa prawne poszczególnych wariantów obrony. Ostateczną decyzję podejmuje sam klient. Przyjęta linia obrony nie musi być jednak wiążąca dla obrońcy,bo ten może podejmować działania wyłącznie na korzyść oskarżonego.

Sąd w wyroku rozstrzyga o winie lub niewinności podsądnego, zaś obrońcy mimo odbycia ze swoimi klientami wielu poufnych rozmów często do końca życia nie potrafią rozstrzygnąć sądowej zagadki. Adwokat Krzysztof Piesiewicz w swoich wspomnieniach „Skandalu nie będzie” opisuje, oczywiście anonimowo, sprawę, w której oskarżony mężczyzna, zapewniając o swojej niewinności, poprosił go o obronę. Sprawa zakończyła się wyrokiem uniewinniającym. W czasie pożegnalnej rozmowy klient oświadczył, że jest zadowolony z pracy mecenasa, dzięki której udało mu się wykpić od odpowiedzialności za czyn, który popełnił. Dla adwokata to wydarzenie stało się powodem zawodowej frustracji. Jako obrońca okazał się skuteczny, jednak w konsekwencji uniemożliwił zrealizowanie zasady procesowej, zgodnie z którą osoba winna zarzucanego jej czynu powinna ponieść odpowiedzialność karną.

Tak jak sądy nieświadomie popełniają omyłki, tak samo wykonana w dobrej wierze praca adwokacka może doprowadzić do wypaczenia reguł sprawiedliwości.

Domniemanie niewinności

W rozmowie ze swoim asystentem mecenas Linda Kenny Baden, zastanawiając się nad losami procesu, stwierdza:

– Uważam, że jest niewinny.

– Jesteś pewna? – dopytuje się rozmówca.

– Nie – odpowiada szczerze obrończyni.

Takie pytania dręczą obrońców jeszcze wiele lat po procesie.

Ta sama pani mecenas, która przed wygłoszeniem mowy końcowej wierzy w niewinność klienta, niewiele wcześniej wahała się, czy przyjąć sprawę, bo uważała, że oskarżony jest winny. Jej niechęć udaje się przełamać współobrońcy, który pyta, czy swoim studentom też by powiedziała, żeby nie podejmowali się prowadzenia beznadziejnych spraw. To ciekawa ilustracja tego, jak sprawa potrafi ewoluować. Często jeden przeprowadzony dowód potrafi zamienić sprawę beznadziejną w wygraną i odwrotnie. Ta rozmowa pokazuje coś jeszcze: jak szybko, na podstawie przekazów medialnych, może zapaść wyrok opinii publicznej. Nikt nie zna dowodów, a oskarżony zostaje przez opinię publiczną osądzony. Media wpłynęły nawet na wyobraźnię pani mecenas, która nabrała przekonania o winie na podstawie doniesień serwisów informacyjnych. Dopiero zapoznanie się z dowodami niewinności pozwoliło jej ten pogląd zweryfikować.

Dlatego tak ważne jest w praktyce stosowanie zasady domniemania niewinności. W jej realizacji ma pomagać prawo prasowe, zabraniające przed zapadnięciem wyroku podawać danych oskarżonego, jak również publikować materiałów przesądzających jego winę. W praktyce jednak zakaz ten nie jest respektowany.

Często sposób przedstawiania materiałów informacyjnych powoduje, że ich odbiorcy wyrabiają sobie zdanie, zanim sąd zdąży zapoznać się ze sprawą. Zwiększa to zakres obowiązków obrońcy, który poza obroną przed sądem powszechnym równolegle musi bronić klienta przed sądem opinii publicznej, gdzie wyroki zapadają szybciej, są często surowsze i zdarza się, że nie ma od nich apelacji, bo piętno zostaje na oskarżonym odciśnięte na zawsze, niezależnie od treści orzeczenia właściwego sądu.

Poplecznik zbrodni

Jeśli sprawa wydaje się być beznadziejna, powstaje pytanie, czy obrońca może odmówić jej przyjęcia. Jak można bronić takiego zbrodniarza? Takie wątpliwości bardzo często pojawiają się w prywatnych rozmowach. Podobnego przeżycia nie oszczędzono obrończyni Phila Spectora.

– Twój klient to zły człowiek – stwierdza przypadkowo spotkana w hotelowej windzie kobieta.

– Nie za to go sądzą – odpowiada przytomnie pani mecenas.

Zgodnie z zasadami etyki zawodowej adwokat może odmówić reprezentowania klienta w przypadku zaistnienia szczególnie uzasadnionych powodów. Regułą jest zatem, że adwokat powinien udzielić pomocy prawnej każdemu, kto się do niego zgłosi po pomoc. Jednak taki uzasadniony powód bardzo łatwo znaleźć. Czy powinno się odmawiać przyjmowania spraw, które są beznadziejne? To kwestia sumienia. Rolą adwokata jest niesienie pomocy osobie potrzebującej. Taka pomoc przysługuje każdemu, niezależnie od tego, jak ciężką zbrodnię popełnił i jak mocne dowody przemawiają przeciwko niemu. Prawo do obrony wynika wprost z Konstytucji i jest funkcją gwarancyjną sprawiedliwego procesu. Jeśli zatem oskarżony ma prawo do obrony, uważam, że prawa tego nie powinien pozbawiać go adwokat, odmawiając przyjęcia sprawy ze względu na niskie prawdopodobieństwo jej wygrania lub charakter zarzucanych oskarżonemu czynów.

Zdarza się, że w oczach opinii publicznej adwokat jest utożsamiany ze swoim klientem i traktowany niemal jako poplecznik zbrodni. Trudno, adwokaci sami sobie wybrali ten zawód z pełną świadomością, że nie wszyscy oskarżeni są niewinni i trzeba bronić również tych, którzy istotnie popełnili zbrodnie. Odmówienie obrony z takiego powodu jest zwyczajnym brakiem odwagi. Mecenas Tadeusz de Virion mawiał, że adwokat nie broni zbrodni, tylko człowieka, który stoi pod zarzutami.

Prawdziwy prawnik

Są sprawy, których nie da się wygrać, ale sukces adwokata to nie tylko uzyskanie wyroku uniewinniającego. Często realna pomoc to zmiana kwalifikacji prawnej czynu albo znalezienie okoliczności łagodzących.

W okresie, gdy obowiązywała kara śmierci, zwycięstwem bywała sytuacja, gdy sąd nie orzekł kary eliminacyjnej. Wstrząsające są wspomnienia adwokatów, którzy przemawiając, zdawali sobie sprawę, że walczą o życie, i za sobą na ławie oskarżonych czuli strach człowieka, który ma świadomość, że niebawem może umrzeć.

Dla prawdziwego prawnika nie ma spraw beznadziejnych, dlatego nie uwierzę, że choćby przez moment mecenas Linda Kenny Baden zawahała się, czy przyjmie tę sprawę.

Na pierwszym terminie rozprawy strony mają wygłosić mowy wstępne, czyli opowiedzieć ławie przysięgłych swoją wersję przebiegu wydarzeń oraz przedstawić, za pomocą jakich dowodów zamierzają to wykazać. Ta procedura jest odmienna od naszej, gdzie prokurator odczytuje jedynie zarzuty umieszczone w akcie oskarżenia, zaś obrona może złożyć pisemną odpowiedź na akt oskarżenia. W tej sprawie prokuratury kluczowym dowodem jest przeszłość oskarżonego: alkohol, akty przemocy wobec kobiet, grożenie im bronią. Zdaniem prokuratora i tym razem zadziałał podobny schemat, z tym, że oskarżony posunął się o krok dalej i strzelił. Prokurator nie wskazuje motywu jego działania, uważając, że: „Spector w sprzyjających momentach zamienia się w mordercę”. Jest jeszcze jeden dowód – zeznania szofera, który widział swojego szefa chwilę po strzale, po czym zadzwonił na policję i powiedział, że po wyjściu z pokoju Phil Spectorstwierdził, że chyba kogoś zabił.

Przygotowania do rozprawy

Przychodzi czas na ripostę obrońcy. Niestety w filmie jej nie słyszymy. Widzimy za to adwokata szykującego się do obrony. To fascynująca część filmu. Jego rolą jest podważenie wszystkich tez oskarżenia. Klient często nie ułatwia tego zadania. Na pytanie obrońcy, dlaczego aktorka mogła oddać samobójczy strzał, odpowiada: „Nie wiem o co jej chodziło, ale nie miała prawa rozwalać sobie łba u mnie w domu”, ewentualnie: „Przyszła tu i zrujnowała mi życie, wkładając sobie lufę do ust”, po czym zadaje retoryczne pytanie:

– Po co miałbym ją zabijać?

– Bo byłeś pijany.

– Byłem pijany przez pół życia.

Istotnie, oskarżony nie miał żadnego powodu, żeby tak się zachować.

Czas, by obrona oceniła wartość dowodów oskarżenia. Pod­cho­dzi do tego niezwykle metodycznie. Zaczyna od sprawdzenia wszystkich publicznych wystąpień oskarżonego, by sprawdzić, czy któreś z nich nie będzie mogło zostać użyte jako dowód przeciwko niemu. Dalej analiza publicznych wystąpień byłych partnerek oskarżonego pod kątem oceny, czy ich zeznania mogą mu zaszkodzić. Obrona wynajmuje ludzi, których sadza w zaimprowizowanych ławach przysięgłych, a następnie sprawdza, w jaki sposób reagują na przedstawione materiały. To często stosowana metoda, która pomaga wybrać te argumenty, które będą miały największą możliwość wpłynięcia na wyobraźnię składu orzekającego.

Wypróbowali ją również obrońcy O.J. Simpsona. W ramach przygotowań do rozprawy odbyli wiele procesów przed ławą przysięgłych złożoną ze studentów prawa. W wyniku prób stwierdzili, że najskuteczniejszą taktyką będzie podważenie wiarygodności uprzedzonych rasowo policjantów zabezpieczających miejsce zbrodni. Metoda zdała egzamin, bo obrońcy doprowadzili do uniewinnienia sportowca.

Obrońcy Spectora szukają metody, jak podważyć wiarygodność prokuratorskiego oskarżenia. Zgodnie z ustaleniami śledztwa śmier­telny strzał został oddany z pistoletu znajdującego się w ustach ofiary. Kula utkwiła w czaszce, a zatem krew powinna wydostać się ustami. Jeśli sprawca strzeliłby do ofiary z pistoletu znajdującego się w jej ustach, byłby na tyle blisko niej, że krew musiałaby znaleźć się na jego ubraniu. Tymczasem na ubraniu oskarżonego nie ma śladów krwi. Czy to jest dowód niewinności?

W oparciu o informacje uzyskane od biegłych obrona przygotowuje szkice obrazujące, jak daleko dotarłyby ślady krwi w wyniku postrzału. Tak przygotowana argumentacja przedstawiona jest wynajętej ławie przysięgłych. Zapytany o reakcje przysięgły odpowiada: „to tylko rysunki”. Obrona w inny sposób próbuje więc wpłynąć na wyobraźnię biegłych. Buduje naturalnych rozmiarów manekina, który zachowuje się jak osoba po postrzale. Z przemawiającego do wyobraźni eksperymentu wynika, że ślady krwi byłyby widoczne w odległości co najmniej dziesięciu metrów. Również opinia lekarza wyklucza możliwość, by taki postrzał mógł powstać w wyniku działania osoby trzeciej.

Eksperyment procesowy to instytucja znana również polskiej procedurze, polegająca na tym, że w celu sprawdzenia okoliczności mających istotne znaczenie dla spawy można przeprowadzić doświadczenie lub odtworzyć przebieg zdarzeń lub ich fragmenty.

Obrona składa wniosek o przeprowadzenie eksperymentu, ale nie zostaje on dopuszczony, bowiem zdaniem sędziego demonstracja nie może się opierać na założeniach teoretycznych.

Następnie obrońcy przeprowadzają kolejny eksperyment batalistyczny, by sprawdzić, jaka jest reakcja człowieka trzymającego pistolet w ustach na nagły krzyk osoby trzeciej. Naturalną reakcją jest cofnięcie ręki, w wyniku czego muszka pistoletu zahacza o zęby, co powoduje naciśnięcie palca na spust, a w konsekwencji strzał. To może być as atutowy obrony. Aby uprawdopodobnić tę wersję, potrzebne są wyjaśnienia oskarżonego. Tu procedura polska i amerykańska są nieco odmienne. Obie zakładają, że nikt, kto jest oskarżony o popełnienie przestępstwa, nie może być zmuszony do dostarczania dowodów przeciwko sobie. Na tym polega podobieństwo. Są jednak znaczne różnice. W naszej procedurze oskarżony poza tym, że ma prawo milczeć, może złożyć wyjaśnienia, odmawiając odpowiedzi na pytania stron, jak również, na każdym etapie postępowania, zmienić stanowisko procesowe, co nie może powodować negatywnych dla niego konsekwencji. Składając wyjaśnienia, może też kłamać bez ponoszenia za to odpowiedzialności. Procedura amerykańska jest odmienna: oskarżony może być na wniosek obrońcy przesłuchany jako świadek. Zobowiązany jest wtedy mówić prawdę i musi odpowiadać na wszystkie pytania. Podjęcie takiej decyzji to wielkie ryzyko.

Ponownie zainscenizowana sala rozpraw, wynajęta ława przysięgłych i sprawdzanie, jakie reakcje wywołają zeznania oskarżonego. Wszystko dzieje się pod nadzorem psychologów, którzy mają sprawdzić, czy mowa ciała oskarżonego będzie pozytywnie odebrana.

Podsumowanie

Nie chcę psuć przyjemności oglądania filmu, zdradzając, co zdecydowała ława przysięgłych. Czy na podstawie dowodów uznała, że możliwe były inne wersje wydarzeń niż ta przedstawiona przez prokuratora, czego konsekwencją winno być uniewinnienie oskarżonego, czy też, że poszlaki układają się w nierozerwalny łańcuch eliminujący jakąkolwiek inną wersję?

Oczywiście na podstawie filmu nie możemy ferować wyroku, bo twórcy zastrzegają, że jest to ich wizja artystyczna, i nie próbują oceniać prawdziwych postaci czy zdarzeń.

Niemniej po jego obejrzeniu chętnie zorganizowałbym eksperyment z udziałem widzów polegający na głosowaniu, kto uważa oskarżonego za winnego. Jestem przekonany, że w zależności od składu ławy przysięgłych zapadałyby różne orzeczenia. Co więcej, z pomocą kilku socjologów i psychologów udałoby się stwierdzić, kto opowiadałby się za jakim rozwiązaniem.Umiejętnie dobrawszy ławę przysięgłych, można bowiem zwiększyć prawdopodobieństwo pożądanego orzeczenia. W polskiej procedurze, gdzie orzekają sędziowie zawodowi i ławnicy, strony nie zyskują tej dodatkowej szansy.

W trakcie procesu przed sędziami przysięgłymi przeprowadzono dziesiątki dowodów, które nie dały jednoznacznej odpowiedzi. Czy zatem orzeczenia sądowe oparte są zawsze na niezbitych dowodach? Czy też bardziej na intuicji sądzących? A może sąd to teatr, gdzie wygrywa ten, kto stworzy bardziej przekonujący spektakl?

Film „Phil Spector” nie wpłynie na zwiększenie zaufania do wydawanych przez sądy orzeczeń, ale przekona widzów, że bycie prawnikiem sądowym to fascynujące zajęcie.


* Wspólnik w kancelarii adwokackiej Pociej, Dubois i Wspólnicy Sp. j., autor książek, felietonów, słuchowisk radiowych.