Felietony

Banalność zła – studium przypadku

Tekst pochodzi z numeru: 5 (152) maj 2014

Dr hab. Maciej Jońca

Najsłynniejszym procesem zbrodniarzy wojennych był cykl rozpraw w Norymberdze w latach 1945–1949. Mało kto pamięta jednak, że po raz pierwszy nazistowskich przestępców osądzono już w grudniu 1943 r. Przed Trybunałem Wojennym 4. Frontu Ukraińskiego obradującym w Charkowie postawiono czterech schwytanych hitlerowców. Byli to: funkcjonariusz 560. grupy niemieckiej tajnej policji polowej ober­gefieiter (starszy kapral) Reinhard Retzlaff, oficer niemieckiego wywiadu wojskowego kapitan Wilhelm Langheld, zastępca dowódcy kompanii Sonderkommando SD Untersturmführer SS (porucznik) Hans Ritz oraz kierowca Michaił Bułanow, w protokołach konsekwentnie opisywany jako „faszystowski sługus i zdrajca Ojczyzny”. Z całej czwórki najbardziej „interesującym przypadkiem” i zarazem najbardziej prze­rażającym okazał się Ritz. Z wykształcenia prawnik.

Okoliczności zbrodni i proces

Na przełomie stycznia i lutego 1943 r. wojska radzieckie zaatakowały niemieckie linie w ramach operacji „Skaczok”. Działania kontynuowano w ramach kolejnej operacji – „Zwiezda”. W krótkim czasie odbito z rąk Niemców Charków, Kursk, Biełgorod, Woroszyłowgrad i Izjum. Sukces spotkał się z godną reakcją jednego z najzdolniejszych niemieckich dowódców – feldmarszałka Ericha von Mannsteina. Dowodzone przez niego oddziały Grupy Armii „Południe” uderzyły pod koniec lutego na osłabione jednostki radzieckie, wskutek czego Rosjanie stracili 80 tys. ludzi. 15 marca podlegający von Mannsteinowi II Korpus SS ponownie zajął Charków.

W mieście szybko zaczęto mówić o tym, że przyszli „inni Niemcy”. Esesmani, rozgoryczeni faktem, że podczas walk ulicznych stracili ponad 4 tys. żołnierzy, natychmiast przystąpili do „przywracania porządku”. Rychło wparły ich w tym oddziały policji bezpieczeństwa. Takie metody jak wieszanie ludzi gdzie popadnie (ulubionym miejscem były balkony), rozstrzeliwanie ich na ulicach, a także znęcanie się na wszelki możliwy sposób stały się codziennością. Wiele tysięcy osób zostało przymusowo wysiedlonych.

31.5.1943 r. przybył do Charkowa funkcjonariusz niemieckiej służby bezpieczeństwa Hans Ritz, który aktywnie włączył się w działania niemieckiego aparatu terroru. Nie było mu dane jednak długo „pracować”. W wyniku druzgocącej klęski zadanej Niemcom na Łuku Kurskim 23.8.1943 r. Rosjanie odebrali Charków. W bitewnym rozgardiaszu w ich ręce dostali się trzej hitlerowscy oprawcy oraz ich rosyjski kierowca. Jednym z pojmanych Niemców był właśnie Ritz.

Schwytanych postawiono przed sądem, czemu naturalnie nadano godną propagandową oprawę. Trybunał zebrał się w przestronnym charkowskim teatrze, a wstęp na salę był… biletowany. Przebieg rozprawy filmowano. Wśród znakomitości, które miały okazję na żywo śledzić tok procesu, znaleźli się pisarze Kinstantin Simonow oraz Ilia Erenburg. Ten ostatni relacjonował: „Sąd odbywa się w poranionym, oswobodzonym Charkowie. Tu i kamienie krzyczą o popełnionych przestępstwach… Ponad trzydzieści tysięcy charkowian zginęło zamęczonych przez Niemców… Zbrodnie oskarżonych to nie patologia trzech sadystów, nie samowola trzech wyrodków. To wypełnienie niemieckiego planu wytrzebienia i zniewolenia narodów. (…) Dziś pierwszy dzień charkowskiego procesu. Przed nami nie żołnierze, a oprawcy. Esesman, kapitan kontrwywiadu, urzędnik policyjny. Sądzą ich publicznie, według praw sowieckiej republiki. Oskarżeni mogą się bronić. Każde słowo przekładane tu jest z niemieckiego na rosyjski bądź z rosyjskiego na niemiecki. Tych trzech, zdrajcy nie liczę. Wśród nich znalazł się i stary kat, profesor katowskiej roboty, Wilhelm Langheld i młokos Hans Ritz, który szybko przyswoił sobie sekrety samochodu-mordowni oraz rozstrzeliwań. (…) Patrzę na twarze podsądnych. Typowe maski. Pominąwszy patetyczność sytuacji, chce mi się powiedzieć: zwyczajne fryce” (przeł.M.J.)1.

Życiorys zbrodniarza

Przyglądając się kolejom życia oskarżonego Ritza, można powiedzieć, że do momentu mobilizacji wiódł on żywot wręcz szablonowy. Oto, co on sam miał do powiedzenia podczas procesu: „Urodziłem się w roku 1919 w mieście Marienweder (Niemcy) w rodzinie profesora. O 1925 roku najpierw przez 3 lata uczęszczałem do szkoły początkowej, a następnie przez 9 lat do szkoły humanistycznej, którą po zdaniu egzaminów ukończyłem. Następnie przez siedem miesięcy odbywałem powinność pracy, po czym wstąpiłem na uniwersytet w Królewcu, gdzie studiowałem prawo, jak również zajmowałem się muzyką. W 1939 roku zostałem powołany do wojska niemieckiego, lecz następnie otrzymałem urlop, by w marcu 1940 zdać egzaminy państwowe. Do października 1940 pozostawałem formalnie w szeregach armii, lecz później zostałem zdemobilizowany w związku z chorobą żołądka i zajmowałem się początkowo praktyką sądową przy Nadprezydenturze Prus Wschodnich w Królewcu. Od kwietnia 1941 do maja 1943 pracowałem w charakterze prawnika w Poznaniu. W końcu maja 1943 w związku z tak zwaną totalną mobilizacją zostałem powołany do armii niemieckiej i wysłany na front wschodni”2. Tam, poza prawem i muzyką, Ritz odkrył w sobie jeszcze jedną pasję – zabijanie. Co ciekawe, gdyby nie powołanie do SS zapewne pozostałby jednym z wielu kauzyperdów z oddaniem poświęcających się zajęciom o charakterze buchalteryjno-sądowym, a po pracy rzępolących na jakimś instrumencie. Miał zresztą po temu warunki, powiedzmy, fizyczne. Ilia Erenburg pisał o nim: „A oto młokos Hans Ritz. Nosi maleńki wąsik prowincjonalnego fircyka”.

To ciekawe, bo Erenburg zauważył w Ritzu coś, czemu po latach Hannah Arendt nada formę, pisząc o „banalności zła”. Również ona, obserwując proces Eichmanna w Jerozolimie w roku 1960, ze zdziwieniem skonstatowała, że powierzchowność zbrodniarza znacznie odbiega od standardowych wyobrażeń demonów w ludzkiej skórze, a rozprawa odsłoniła „straszliwą, niedającą się opisać i zrozumieć banalność zła”3.

Zbrodnie

Działalność Ritza w obwodzie charkowskim trwała niecałe trzy miesiące. A jednak ogrom zbrodni, które zdążył w tym czasie popełnić, poraża. „Mogę opowiedzieć – zeznawał Ritz przed sądem zimą 1943 roku – o niektórych wypadkach, których świadkiem byłem w Charkowie. Przede wszystkim spotkałem się z lejtnantem Jakobe, który mówił mi, że mają teraz bardzo dużo roboty z aresztowanymi, znajdującymi się w charkowskim więzieniu, ale, dzięki Bogu, mają specjalną metodę, która pozwala im opróżniać więzienia od aresztowanych. Wtedy zapytałem go, co to za specjalna metoda. Jakobe odpowiedział, że jest to samochód gazowy. (…) Poprosiłem lejtnanta Jakobe, by mi zezwolił obejrzeć ten samochód. (…) Samochód ten był okuty od wewnątrz żelazną blachą, w podłodze samochodu znajdowały się otwory, przez które dostawały się z silnika gazy spalinowe, za pomocą których truto właśnie znajdujących się w samochodzie ludzi. Niebawem otworzyły się drzwi więzienia i zaczęto stamtąd wyprowadzać grupami aresztowanych. Były wśród nich kobiety różnego wieku i starcy, którzy szli pod eskortą esesowców. Wygląd tych ludzi wywarł na mnie szczególnie ciężkie wrażenie: ludzie byli wychudli, z rozwichrzonymi włosami, ze śladami bicia na twarzy. Tych spośród aresztowanych, którzy nie chcieli iść, bito i kopano. Rozkazano mi pójść w kierunku samochodu i wsiąść do niego. Chciałbym jeszcze zaznaczyć, że liczba aresztowanych wynosiła mniej więcej 60 osób”.

Specjalna komisja stwierdzi potem w jednym z protokołów: „Na podstawie danych sądowo-lekarskich – różowej, bladoczerwonej jaskrawoczerwonej barwy naskórka, błony śluzowej warg, mięśni kostnych, osierdzia, otrzewnej, zewnętrznej błony kiszkowej, błony śluzowej żołądka, powierzchni przekroju nerek i w niektórych wypadkach innych organów wewnętrznych (na przykład: płuc, serca) – badania sądowo-chemicznego i spektroskopowego krwi, cieczy surowiczej i szczątków rozmaitych organów, wziętych ze zwłok podczas badań sądowo-lekarskich, stwierdzono, że przyczyną śmierci w 523 przypadkach (spośród ekshumowanych 623 zwłok) było zatrucie tlenkiem węgla”.

O morderstwie dokonanym przez „samochód-mordownię” ­eses­man opowiadał równie beznamiętnie jak o masowych rozstrzeliwaniach, w których miał okazję uczestniczyć: „Hanebitterpowiedział mi, że odbędzie się rozstrzelanie mniej więcej 3 tys. ludzi, którzy podczas zajęcia Charkowa przez wojska radzieckie witali powrót władzy radzieckiej. (…) 2 czerwca majorHanebitter zabrał mnie w okolice Charkowa – Nadworki albo Prodworki – gdzie miała się odbyć egzekucja. (…) Samochód, którym jechałem, minął ciężarówkę z aresztowanymi i przybył na polanę, gdzie były przygotowane doły. Polana była otoczona przez esesowców. Wkrótce nadjechały samochody z aresztowanymi. Hanebitter powiedział mi, że tego dnia rozstrzelają około 300 ludzi. Aresztowanych podzielono na niewielkie grupy, które esesowcy po kolei rozstrzeliwali z automatów. Nie chcę ukryć i swego udziału w tej operacji. Major Hanebitterpowiedział do mnie: »Niech pan pokaże, co pan potrafi«, i ja, jako wojskowy, jako oficer, nie odmówiłem, wziąłem od jednego z esesowców automat i dałem serię po aresztowanych”. Na pytanie prokuratora (pułkownik korpusu sądowego N. Dunajew): „Czy wśród aresztowanych były kobiety i dzieci?”, padła sucha odpowiedź: „Tak, pamiętam, była kobieta z dzieckiem. Kobieta ta, usiłując uratować dziecko, osłoniła je własnym ciałem, ale to nie pomogło, ponieważ kule przebiły i ją, i jej dziecko”. I dalej: „Kiedy my, oficerowie, obejrzeliśmy potem miejsce egzekucji, lejtnant Jakobe pokazał mi jeden z dołów, w którym spod nasypanej ziemi z lekka zarysowywały się kontury trupów ludzkich. Jakobe powiedział, że są to pasażerowie wczorajszej przejażdżki samochodem gazowym”.

Znamienny jest również następujący dialog toczony przez oskarżonego esesmana z przewodniczącym składu sędziowskiego, generałem majorem korpusu sądowego A. Miasni­ko­wem. Prze­wodni­czą­cy: „Czy oskarżony sam brał udział w roz­strzeliwaniach w kamieniołomach?”.Ritz: „Tak, brałem udział w rozstrzeliwaniach dokonywanych w kamieniołomach”. Prze­wodni­czący: „Jaką liczbę ludzi rozstrzelano w kamieniołomach?”. Ritz: „Rozstrzelano tam około 60 ludzi”. Prze­wodni­czący: „To za jednym razem?”. Ritz: „Tak, za jednym razem”. Przewodniczący: „A ogółem?”. Ritz: „Ogółem w ciągu dwóch razy rozstrzelano 120 ludzi, ogólna zaś liczna rozstrzelanych wynosiła mniej więcej dwa, trzy tysiące ludzi”.

A oto, jak wyglądała techniczna strona „pracy” Ritza w niemieckiej policji bezpieczeństwa: „Po przybyciu na miejsce zobaczyłem dół mniej więcej wielkości 50 x 50 metrów, głębokości 4 metrów. Znajdowała się tam grupa ludzi, którzy mieli być rozstrzelani, około 50 osób, i pluton egzekucyjny pod dowództwem feldfebla Turkla. Aresztowani byli pobici i źle ubrani. FeldfebelTurkel zameldował mi o ukończeniu przygotowań do egzekucji. Odpowiedziałem: zaczynajcie, po czym dano ognia. Od razu po pierwszych strzałach w dole utworzył się kłębek skrwawionych ciał, wśród których znajdowali się jeszcze niedobici ludzie. Wtedy poleciłem dwóm szeregowcom wejść do dołu i dobić tych, którzy jeszcze żyli. W ślad za tymi dwoma esesowcami i ja również zszedłem do dołu. Dwóch ludzi, którzy będąc ranni, jeszcze żyli, dobiłem strzałami z pistoletu”. Przewodniczący: „Czy były tam kobiety i dzieci?”. Ritz: „Dzieci nie widziałem, ale że były tam kobiety, mogę to stwierdzić z całą pewnością”.

Prokuratora zainteresowało, czy oskarżony brał udział w przesłuchaniach. Ritz zeznał: „Najpierw badałem aresztowanych zgodnie z wiedzą prawniczą, którą posiadałem. Jednak wkrótce przyszedł do mnie naczelnik Sonderkommando z Taganrogu Ekkler, który mi oświadczył, że tak dalej być nie może, że ci ludzie są gruboskórni i należy wobec nich stosować inne środki. Wtedy zacząłem bić aresztowanych podczas badania”.

Nieoczekiwanie prokurator zapytał: „Przecież oskarżony jest osobą z wyższym wykształceniem prawniczym, uważa widocznie siebie za człowieka kulturalnego, jak oskarżony mógł być nie tylko świadkiem bicia, lecz nawet brać w nim czynny udział, rozstrzeliwać niewinnych ludzi, przy tym rozstrzeliwać nie tylko pod przymusem, lecz również z własnej woli?”. Odpowiedź, która padła, można określić jako typową: „Musiałem wykonywać rozkazy, ponieważ gdybym nie wykonywał rozkazów, byłbym oddany pod sąd polowy i z całą pewnością skazany na śmierć”. Prokurator nie dał się jednak zbić z pantałyku i przypomniał, że oskarżony dobrowolnie uczestniczył w egzekucjach, na co Ritz z rozbrajającą szczerością oświadczył: „Zeznałem już przedtem, że podczas egzekucji w Podworkach major Hanebitter powiedział: »Niech pan pokaże, co pan potrafi«. Nie chcąc się zblamować, wziąłem u jednego z esesowców automat i zacząłem rozstrzeliwać”.

Teoria ślepych bagnetów

Ritz przywołał na swoją obronę argument, który stanowi podstawę tzw. teorii ślepych bagnetów. Zgodnie z jej założeniami żołnierz wykonujący rozkazy przełożonego, nawet jeżeli wiążą się one z rażącym łamaniem prawa, korzysta z czegoś w rodzaju immunitetu. Nie ponosi więc odpowiedzialności za swoje czyny, gdyż ich konsekwencje spadają na rozkazodawcę.

Młody esesman z prawniczym wykształceniem miał powody myśleć, że strategia ta okaże się w jakiejś mierze skuteczna. Otóż już po zakończeniu I wojny światowej powołano specjalny Komitet Odpowiedzialności, zwany również Komitetem Piętnastu. Organ ten w marcu 1919 r. przygotował projekt uchwały, zgodnie z którą wszystkie osoby, które w trakcie działań wojennych dopuściły się zbrodni, powinny ponieść odpowiedzialność bez względu na stopień wojskowy, pełnioną funkcję czy zajmowane stanowisko. Wyraźnie podkreślono również, że działanie na rozkaz nie wyłączało automatycznie odpowiedzialności bezpośredniego sprawcy zbrodni.Traktat wersalski, podpisany 29.6.1919 r., pominął jednak te kwestie. W efekcie sądy niemieckie masowo uniewinniały wszystkich wojskowych oskarżanych o popełnienie zbrodni wojennych, argumentując, że odpowiedzialność za wszelkie rozkazy wydane podczas minionej wojny ponosi jedna osoba, czyli były cesarz Niemiec Wilhelm II. Jego zaś nie da się pociągnąć do odpowiedzialności po zakończeniu działań, gdyż w chwili ich wydawania przysługiwał mu immunitet jako panującemu. Tymczasem, jak wiadomo, lex retro non agit.

Nawiasem mówiąc, w ten sposób bronił się nie tylko Ritz, ale masowo będą się tak również bronić zbrodniarze hitlerowscy w Norymberdze. I oni całą odpowiedzialność za przestępstwa popełnione przez siebie w czasie wojny zrzucą na Hitlera.

Sowiecki trybunał wojenny przyjął jednak inny tok rozumowania. Wprawdzie porozumienie londyńskie w sprawie ścigania i karania głównych przestępców wojennych państw osi zawarte zostanie dopiero 8.8.1945 r., a SS, SD oraz gestapo uznane za organizacje o charakterze przestępczym jeszcze później (por. art. IX Statutu MTK), niemniej w trakcie procesu obowiązywał już Dekret Prezydium Rady Najwyższej ZSRR z 19.4.1943 r., regulujący między innymi kwestie odpowiedzialności za brodnie popełnione na terytorium Związku Radzieckiego. Zresztą, mówiąc szczerze, nawet gdyby podobnego aktu nie było, los zbrodniarzy i tak był przesądzony…

Ostatnie słowo

Symboliczne wręcz stało się pytanie prokuratora: „Oskarżony Ritz, jako człowiek posiadający pewną wiedzę w dziedzinie prawa, proszę powiedzieć – czy niemiecka armia na froncie wschodnim przestrzegała w najmniejszym stopniu norm prawa międzynarodowego?”. Odpowiedź esesmana była krótka: „Muszę powiedzieć, że na froncie wschodnim nie mogło być mowy o żadnym prawie międzynarodowym ani o jakimkolwiek innym prawie”. W warunkach wojennej zawieruchy nikt nie zawracał sobie głowy również prawem rzymskim jako systemem zasad i norm etycznych.

Tym bardziej dziwi bezczelność, z jaką do intelektualnego dorobku starożytnych Rzymian odwołał się oskarżony esesman w ostatnim słowie. Pierwej jednak poprosił sąd o darowanie mu życia, argumentując, że jego postawa na froncie wschodnim ukształtowana została nie tylko przez źle pojęte poczucie posłuszeństwa względem przełożonych, ale również przez lata narodowo-socjalistycznej indoktrynacji, jakiej był poddawany od dziecka. Wygląda na to, że w swojej naiwności Ritz liczył na to, że może jeszcze odkupić swoje zbrodnie. Kończąc, zdobył się na przywołanie argumentu najbardziej zdumiewającego. Otóż zaapelował do składu sędziowskiego, by ten wziął pod uwagę „starą zasadę prawa rzymskiego”, zgodnie z którąniewolnik nie odpowiadał za przestępstwa, których dopuścił się z polecenia swojego pana. Argument niczego sobie, można powiedzieć… Ale nie w podobnej sprawie, a zwłaszcza nie przed sowieckim sądem.

Finał

Proces wywołał zrozumiałe poruszenie na świecie. 3.1.1944 r. w „Daily Yorker” pisano: „Podczas procesu Ritz próbował usprawiedliwiać swoje przestępstwa, twierdząc »jestem żołnierzem«. Było to kłamstwo. Żołnierz ściera się na polu bitwy z drugim żołnierzem. Ritz robił coś innego. Torturował i rozstrzeliwał pokojowo nastawionych, nieuzbrojonych obywateli”.

Obecny na sali sądowej pisarz Simonow wspominał później: „Mówią o sobie spokojnie: zabiłem, zastrzeliłem, wepchnąłem ich i zamknąłem, położyłem nogę na pedale gazu… I w tym: ja, ja, ja, powtarzającym się dzień za dniem w sądowej sali, jest coś nieprawdopodobnego, nawet po tym, co widziałem na wojnie” (przeł. M.J.)4.

18.12.1943 r. sąd ogłosił wyrok. Wszystkich czterech oskarżonych uznano za winnych i skazano na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano następnego dnia na Rynku Błago­­wieszczeńskim (Centralnym). Śmierć oprawców obserwowała licznie przybyła ludność miasta. W chwili egzekucji zbrodniarz wojenny Hans Ritz miał 24 lata. Zatrważające jest, w jak krótkim czasie niepozornej postury prawnik i meloman-amator zdołał przeistoczyć się w bezwzględnego mordercę. Banalność zła.


* Doktor habilitowany nauk prawnych, historyk sztuki, adiunkt w Katedrze Prawa Rzymskiego KUL.

1 Wersja rosyjskojęzyczna za: militera.lib.ru/prose/russian/erenburg_ig3/169.html.

2 Wszelkie cytowane wyżej artykuły pochodzą z protokołów posiedzeń sądu, które zostały przetłumaczone na kilka języków, w tym na polski, i opublikowane. Zob. Rozprawa sądowa w sprawie o bestialstwa popełnione przez niemieckich najeźdźców faszystowskich na terytorium miasta Charkowa i obwodu charkowskiego w okresie przejściowej ich okupacji, Moskwa 1944.

3 Zob. H. Arendt, Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła, przeł. A. Szost­kiewicz, Kraków 1987.

4 Wypowiedź w wersji rosyjskiej za: www.youtube.com/watch.