Felietony

Diabelskie prawo

Tekst pochodzi z numeru: 4 (151) kwiecień 2014

Dr Maciej Jońca

Łacina z nami była, jest i – czy się to komuś podoba, czy nie – będzie. Od łaciny wręcz niepodobna uciec. Stare, nieco zapomniane dziś porzekadło głosi, że błogosławieni w niebie zapewne będą mówić po łaci­nie. Kto się do nieba nie wybiera, nie powinien się cieszyć z dwóch powodów. Pierwszy jest oczywisty – wieczyste potępienie to nie przelewki. Drugi niejednego zaskoczy. Otóż wygląda na to, że i w piekle łacina jest językiem urzędowym. Co więcej, w infernalnych czeluściach wciąż obowiązuje prawo rzymskie! Ślad tej niedocenianej przez historyków prawa drogi recepcji można odnaleźć w średniowiecznych opowieściach, z których zwykle korzystali kaznodzieje dwojący się i trojący, aby ratować przed wieczystym ogniem zagubione dusze1. Swoje zrobiły też ludowe podania i stereotypy.

Diabelski dowód

Jednym z podstawowych środków procesowych służących ochronie prawa własności była i jestskarga windykacyjna (actio vindicatoria; por. art. 222 §1 KC).

Przysługuje właścicielowi nieposiadającemu, a kierowana jest przeciwko każdorazowemu posiadaczowi rzeczy (stąd twierdzenie, że jest skuteczna erga omnes – w stosunku do wszystkich; a zatem każdy, kto posiada rzecz, nie będąc jej właścicielem, może zostać przy jej pomocy pozwany). Celem skargi jest wydobycie rzeczy z rąk osoby nieuprawnionej i przywrócenie jej właścicielowi.

Jej konstrukcja nie zmieniła się na przestrzeni wieków w sposób znaczący. Niemniej w starożytności i średniowieczu skorzystanie z tego środka niekiedy niosło za sobą spore niegodności. Otóż powód, który podnosił, że rzecz należy do niego, winien był dowieść, że prawo własności na niej nabył w sposób pierwotny. Jeżeli zaś uzyskał je w sposób pochodny, należało wykazać, że nie tylko on sam jest właścicielem, ale byli nimi również wszyscy jego poprzednicy. Można sobie wyobrazić, że w wielu przypadkach zadanie to przekraczało ludzkie możliwości. Zapewne dlatego w średniowiecznej doktrynie dowód ten zaczęto nazywać „diabelskim” (probatio diablica).

Źródeł tej osobliwej maniery należy się doszukiwać w popularnych ówcześnie opowiastkach nawiązujących do wyobrażeń na temat Sądu Ostatecznego. W mających krzewić pobożność opowieściach zdarzało się bowiem, że diabeł, zwykle wcielający się w podobnych okolicznościach w rolę oskarżyciela, incydentalnie występował jako powód. Przewód sądowy, o ile można tak nazwać tę procedurę, przypominał standardowy proces windykacyjny, a „rzeczą”, o którą toczył się „spór”, była dusza grzesznika. Aby dać nadzieję strapionym, niektóre historie konstruowano tak, że nawet sam diabeł nie był w stanie dowieść, że dusza od początku do końca należała do niego. Stąd tylko krok do „diabelskiego dowodu” w zwyczajnym cywilnym procesie o rzecz.

Niektórzy „uczeni” źródeł omawianego pojęcia doszukują się w założeniu, że nie można dowieść istnienia diabła. Skoro zaś nie można dowieść jego istnienia, nie można również wykluczyć, że go nie ma. To naturalnie droga na skróty, choć warto pamiętać, że probatio diablica to nie tylko dowód własności w średniowiecznym procesie windykacyjnym. Pojęcie to stanowi synonim dowodu niezwykle trudnego bądź niemożliwego do przeprowadzenia.

Diabelskie przynależności

Przejdźmy do historii uwiecznionej w rękopisie przechowywanym obecnie przez Bibliotekę Uniwersytecką we Wrocławiu (sygn. 1 F 115). Księga powstała najprawdopodobniej w kręgu niemieckich cystersów, ale około wieku XIII przeredagowano ją na potrzeby dominikanów2. Jest to zbiór opowieści zwanych egzemplami, którymi duchowni posługiwali się w pracy duszpasterskiej. Ich charakter jest bardzo różny: od opisów zdziałanych przez Łaskę Bożą cudów aż po opowieści drastyczne, obrazowo pokazujące, jaki los czeka tych, którzy swoim życiem przeczą ideałowi chrześcijańskiego żywota.

Właśnie w duchu idei „wychowywać przez strach” skomponowana została następująca opowieść: „Żył raz w Mediolanie przebogaty lichwiarz, sługa mamony, bogacący się bezustannie. Kiedy czuł, że zbliża się śmierć, zaprzysiągł swojego wspólnika w powodu zaufania, jakie w nim podkładał, i dał mu dziesięć denarów w złocie, aby pieniądze zostały z nim później pochowane. Na początku człowiek ten odmówił. Później jednak wypełnił, co mu poruczono. Po wszystkim postanowił zdać sprawę miejskiemu sędziemu. Sędzia, uradowawszy się bardzo, wysyła swoje sługi z rozkazem otwarcia grobu i przyniesienia sobie pieniędzy. Ci jednak, gdy chcieli je zabrać, zostają przepędzeni przez diabła i z pustymi rękami wracają do sędziego. Rozgniewany sędzia osobiście wchodzi do grobu, a kiedy próbuje wyjąć złoto z rąk zmarłego, nieboszczyk po gwałtownej walce w końcu go dusi. Zobaczywszy to, słudzy jego w panice uciekają i oznajmiają o wszystkim swojej pani [tj. żonie sędziego – M.J.], którą zobaczyli. Z nastaniem świtu kobieta w rozpaczy opowiada o tym wydarzeniu biskupowi oraz mieszkańcom miasta. Biskup spieszy go grobu, gdzie wszyscy ze zgrozą spostrzegają uduszonego. Biskup zaś, przystąpiwszy bliżej i zobaczywszy złoto w dłoniach lichwiarza, zaklął go na łaskę Chrystusową, aby puścił pieniądze. Wtem w powietrzu dał się słyszeć przerażający głos: »Rozstrzygnijcie prawny problem. Czy ktoś, kto kupił konia, może również żądać wydania uzdy?«. Wszyscy zamilkli. W końcu ktoś powiedział, że słusznie może się tego domagać. Wtedy diabeł powiada: »Mam już dusze tych dwóch, a pragnę posiadać również ich ciała«. Po czym, zostawiwszy złoto, wśród straszliwego wycia i łoskotu wraz z duszami wciągnął zwłoki obu nieboszczyków do piekieł” (przeł. M.J.)3.

Tym samym po raz kolejny okazało się, że pieniędzy i wszelkich dóbr doczesnych nie da się zabrać na tamten świat.

Przy tej okazji godzi się również przypomnieć, czym są przynależności, skoro wie o tym nawet książę ciemności. Otóż już Rzymianie zauważyli, że istnieje pewna kategoria rzeczy, które wprawdzie nie są fizycznie złączone z rzeczą główną, ale pozostają z nią w związku funkcjonalnym. Dzięki nim w sposób lepszy, pełniejszy można korzystać z rzeczy głównej. Tego rodzaju kategorię rzeczy zna również nasz Kodeks cywilny (zob. art. 51 § 1: „Przynależnościami są rzeczy ruchome potrzebne do korzystania z innej rzeczy (rzeczy głównej”). Tłumacząc z polskiego na nasze: pilot jest przynależnością telewizora, futerał jest przynależnością okularów, kostka jest przynależnością gitary itd.

Wróćmy jednak do prawa rzymskiego. Według niego czynność prawna dotycząca rzeczy głównej automatycznie – o ile nie zastrzeżono inaczej – wywoływała skutek również wobec przynależności, czemu nasz Kodeks cywilny wtóruje w następujący sposób: „Czynność prawna mająca za przedmiot rzecz główną odnosi skutek także względem przynależności, chyba że co innego wynika z treści czynności albo z przepisów szczególnych” (art. 52 KC).

Cóż jednak, można zapytać, wynika dla prawnika z przytoczonej powyżej opowiastki? Ano, w wymiarze eschtologicznym – jak chcą nas przekonać średniowieczni kaznodzieje – „rzeczą główną” jest dusza, ciało zaś jej „przynależnością”. Kto weźmie duszę, ma prawo również do ciała. Na pozór nic nowego. Wszyscy przecież wiedzą, że, zgodnie z nauczaniem Kościoła, kiedy nastanie dzień Sądu Ostatecznego, zmartwychwstałe ciała zostaną oddelegowane w odpowiednie miejsca według następującego rozdzielnika: dusza do nieba, więc i ciało do nieba; dusza do piekła, przeto i ciało do piekła. Od każdej reguły, a więc również od tej, na co zwraca uwagę opowieść z wrocławskiego rękopisu, są odstępstwa. Piekło niekiedy przyjmuje wykładnię odmienną od powszechnie akceptowanej. Ciała dwóch chciwców więc dużo wcześniej zostały zabrane tam, gdzie ich miejsce. Uwagę zwraca jednak coś innego. Teraz czy przy końcu świata – sprawa zostanie załatwiona w oparciu o standardy wypracowane przez prawo rzymskie.

Diabelskie pieniądze

Kolejna opowiastka pochodzi ze zbioru pod nazwą „Speculum laicorum”. Kompilacja powstała prawdopodobnie w kręgu angielskich franciszkanów pod koniec XIII wieku4. Tym razem opowieść jest bardziej zwięzła, niemniej równie obrazowa. Jej akcja rozgrywa się w Irlandii – kraju zwanym przez Rzymian Hibernia, a schrystianizowanym w V wieku n.e. przez świętegoPatryka. A rzecz ma się tak: „Pewien człowiek w arcybiskupstwie Dublina, kiedy chciał otworzyć swoją skrzynię pełną denarów, zastał siedzącą na niej małpę, która powiedziała: »Nie ruszaj tych pieniędzy, albowiem należą do Kolewina«, to znaczy diabła. Nic dziwnego, ponieważ co nabywa sługa, dla pana swojego nabywa, jak powiedziano w prawie rzymskim” (przeł. M.J.)5.

W łacińskim oryginale opowieść kończy się frazą: ut dicitur in iure civili, co bywa niekiedy tłumaczone jako: „jak stanowi prawo cywilne6.

Ius civile w doktrynie średniowiecznej to jednak nic innego jak prawo rzymskie, na naszych ziemiach zwane również cesarskim. Koncepcja głosząca wyłączną zdolność majątkową pana domu (pater familias) jest rdzennie rzymska. Tylko on mógł rozporządzać rodzinnym majątkiem we własnym imieniu. Dzieci pozostające pod jego władzą oraz niewolnicy nabywali prawa i zaciągali zobowiązania w imieniu i na rzecz swojego, jak powiadają podręczniki, „familijnego zwierzchnika”.

Naturalnie w wiekach średnich nie istniał już antyczny model niewolnictwa. W wielu aspektach zmieniła się również konstrukcja rodziny rzymskiej, choć nadal powszechnie uznawano zwierzchnią władzę pana domu. Stare rzymskie rozwiązania zaczęto jednak aplikować nie tylko do rodzinnych stosunków majątkowych, ale również rozciągać na takie sfery, jak: relacje lenne, zarząd majątkiem dworu, a nawet majątkowy ustrój klasztorów. Powyższa opowiastka pokazuje, że nie gorzej sprawdzały się one w pracy duszpasterskiej. Nie wiadomo, jakie powody złożyły się na to, że bogacz został sługą diabła. Mogła to być nadmierna chciwość – jeden z grzechów głównych. Będąc zaś sługą (użyty w oryginale termin servus oznacza niewolnika, ale w odniesieniu do średniowiecza należy tłumaczyć go właśnie jako sługa) szatana, chciwiec działał w imieniu i na rzecz swojego pana. Wszystko, co nabył, bogacąc się za wszelką cenę, nabył dla swojego zwierzchnika z piekła rodem. Trzeba przyznać, że diabelski małpiszon miał niezłą orientację w zawiłościach i niuansach antycznego ius Romanum oraz sposobów jego praktycznej aplikacji w czasach średniowiecza.

Diabelska umowa

Chirographum to tyle co skrypt dłużny napisany własnoręcznie, w jednym egzemplarzu i wręczony wierzycielowi (gr. cheirographon; cheir – ręka, graphein – pisać). Jego treść opiewała na przyrzeczenie przez dłużnika spełnienia określonego świadczenia. Udział świadków przy sporządzaniu tego rodzaju dokumentów nie był konieczny. W prawie rzymskim forma ta pojawiła się na skutek przenikania do Rzymu hellenistycznych wzorców. Początkowo popularnością cieszyła się jedynie wśród peregrynów (osób przebywających na terytorium Imperium Romanum, ale nieposiadających rzymskiego obywatelstwa). Z czasem uznanie zyskała również w oczach rzymskich obywateli.

W średniowieczu i w epoce nowożytnej znaczenie chirographum nie uległo zasadniczym zmianom, choć od pewnego momentu zrezygnowano z łacińskiej nazwy chirographum na rzecz swojsko brzmiącego cyrografu. Istotna innowacja „dogmatyczna” pojawiła się pod koniec XVIII wieku za sprawą Johanna Wolfganga Goethego, który kazał doktorowi Faustusowi podpisaćchirographum w zupełnie nowej formie. Tym razem umowa, jak pamiętamy, dotyczyła następujących stron: człowieka i diabła. Co więcej, to diabeł przygotował treść skryptu dłużnego, co już w znaczący sposób odbiega od grecko-rzymskich standardów. Kwestię tego, czy szatan ma osobowość prawną, chwilowo pomińmy. Co się zaś tyczy Fausta, to z jednej strony jego rola została zredukowana jedynie do złożenia podpisu, z drugiej jednak nie był to podpis byle jaki. Doktor winien podpisać się na dokumencie własną krwią!

W podobny sposób zachował się nasz rodak – Jan Twardowski. Za pewną lokalną osobliwość należy uznać fakt, że – zgodnie z relacją Adama MickiewiczaTwardowski złożył swój podpis pod tekstem przygotowanym zawczasu na byczej skórze. Jak widać, sposób zawierania umowy z diabłem i w tym wypadku różnił się od antycznego kanonu.

Warto zestawić legendy Fausta oraz Twardowskiego i przyjrzeć im się okiem prawnika. „Historia doktora Johanna Fausta, słynnego czarnoksiężnika i mistrza czarnej magii” podaje, że Faust, chcąc posiąść znajomość licznych nauk oraz zdobyć ukochaną kobietę, podpisał z czartem umowę. Kontrakt opiewał na 24 lata, podczas których ambitny doktor mógł we wszystkim liczyć na pomoc piekielnego pomocnika. Po upływie tego czasu diabeł odnalazł jednak swego kontrahenta w gospodzie w Rimlich, po czym bezceremonialnie skręcił mu kark i porwał duszę. Wszystko odbyło się więc, można powiedzieć, bardzo po niemiecku, ale i w duchu rzymskiego prawa. Świadczenia wzajemne zostały spełnione, a zobowiązanie wygasło.

Zgodnie z rodzimymi podaniami początkowo identycznie poczynał sobie z diabłem polski szlachcic – Jan Twardowski. Nasz krajan spowodował jednak, że w umowie znalazła się specjalna klauzula, zgodnie z którą miejscem wykonania umowy miał być Rzym, po czym, jak to nasi, ani myślał wybrać się na pielgrzymkę do Wiecznego Miasta. W efekcie diabeł musiał się nieźle natrudzić, by zwabić go do feralnej karczmy i „położyć na nim areszt”. PojmanieTwardowskiego zapewne zakończyłoby opowieść, gdyby toczyła się ona gdzieś na zachodzie Europy. W Polsce jednak, gdzie formalnie nigdy nie doszło do recepcji prawa rzymskiego, nadzieja umiera ostatnia. Oto Twardowski, niesiony w czarcich szponach, rozpoczął odmawiać nowennę do Najświętszej Panienki, co spowodowało, że diabeł upuścił go i pierzchł.Twardowski szczęśliwie wylądował na Księżycu, gdzie, jeżeli wierzyć legendom, do dziś ma się dobrze i gwiżdże na swojego wierzyciela.

Epilog

Dość już strachów. Trzeba żywić nadzieję, że powyższe opowiastki osiągną swój efekt zarówno pedagogiczny (skarga windykacyjna, zdolność majątkowa w rodzinie rzymskiej, przynależności,chirographum – pamiętajmy!), jak i wychowawczy (pieniądze to nie wszystko!). Nadmiar grozy niczemu przecież nie służy.

Co się zaś tyczy prawa zarówno materialnego, jak i procesowego, w oparciu o które funkcjonuje miejsce, „gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie” (Marc. 9.44), to mamy wszelkie powody, by zakładać, że jego podstawowy korpus ukształtowany został w oparciu o kanony znane z prawa rzymskiego. Trudno powiedzieć, czy sugerowany zabieg coś pomoże, „kiedy wypełnią się twoje dni i będziesz musiał odejść do twoich przodków” (Cron. 1.11), ale na wszelki wypadek warto się jednak prawa rzymskiego uczyć. Nie dla oceny…