Felietony

Dobra afera nie jest zła

Tekst pochodzi z numeru: 06 (99) czerwiec 2008

mec. Jacek Dubois

Zbyt mało wymagamy od naszych polityków! Kolejne kampanie wyborcze są tego dowodem. Programy wyborcze schodzą na dalszy plan, ponieważ politycy wolą chwytać się za słówka i przed sądami dochodzić prawdziwości swych twierdzeń. Przyspieszony tryb rozstrzygania sporów wynikłych w trakcie kampanii wyborczej pomiędzy politykami jest natomiast świetnym sprawdzianem dla prawników, którzy pracują wówczas w zawrotnym tempie.

Tak jak dla sportowca najważniejsze są igrzyska olimpijskie, tak dla prawników prowadzących sprawy sądowe takim wydarzeniem są wybory. Wtedy zgodnie z ordynacją wyborczą obowiązuje przyśpieszony tryb rozstrzygania sporów wynikłych w trakcie kampanii wyborczej pomiędzy politykami. Chodzi o sytuacje, gdy rozpowszechniane są materiały wyborcze zawierające nieprawdziwe informacje. Zainteresowany może wystąpić do sądu o zakazanie rozpowszechniania takich informacji, ich sprostowanie, a także przeproszenie, gdy nastąpiło naruszenie jego dóbr osobistych. Uregulowania trybu wyborczego są odmienne od przepisów obowiązujących w czasie „stabilności politycznej”. W trybie wyborczym, aby skorzystać z ochrony prawnej, nie musi dojść do naruszenia niczyich dóbr, podana informacja nie musi nikogo też obrażać, wystarczy, że jest nieprawdziwa. Chodzi o gwarancję, by w trakcie kampanii nie kłamano.

O tym, że warto ważyć słowa, przekonał się były premier Jaro­sław Kaczyński. Przemawiając do rolników, krytykował program PO. W krasomówczym zapale stwierdził, że w przypadku zwycięstwa wyborczego Platforma zamierza zlikwidować KRUS. I pudło. Okazało się, że premier nie śledzi zamierzeń konkurencji. Z programu wyborczego jasno wynikało, że PO nie zamierza likwidować KRUS, a jedynie go reformować. Konsekwencje podania nieprawdziwej informacji okazały się dotkliwe. Wyrok sądu, który nakazywał premierowi sprostowanie nieprawdziwych informacji, został wydany na godzinę przed rozpoczęciem telewizyjnej debaty z Donaldem Tuskiem. W trakcie spotkania media informowały, że premier przegrał proces z PO. Co więcej, zapytany o to w trakcie debaty szef rządu nie orientował się, czego dotyczył spór ani że przegrał proces. Wpłynęło to na oceny elektoratu. Dostrzeżono, że procesy wyborcze mogą wpływać na opinie wyborców. Często mało istotne było, czego spór dotyczy. W przekazie medialnym istotny był wynik, kto wygrał. Politycy zaczęli bacznie przysłuchiwać się wystąpieniom przeciwników, wychwytując nieprawdziwe informacje.

Niebawem po procesie premiera Jarosława Kaczyńskiego Komi­tet Wyborczy PiS skierował do sądu skargę przeciwko Bro­nisła­wowi Komorowskiemu. Domagano się, by kandydat sprostował nieprawdziwą informację, że PO nie chce prywatyzować szpitali. Okazało się jednak, że to sztab wyborczy PiS się pomylił. Istotnie, PO kiedyś proponowała prywatyzację szpitali, jednak przed wyborami partia zmieniła swoje stanowisko i w programie wyborczym przekonywała, że szpitale należy komercjalizować. Bronisław Komorowski mówił prawdę i skarga została oddalona.

Przy obecnym brzmieniu ordynacji można żądać sprostowania każdej nieprawdziwej informacji, chociażby, że na wiecu kandydat wystąpił w czerwonym krawacie, gdy w rzeczywistości miał purpurowy. Tworząc gwarancje prawne dla uczestników wyborów, ustawodawca nie przewidział, że procedury wyborcze mogą stać się dla mało rozpoznawalnych kandydatów elementem kampanii wyborczej. Sąd przyciąga dziennikarzy i umożliwia zaistnienie medialne spierającym się stronom. W konsekwencji sądy są zarzucane dziesiątkami skarg w sprawach absurdalnych lub mało istotnych.

Najbardziej komentowany w ostatniej kampanii był proces wy­to­czony przez Ludwika Dorna w obronie dobrego imienia zwie­rzęcia domowego suki Saby. Zainteresowana musiała kulić się w budzie ze wstydu, dowiadując się, że cała Polska spekuluje, czy zżarła nogę od mebla w ministerialnym apartamencie. Toczący się równo­legle proces przeciwko Zbigniewowi Ziobrze,ówczesnemu ministrowi sprawiedliwości, dotyczący jego wypowiedzi na temat śmierci paniBarbary Blidy, przeszedł praktycznie bez echa.

Skarga wyborcza winna być rozpoznana w ciągu 24 godzin od jej złożenia. Gdy dokumenty trafią do sądu o godzinie 9, to około południa rozpocznie się rozprawa. W tym czasie sekretariat sądu musi odnaleźć uczestnika i dostarczyć mu wezwanie wraz z pismami procesowymi. Muszę przyznać, że sądy wywiązywały się z tego obowiązku bezbłędnie. Najtrudniejsze okazało się powiadomienie o procesie premiera Jarosława Kaczyńskiego. Można było odnieść wrażenie, że ktoś taki jak premier czterdziestomilionowego kraju w ogóle nie istnieje. W Kancelarii Rady Mi­nistrów nikt nie wiedział, jak skontaktować się z tą osobą, podob­nie było w Sejmie RP i w Komitecie Wyborczym PiS. Pre­mier uległ całkowitej dematerializacji. Referat sędziego przewodniczącego, opisujący próby doręczenia premierowi wezwania, powinien na stałe znaleźć miejsce w klasyce kabaretu. W konsekwencji dokumenty wysłano faksem na numer kancelarii premiera i uznano je za doręczone.

Ten pośpiech w rozpatrywaniu spraw jest wyzwaniem dla prawników. Zainteresowani często nie pamiętali swoich wypowiedzi i trzeba było za nich dowodzić, że mówili prawdę. Rozpoczynała się gra z czasem. W ciągu kilkudziesięciu minut należało przejrzeć tysiące archiwalnych materiałów, by znaleźć dowód prawdy. Często poszukiwanie argumentów trwało w trakcie rozprawy. Przydatna okazała się praca zespołowa i bezprzewodowy internet. Gdy jeden z adwokatów zgłaszał wnioski formalne, pozostali kontynuowali poszukiwania. W przypadku, gdy nie można było wykazać, że kwestionowana wypowiedź była praw­dziwa, pozostawało jeszcze kilka metod obrony. Przepis do­tyczy zakazu rozpowszechniania informacji nieprawdziwych. Tym samym materiał wyborczy musiał dotyczyć faktów, które można jednoznacznie ocenić w kategorii prawdy lub fałszu. Sądy nie powinny zajmować się hipotezami czy ocenami, starano się zatem wykazać, że sporna wypowiedź nie była informacją, ale oceną lub opinią, której nie można zweryfikować w kategoriach prawdy i fałszu. Istotne było także, czy wypowiedź była związana z kampanią wyborczą. Szybkość postępowania powodowała, że pełnomocnicy przychodzili na salę z materiałami filmowymi, w które zaopatrywały ich komitety wyborcze, a z których treścią zapoznawali się na sali sądowej. W konsekwencji dopiero w trakcie procesu poznawali argumenty, którymi mieli się posługiwać.

Po raz pierwszy w procesie wyborczym występowałem jako praw­niczy żółtodziób w 1993 r. Reprezentowałem ówczesnego ministra przekształceń własnościowych w sporze z prezesem NIK Lechem Kaczyńskiem. Postawił on zarzut, że ministerstwo, prywatyzując jedną z fabryk, nie wybrało najkorzystniejszej oferty.

Był to okres krytyki procesów prywatyzacyjnych, kiedy przewodniczący Solidarności twierdził, że: „Prywatyzacja w Polsce to jedno wielkie złodziejstwo”. Zarzut prezesa NIK wydawał się niezrozumiały, bowiem ocena ofert wykazywała, że nabywca wybrany przez ministerstwo zaproponował najkorzystniejsze warunki. Jednak prezes NIK obiecywał, że zjawi się w sądzie z dokumentami dowodzącymi trafność jego zarzutów. W ministerstwie zapanowała konsternacja, gdyż z dokumentacji przetargowej ewidentnie wynikała prawidłowość procesów decyzyjnych. Jednak nie powinno się lekceważyć słów prezesa NIK. Czyżby coś przegapiono? Okazało się, żeLech Kaczyński blefował, następnego dnia w sądzie nie potrafił dowieść postawionej tezy. Proces ten miał niezapomniany klimat. Przed salą rozpraw zjawił się tłum zwolenników Lecha Kaczyńskiego, wspomagany przez przeciwników prywatyzacji. Gdy jedna z grup zapalała świece w intencji zwycięstwa prezesa, druga skandowała: „Żydowskie prawo chroni pasera”.

Niezmiernie emocjonujący był spór o „lodówkę wyborczą” w trak­cie kampanii samorządowej z 2006 r. Początek sprawie dała kampania wyborcza PiS w wyborach w 2005 r. Przekonywano wówczas, że lodówki Polaków będą puste, jeżeli PO dojdzie do władzy i wprowadzi podatek liniowy. Rok później Platforma postanowiła się zrewanżować. W jej spocie zagościła ta sama lodówka z produktami spożywczymi, których ceny miały wzrosnąć od kilkunastu do kilkudziesięciu procent. Spot uzupełniony był przemówieniem Jarosława Kaczyńskiego i napisem „oszukali”. Komitet Wyborczy PiS wystąpił na drogę sądową. Jednak strzelił on sobie samobójczego gola, gdyż konstruując skargę, powołał się na błędną podstawę prawną. Skarga została oddalona. Po konwalidacji błędu komitet wyborczy ponownie wystąpił na drogę sądową. Rozpoczął się spór merytoryczny. PiS powoływał się na dane GUS. Platforma powoływała się na „Gazetę Wyborczą”, w której opublikowano prognozę wzrostu cen. Bezsporne było, że artykuły podrożały. Powstało pytanie, czy jeśli informacja o wzroście cen jest prawdziwa, to czy rozbieżność co do rzeczywistej stopy wzrostu może być podstawą do żądania sprostowania. Czy istotne jest wskazanie na zjawisko, czy też fakt zjawiska musi być udokumentowany ścisłym procentem, a jeśli tak, to jakie źródło informacji jest rozstrzygające? Rozpoczął się również spór proceduralny. Pełnomocnik PO twierdził, że w klipie nie ma jakiejkolwiek wzmianki o PiS. Stempel „oszukali” można z takim samym stopniem odnosić do niesprecyzowanych ludzi władzy czy popełniających błąd ekonomis­tów. Podnoszono, że zadziałała zasada: uderz w stół, a nożyce się odezwą. W materiale bezosobowo stwierdzono „oszukali”, a ko­mi­tet PiS sam się zgłosił jako odpowiedzialny za zaistniały stan rzeczy, co jest oceną subiektywną, a nie obiektywną. Sąd okręgowy nie podzielił tych argumentów. Wielodniową prawniczą batalię rozstrzygnął Sąd Apelacyjny, uznając, że sporny spot w niczym nie nawiązywał do burmistrzowsko-prezydenckiej kampanii i skargę definitywnie oddalił.

Najciekawsza z punktu widzenia procesów wyborczych okazała się kampania wyborcza do parlamentu w 2007 r. Po raz pierwszy zdarzyło się, by przed sądem w przedziale kilkudniowym stanęli urzędujący premier, wicepremier, minister sprawiedliwości. W stosunku do wszystkich tych osób sądy orzekły zakaz rozpowszechniania nieprawdziwych informacji i zamieszczenie sprostowań.

Dwa inne procesy wyborcze dotyczyły hipotez stawianych przez polityków w związku ze śmierciąBarbary Blidy. Początek sporom prawnym dała wypowiedź przewodniczącego SLD, który za współodpowiedzialnego tragicznej śmierci uznał Andrzeja Leppera, motywując, że pełniąc funkcję wicepremiera, nie przeciwstawiał się nadużyciom władzy. W trakcie procesu podnoszono, że nie była to informacja, tylko ocena niedająca się ująć w kategorię prawda/fałsz. Wskazywano również akty prawne regulujące kompetencje wicepremiera. Sąd orzekający uznał, że wypowiedź była informacją oraz że nie został wykazany związek pomiędzy działaniami wicepremiera a śmiercią Barbary Blidy. W konsekwencji przewodniczący SLD musiał sprostować podaną informację. Orzeczenia tego musiał nie dostrzec minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który w publicznej wypowiedzi stwierdził, że odpowiedzialność za śmierć Barbary Blidyponosi środowisko SLD, które wiedząc o jej związkach z mafią węglową, nie reagowało. Tym razem minister trafił przed sąd. Jego pełnomocnik podnosił analogiczne argumenty jak poprzednio pełnomocnicy przewodniczącego SLD, jednak to, że takie stwierdzenie nie jest oceną, lecz informacją, zostało przesądzone we wcześniejszym procesie. Minister zaś nie przeprowadził dowodu ani o związkach Barbary Blidy z mafią węglową, ani tym bardziej że środowisko SLD miałoby być tego świadome.

Kampanii wyborczej z 2007 r. towarzyszyła rekordowa ilość pro­cesów. Politycy zrozumieli, że dziennikarzy łatwiej przyciągnąć na salę sądową niż na nudny wiec wyborczy. A zatem spór może stać się ważnym elementem strategii wyborczej. Podejrzewam, że przy następnych wyborach ławy sądowe będą częściej okupowane przez polityków niż mównice na wiecach.Mam wrażenie, że będzie to z marnym pożytkiem dla jakości polityki, ale dla prawników będą to prawdziwe igrzyska.

mec. Jacek Dubois

Jacek Dubois – urodzony 17.5.1962 r. w Warszawie. Adwokat, wspolnik w Kancelarii Adwokackiej Pociej, Dubois i Wspolnicy Sp. j. Specjalizuje się w prawie karnym oraz sprawach z zakresu dobr osobistych. W swojej praktyce był obrońcą lub oskarżycielem posiłkowym w kilkuset sprawach karnych. Jest autorem pięciu książek: A wszystko przez Faraona, Koty pustyni, Sfinks w (o)błędzie, Kto wrobił Kubusia Puchatka?, Kosmiczny galimatias. Autor słuchowisk radiowych i felietonow.