Prawo w filmie

Michael Clayton

Tekst pochodzi z numeru: 02 (95) luty 2008

Anna Dobrzyn*, Rafał Król**, mec. Przemysław Rybiński***

USA, 2007, scen. i reż. Tony Gilroy
obsada: George Clooney, Tom Wilkinson, Tilda Swinton, Sydney Pollack, Michael O’Keefe

Za punkt odniesienia dla scenariusza „Michaela Claytona” posłużyła głośna sprawa Anderson przeciwko General Motors. „Samochody GM zaczęły wybuchać przy zderzeniu. Rodziny ofiar wniosły sprawę do sądu i w 1999 r. przyznano im 4,9 miliardów dolarów odszkodowania. Stało się tak dzięki odnalezieniu dokumentu, który General Motors oraz jego prawnicy ukrywali przez 20 lat. Była to zwykła notatka służbowa inżyniera Edwarda Iveya, który wyliczył, czy bardziej opłaca się dokonać zmiany w procesie produkcji, czy wypłacić odszkodowanie za śmierć kierowców. Zdecydowano, że taniej będzie wypłacić odszkodowania” – wspomina Tony Gilroy. Zainteresowanie właśnie takimi sprawami zaowocowało powsta­niem postaci prawnika od brudnej roboty.

Niczym termity

Praktykowanie prawa w wielkich kancelariach w niczym nie przypomina wzorcowego obrazu – opartego na rzemieślni­czym modelu, gdzie adwokat mistrz, w asyście niewielkiego grona aplikantów, osobiście ogarnia w całości i samodzielnie prowadzi każdą sprawę powierzoną przez klienta. Wielkie kancelarie są jak fabryki – złożone sprawy to złożone problemy, a te wymagają od prawniczych mózgów wielkich „mocy obliczeniowych”. Zarządzanie strumieniami danych, inicjowanie kaskad wewnętrznie złożonych planów i kontrplanów oraz ich implementacja to już nawet nie taktyka, to inżynieria. Siłą rzeczy więc – niczym u termitów – pojawiają się specjalizacje: kto inny będzie twórcą koncepcji procesu, kto inny będzie odpowiadał za relacje z klientami, kto inny wreszcie zajmie się wyłącznie organizowaniem pracy dla pozostałych członków zespołu. Gdy wartość przedmiotu sporu sięga miliardów, to i honoraria są wielomilionowe, tortu starczyć powinno dla każdego. Wszyscy wszakże zależą od wszystkich. Niech tylko jednak pęknie jedno koło zębate, krach dotknie całą maszynę. I honorariów nie będzie. Innymi słowy łańcuch jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo.

Shiva, bóg śmierci

Arthur Edens: Jeżeli chciałeś mnie umieścić w zakładzie psychiatrycznym, trzeba było to uczynić w Wisconsin, gdzie moje zatrzymanie, nagranie wideo, zeznania świadków – ­byłyby wystarczające jako podstawa. Nie byłem karany w stanie Nowy Jork. A tu jest tylko jedna przesłanka umożliwiająca przymusowe umieszczenie w zamkniętym zakładzie: zagrożenie. Jeżeli pacjent stwarza zagrożenie, sobie albo innym. Masz na to dowody, Michael? Bo ostatnim miejscem, gdzie chciałbyś się ze mną spotkać, jest sąd.

Nowojorska kancelaria Kenner, Bach & Ledeen, zatrudniająca 600 adwokatów, reprezentuje spółkę U-North, zamożnego producenta nawozów sztucznych i preparatów dla rolnictwa. Chemicznemu gigantowi grupa farmerów ze stanu Wisconsin wytoczyła pozew zbiorowy (class action) o odszkodowanie za spowodowanie śmierci – uboczne działanie środka chwastobójczego wywołało lawinę zachorowań na raka. Wartość przedmiotu sporu – odszkodowanie obejmujące zarówno część kompensującą (compensatory damages), jak i karną (punitive damages) – sięga czterech miliardów dolarów. Suma ta, gdyby została zasądzona, niechybnie wywołałaby upadłość pozwanego: gra idzie więc o najwyższą stawkę. I oto architekt obrony pozwanego, niestrudzony geniusz, procesualista Arthur Edens (Tom Wilkinson) w toku czynności w fazie przedprocesowej (discovery) doznaje załamania nerwowego. W obecności pełnomocnika jednego z powodów oraz składającej właśnie zeznania młodej córki zmarłego farmera nagle, wykrzykując niedorzeczności, zdziera z siebie koszulę oraz inne części garderoby i wybiega na zewnątrz w samych skarpetkach. Incydent nagrały kamery, którymi utrwalano przebieg czynności. Sprawa jest w przededniu zawarcia ugody, więc jeśli wybryk nie zostanie szybko i zręcznie zatuszowany, sporo byłoby do stracenia. Sytuacja z trudnej przekształca się w katastrofalną, gdy wkrótce wychodzi na jaw, że Edens, straciwszy wiarę w sens swoich poczynań jako pełnomocnika korporacji–truciciela, nosi się z zamiarem przywdziania munduru strony powodowej. Kancelaria potrzebuje cudotwórcy.

Zamiatacz

Michael Clayton: Walter się przejęzyczył. Tu nie ma miejsca na grę. Nie jestem cudotwórcą, jestem zamiataczem. Rachunek jest prosty: im mniejszy brud, tym mniej do zamiatania.

Czy kompromitujący incydent jest rzeczywiście tym, czym się wydaje? Jeśli jest w szaleństwie metoda, jeśli umysł Edensa najzwyczajniej załamał się pod ciężarem złej i odczłowieczonej pracy, w której już dawno zagubiony został szlachetny sens praktykowania prawa, to oddelegowany do „posprzątania” Michael Clayton (George Clooney) jest bodaj najgorszym kandydatem do wykonania zadania. Clayton bowiem sam z czasem nabiera wątpliwości.

Specjalizacja Michaela Claytona to produkt ewolucji wielkich korporacji. Filmowy protagonista to adwokat–załatwiacz, ktoś, kto specjalizuje się w organizowaniu pracy innym adwokatom. Robi wszystko – od wynajdywania najlepszych znawców problemu, wobec którego stoi klient, do niebezpiecznie bliskiego granicom etyki zawodowej „porządkowania” i selekcjonowania materiału dowodowego na użytek procesowy. Dysponuje rozległymi kontaktami, precyzyjnym rozeznaniem w realiach funkcjonowania systemu prawa i świetną intuicją, toteż jego usługi – z pozoru niezbyt widowiskowe – stają się nieodzowne dla Kenner, Bach & Ledeen. Znamienne jest, że Clayton mimo długiej, obsypanej sukcesami kariery w kancelarii nie awansuje. Zapewne dlatego, że partnerzy kancelarii sekretnie gardzą jego zajęciem. Nie chcą uczynić go równym sobie, gdyż uważają go po cichu za prawnika gorszego sortu. Świadomość tej starannie skrywanej niechęci stawia Claytona na rozdrożu życiowym – swoją karierę już przypłacił rozwodem, a teraz grozi mu utrata więzi z dorastającym synem Henrym (Austin Williams) i powrót w objęcia nałogu hazardowego. Clayton nie ma również oszczędności, dzięki którym mógłby myśleć o wcześniejszej emeryturze – inwestycja we własny bar, w której adwokat widział drogę ucieczki od zawodu, okazała się fiaskiem. Pozostały natomiast po niej długi i żal do własnego brata za wpędzenie tego przedsięwzięcia w tarapaty.

Książę

Marty Bach: Czy naprawdę muszę ci tłumaczyć, w jaki sposób zarabiamy na opłacenie czynszu?

Ten, kto chce utrzymać przywództwo w stadzie wilków, musi wykształcić w sobie pewne szczególne cechy. Krytyczny zdaje się być nie tyle sam talent organizacyjny czy nawet umiejętne kierowanie ludźmi, przetrwanie jest wprost uzależnione od zdolności trafnego przewidywania posunięć wszystkich graczy przy stole, klienta nie wyłączając. Marty Bach (Sydney Pollack) rozumie aż nadto dobrze, że wybryk Edensa może pogrzebać kancelarię. Jeżeli ugoda nie dojdzie do skutku i U-North przegra sprawę, wystąpi z roszczeniem regresowym przeciw kancelarii o nienależyte wykonanie zlecenia. Każda kancelaria – Kenner, Bach & Ledeen także – ubezpieczona jest od odpowiedzialności cywilnej. Ubezpieczenie takie stanowi siatkę bezpieczeństwa na wypadek krytycznego błędu w sztuce adwokackiej, a zatem i błędu w wyborze osoby chorego Arthura Edensa, skierowanego przez kancelarię do obsługi wymagającego klienta. Roszczenie to jednak – przy astronomicznej wartości przedmiotu sporu – bez cienia wątpliwości przekroczy wszelkie sumy ubezpieczenia.

Rozmiary winy w wyborze tymczasem rysują się przerażająco. Pełnomocnik zamierza złamać tajemnicę zawodową i zwrócić się przeciwko interesom klienta! W ocenie Bacha krok taki, najdalej bodaj idące naruszenie zasad etyki zawodowej, mógłby być wytworem jedynie chorego umysłu. Arthur Edens oto wszedł – jak, tego nie wiemy – w posiadanie kopii notatki służbowej przeznaczonej do wewnętrznego użytku U-North, z której wynika, że pozwany producent ze znacznym wyprzedzeniem zdawał sobie sprawę ze śmiercionośności swojego preparatu i nie poczynił żadnych kroków, by go wycofać z rynku. Arthur wie, że o istnieniu notatki przeciwnik procesowy nie ma pojęcia. Co więcej, rozumie też, że strona powodowa tylko wtedy będzie mogła wystąpić z żądaniem wydania dokumentu przez U-North (na zasadzie odpowiednika polskiego artykułu 248 KPC), jeżeli istnienie dokumentu będzie uprawdopodobnione. Uprawdopodobnione na przykład poprzez okazanie w sądzie kserokopii.

Wbrew pozorom Marty Bach hołduje klasycznym wartościom. Są granice, których sam nie przekroczy. Pod maską agresywnego, starego wojownika kryje żywe i autentyczne przekonanie, że adwokat nie jest sędzią swojego klienta. Pojmuje, dlaczego do kanonu zasad etyki zawodu wpisany jest zakaz odmowy świadczenia pomocy prawnej. Wolno stać zatem po „złej stronie”, choć nie wszelkimi środkami wolno wojować. Nie do pomyślenia natomiast jest, by raz zobowiązawszy się klienta bronić, zmieniać front i nagle otwierać na oścież bramy oblężonej fortecy.

Ostatnia linia obrony

Marty Bach: Dwadzieścia lat znałem Arthura. To było dwadzieścia dobrych lat. A teraz… Tego się nawet nie da wypowiedzieć…

Michael Clayton: Mieliśmy fart, nie uważasz?

Marty Bach: Tak, mieliśmy fart.

Jedynym ratunkiem dla Bacha jest Clayton. Michael Clayton jednakże nie jest cudotwórcą. Jest samotnym, rozwiedzionym pracoholikiem uzależnionym od hazardu. Jego marzenie o niezależności dzięki prowadzeniu własnej knajpy legło w gruzach, pozostawiając po sobie jedynie dług. W firmie, w której pracuje od 17 lat, jest niezastąpiony, a mimo to – niedoceniany. Ma też syna, dzięki któremu przypomina sobie czasem o dawnych ideałach, zapewniając chłopca o lepszej, szczęśliwej przyszłości, podając za negatywny wzór… swojego brata. W głębi ducha Michael Clayton nie ma o sobie lepszego zdania niż o swoim bracie alkoholiku. Poświęca swoje życie pracy nieprzynoszącej mu satysfakcji, a jedynie coraz większe rozgoryczenie i uczucie, które towarzyszy jego nie do końca etycznym posunięciom – wstyd.

Michael Clayton nie jest jednak żadnym rzezimieszkiem. Jest prawnikiem w ogromnej amerykańskiej kancelarii. Prawą ręką wspólników, których nazwiska nadrukowuje się złotą czcionką na firmowym papierze. Jest, jak sam o sobie mówi, czyścicielem, zamiataczem. Pomimo że jest wykształconym prawnikiem, nie występuje w sądzie. Nie pisze pism, nie użera się z klientami. Jego narzędziami pracy są znajomości, zależności, układy i umiejętność lawirowania w labiryncie prawa. Jego rolą jest rozwiązywanie cudzych problemów. „Cuda” czynione przezMichaela to unikanie odpowiedzialności klientów jego firmy za problemy natury tak faktycznej, jak i prawnej. Myjąc ręce klientom, mimo że działa zgodnie z literą prawa, Clayton nie pozostaje czysty. Lata pracy polegającej na praniu czyichś brudów odciskają na bohaterze trwałe piętno. Ujawnia się ono w sytuacji, gdy jeden ze wspólników, doznając załamania nerwowego, odważa się głośno powiedzieć, że kancelaria, broniąc korporacji produkującej rakotwórcze sztuczne nawozy, robi zwyczajnie źle. To zachowanie wspólnika, mogące przynieść kancelarii ogromne straty, jest problemem, który rozwiązać ma Clayton. Ma on uspokoić chorego, nie dopuścić do jego dalszych ekscesów, jednocześnie przeciwdziałając nabraniu rozgłosu przez całą sprawę. Im dłużej jednak Michael wysłuchuje, zdawałoby się, szalonej opowieści chorego, tym więcej dostrzega w niej zbieżności z własną sytuacją. Co początkowo było tylko historią wariata, stanie się jedyną drogą mogącą doprowadzić Michaela do katharsis.

Film to historia everymana, człowieka poświęcającego się dla pracy, która powoli, niczym gruźlica, zabija jego wnętrze. To, że Michael Clayton jest prawnikiem, niczego nie zmienia. Jego frustracja i rozczarowanie oraz narastające poczucie zła wokół to, jak się zdaje, specyfika naszych czasów, niezależna od wykonywanego zawodu. Tytułowy bohater jest dobrym pracownikiem, lojalnym i wiernym. Jego pracodawcy są tego świadomi i wykorzystują tę sytuację. Nazywają go cudotwórcą, zależy im bowiem na tym, by wykonywał coraz trudniejsze zadania.Clayton, wbrew temu, co o nim mówią, nie jest jednak rekinem, pozbawionym skrupułów ślepym wykonawcą. Okazuje się być człowiekiem z krwi i kości, takim, dla którego granica między złem i dobrem, choć zacierająca się stale, nadal istnieje. Takim, który znajdzie w sobie odwagę, by się uratować.

Granice lojalności

Michael Clayton: Nie jestem facetem, którego się zabija, jestem facetem, którego się kupuje! Sprzedałem Arthura za 80 kawałków i jestem najmniejszym z twoich problemów, a ty chcesz mnie zabić?

Film przedstawia niezwykle realistyczny, naturalistyczny wręcz świat prawników. Realne zaszczyty, sława, pieniądze są okupione ogromnym stresem, odpowiedzialnością, przemożnym poczuciem, że od decyzji, które się podejmuje, nie ma ucieczki, a skutki są nieuniknione. Czyjaś korzyść oznacza nieszczęście kogoś innego, a zyskiwany majątek ma uspokajać sumienie i wypierać poczucie winy.

Bohaterowie filmu stają przed trudnym, można nawet rzec faustowskim wyborem. Ucieleśnieniem zła, podobnie jak w innych jeszcze filmach Clooneya z ostatnich lat, są korporacje. Wielkie, chciwe i nienasycone, gotowe zniszczyć każdego, kto stoi im na drodze. A to, co w „Fauście” jest oświetloną kulminacją, czyli zaprzedanie duszy, w realnym życiu amerykańskich prawników jest rozmydlone, rozrzedzone, bure, prawie niezauważalne. Jak się zaprzedaje duszę diabłu w wersji amerykańskiej? Lojalnością wobec firmy. Każde działanie bohaterów na rzecz chlebodawcy wikła ich coraz bardziej i uzależnia. Cały proces trwa latami, powolutku, prawie niezauważalnie bohaterowie robią w interesie swoich firm prawniczych rzeczy, których powinni się wstydzić. Firmy natomiast testują w ten sposób swoich pracowników, dając im coraz brudniejszą robotę, sprawiają, że bohaterowie mają coraz więcej do ukrycia, a ich tajemnice stają się tajemnicami firmy. Nagrodą za lojalne wykonywanie nawet najgorszych zleceń są awanse i władza niemal absolutna. Idealnie ten mechanizm obrazuje Karen Crowder(Tilda Swinton). Crowder jest typową korporacyjną karierowiczką gotową zrobić wszystko dla swoich panów. Choć poci się i trenuje przed lustrem każde przemówienie przed swoimi władcami, nie załamuje się nawet pod największą presją. Kapitalnie ukazany jest szczególny mechanizm władzy – piłatowe wprost umywanie rąk od odpowiedzialności na najwyższych szczeblach władzy. Zarząd oczekuje od Crowder efektów. Zarządu nie interesuje, jakich użyje ona środków. Crowder sama decyduje o morderstwie Arthura Edensa, sama je zleca i sama jest odpowiedzialna. I sama się miota. Jej mocodawcy zawsze mogą powiedzieć, że o niczym nie mieli pojęcia. Wszelako firma udostępniła tylko kod i hasło do płatnych morderców.

Czy w takim świecie można jednak odkupić winy? W „Michaelu Claytonie” udaje się to dwóm osobom. Tytułowemu bohaterowi i Arthurowi Edensowi. Temu drugiemu budzi sumienie miłość. Zakochuje się niczym sztubak we własnym przeciwniku procesowym Annie (Merrit Weaver). Dopiero, kiedy zaczyna mu zależeć na kimś, dostrzega, że firma każe mu bronić korporacji odpowiedzialnej za śmiertelne choroby nowotworowe setek ludzi. Sumienie usypiane przez władzę i majątek obudziła miłość do kogoś bezbronnego i dobrego. Michaela Claytona przed piekłem też ratuje miłość. Miłość do syna. Pięknej sceny Georgea Clooneya z końmi nie sposób zapomnieć. Scenariusz filmu łączy nawrócenie Arthura Edensa i Michaela Claytona jednąklamrą – jest nią książka – baśń czytana przez Henry’ego, syna Michaela. Warto zobaczyć, jak korporacyjny pachołek zamienia się w Shivę, boga śmierci i zniszczenia. Michael Claytonniszczy zły ład i buduje coś lepszego. Przecież Shiva to nie tylko niszczyciel, to również kreator.


* Doktorantka na WPiA UG.

** Filozof.

*** Adwokat w Sopocie.