Prawo w filmie

Trzy twarze Temidy

Tekst pochodzi z numeru: 10 (154) październik 2014

Adw. Jacek Dubois

Obserwując salę sądową, zastanawiam się, jak te same wydarzenia odbierane są przez poszczególnych uczestników procesu. Sukcesy adwokata siłą rzeczy powinny skutkować porażką prokuratora, i odwrotnie. Jednak czy to jest takie oczywiste? Prokurator musi czasem oskarżać wbrew swoim przekonaniom.

Przy hierarchicznej organizacji prokuratury jego opinia, że oskarżony jest niewinny, nie ma znaczenia wobec przeciwnego stanowiska szefa. W takiej sytuacji nie ma wyjścia i działa wbrew własnym poglądom. Jednak obowiązek wykonywania poleceń nie pozbawia prawa do myślenia i w konsekwencji prokurator wbrew publicznie zajmowanemu stanowisku emocjonalnie może być po stronie oskarżonego, do którego skazania ma doprowadzić. Podobne rozterki może przeżywać adwokat. Zgodnie z zasadami deontologii zawodowej może podejmować działania tylko na korzyść oskarżonego. Jednak, jak mawiał mecenasTadeusz de Virion, obrońca nie broni zbrodni, tylko człowieka, któremu postawiono zarzuty. Zatem broniąc człowieka, często równocześnie potępia jego czyny. W pracę adwokata wpisana jest więc naturalna kolizja interesów, gdyż jeśli obrońca wie, że jego klient jest winny, to ma świadomość, że zgodnie z zasadą sprawiedliwości powinien on ponieść zasłużoną karę. Równocześnie zawodowym obowiązkiem obrońcy jest działanie tylko na korzyść oskarżonego, co łączy się również z podejmowaniem prawnych działań, by nie poniósł on za swoje czyny kary. Skuteczność adwokata może zatem doprowadzić do zaburzenia zarówno prawidłowego działania systemu prawnego, jak i wewnętrznego poczucia sprawiedliwości samego obrońcy.

Gra pozorów

Proces podobnie jak teatr czy film potrafi być grą pozorów wyreżyserowaną przez strony. Doznana przez obrońcę czy prokuratora porażka może być elementem zaplanowanej strategii mającej doprowadzić do ostatecznego zwycięstwa. Przesłuchiwany świadek opowiada sądowi, jak wspólnie z oskarżonym okradł dom. Nie pamięta daty zdarzenia, ale pod wpływem pytań obrońcy przypomina sobie więcej szczegółów, a jego opowieść nabiera plastyczności. To musiał być przełom zimy i wiosny, bo na dworze były resztki śniegu, spod którego przebijała zieleniejąca trawa i wyrastały pierwsze przebiśniegi. Inspirowany pytaniami obrońcy podaje coraz to nowe szczegóły osadzające zdarzenie w określonej porze roku. Opowieść jest tak wiarygodna, że prokuratorowi, który widzi, że zeznający zdobywa zaufanie sądu, nie pozostaje nic innego, jak zacierać ręce z radości. Gdzieś w podświadomości może się tylko dziwić, dlaczego doświadczony adwokat, przesłuchując świadka, wydobywa od niego coraz więcej szczegółów potwierdzających winę swojego klienta. Przecież to klasyczne działanie na jego niekorzyść. Gdy świadek kończy zeznawać, adwokat okazuje sądowi zaświadczenie, z którego wynika, że w roku, w którym miało miejsce włamanie, oskarżony od stycznia do czerwca przebywał w więzieniu, a zatem nie mógł dokonać kradzieży wiosną. Zaskoczony prokurator próbuje ratować sytuację, pytając świadka, czy nie pomylił wydarzeń i czy opisywane włamanie nie było kiedy indziej. Jednak jest już za późno, w procesie nastąpił przełom, a świadek całkowicie stracił wiarygodność. Ktoś, kto podał tyle nieprawdziwych szczegółów, nie będzie w stanie odzyskać wiarygodności w oczach sądu. Obronie udało się zdemaskować kłamstwo nie przez atak na świadka, lecz upozorowanie, że przedstawianą przez niego wersję traktuje jako wiarygodną. Z pozoru przegrana bitwa doprowadziła do zwycięstwa.

Wątpliwości w sprawie na korzyść oskarżonego

W innej sprawie oskarżonemu postawiono zarzut spowodowania wypadku, po którym miał zbiec. Pomimo że pokrzywdzony nie rozpoznał go jako kierującego pojazdem, oskarżony przyznał się do winy. Nie próbował wykorzystać tej szansy dla uniknięcia odpowiedzialności i skorzystać z zasady, że wszystkie istniejące w sprawie wątpliwości należy rozstrzygnąć na korzyść oskarżonego. Prokuratura triumfowała, gdyż doszło do skazania. Jednak kilka tygodni później okazało się, że sprawa nie była tak prosta, jak z pozoru wyglądało. Mężczyzna skazany za spowodowanie wypadku został zatrzymany pod zarzutem napadu. Pomimo że został rozpoznany przez pokrzywdzonych, prokurator musiał go zwolnić, gdy okazało się, że o godzinie, w której miał miejsce napad, spowodował wypadek samochodowy w innym mieście, na dowód czego pokazał prawomocny wyrok. Zatem skazanie w sprawie o wypadek, które wydawało się być kilka tygodni wcześniej porażką obrony, okazało się w konsekwencji kołem ratunkowym. Dzięki niemu zyskał alibi w dużo poważniejszej sprawie. Triumf był jednak krótkotrwały, gdyż alibi nie przekonało prokuratorów. Nie uwierzyli w taki przypadek i raz jeszcze zaczęli badać okoliczności związane z wypadkiem. Po staranniejszym zbadaniu sprawy okazało się, że skazany nie spowodował wypadku. Ustalono, że planując napad, postanowił zdobyć alibi i uznał, że najlepszym będzie wyrok sądu, z którego będzie wynikało, że w tym samym czasie dopuścił się innego przestępstwa. Aby wprowadzić plan w życie, namówił wspólnika, by w czasie, gdy on będzie napadał, ten, jadąc jego samochodem, spowodował wypadek, a następnie zbiegł, tak aby umożliwić jednak świadkom zapamiętanie danych samochodu. Słusznie założył, że dla prowadzących postępowanie naturalnym podejrzanym będzie właściciel samochodu. Po wezwaniu na policję przyznał się, co śledczy uznali za wystarczający dowód jego winy i zrezygnowali z dalszego badania sprawy, czyli analizy zapisu z nagrań kamer znajdujących się w pobliżu miejsca wypadku.

Próbna rozprawa

Każda rozprawa to konieczność maksymalnej koncentracji, obserwacji przeciwnika i analizy jego posunięć. To trochę jak mecz, w którym zawodnicy zastawiają na siebie pułapki ofsajdowe, z tym, że mecz to tylko sportowa rywalizacja, a w procesie chodzi o rzeczy dużo ważniejsze, bo o realizowanie zasad praworządności i dążenie, by osoba winna poniosła adekwatną karę, zaś niewinna nie poniosła odpowiedzialności. Decyduje o tym sąd i to on jest twarzą wymiaru sprawiedliwości. Z podwyższenia obserwuje salę sądową, wysłuchuje wystąpień stron, wyjaśnień oskarżonych i zeznań świadków, by na koniec podjąć sprawiedliwą decyzję. To od jego decyzji wszystko zależy, a strony oddałyby dużo za dowiedzenie się, jakie procesy zachodzą w głowie sędziego, jakie argumenty go przekonują, a jakie odrzuca. Dziwią mnie prawnicy, którzy przemawiając, nie patrzą na sąd, przez co dobrowolnie pozbawiają się jedynego dostępnego narzędzia sprawdzenia, jakie wrażenie wywołują ich argumenty.

Sędzia powinien być zawodowcem o nieprzeniknionej twarzy, który nie pozwala postronnym domyślić się swoich reakcji.

Jednak przy odpowiedzialności, która na nim spoczywa, jest tylko człowiekiem, który w czasie wielogodzinnych procesów nie jest w stanie powstrzymać grymasów nudy, dezaprobaty dla pewnych tez lub zadowolenia, że strony reprezentują opinie zbliżone do jego własnych. Obrona lub atak w sądzie to sztuka przewidywania, jaka jest reakcja słuchacza na dany argument. Nie warto eksperymentować przed sądem i lepiej przyjść tam z argumentacją, o której się wie, że jest skuteczna. Stąd pomysł przeprowadzania próbnych rozpraw przed wynajętą ławą przysięgłych i badanie, jakie wrażenie wywołują na jej członkach poszczególne argumenty. Sęk w tym, że każdy ma inną wrażliwość i to, co przekona jednego sędziego, u drugiego pozostawi niesmak i dezaprobatę dla intelektualnego poziomu obrony. Nawet jeśli argument jest dobry i sprawdzony, może trafić na niepodatny grunt. To ryzyko można zminimalizować, przeczytawszy wcześniejsze uzasadnienia danego sędziego i poznawszy jego poglądy prawne czy sposób oceny dowodów. I tu jednak mogą zdarzać się wpadki, np. okaże się, że rzeczywistym autorem uzasadnienia jest nie sędzia, którego umysł staramy się zgłębić, lecz jego asystent. Ciekawi, jak nasze argumenty zostały ocenione, dostajemy opinie nie tego recenzenta, na którym nam zależało. Poza wiedzą zawodową każdy sędzia nosi w sobie pewien bagaż doświadczeń życiowych, które nie pozostają bez wpływu na jego decyzje. Po każdym wyroku zadaję sobie pytanie, na ile był on wynikiem czystej interpretacji prawa, a na ile przejawem emocji i własnych poglądów sędziego, które w jakimś stopniu muszą oddziaływać na podejmowane przez niego decyzje. Tajemnica sali narad powoduje, że nigdy nie poznamy prawdziwych motywów orzeczeń. Możemy je sobie jednak wyobrażać.

„Bezmiar sprawiedliwości”

Przechodzę do filmu. Dziś „Bezmiar sprawiedliwości” w reżyserii Wiesława Saniewskiego. Opowieść o tym, jak ta sama sprawa może być różnie postrzegana przez trzech uczestników dramatu sądowego: oskarżyciela posiłkowego, adwokata i sędziego. Film oparty jest na motywach sprawy o zabójstwo, która toczyła się przed wrocławskim sądem. Na początku lat dziewięćdziesiątych pracownik wrocławskiej telewizji został aresztowany pod zarzutem zabójstwa swojej przyjaciółki, która spodziewała się jego dziecka. Proces był poszlakowy, prokuratura zdecydowała się dowodzić winę oskarżonego mimo braku bezpośrednich dowodów. Proces zakończył się wyrokiem skazującym. Dodatkowym smaczkiem filmu jest to, że pomysłodawcą scenariusza i jego konsultantem jest wyśmienity wrocławski adwokat i wieloletni dziekan tamtejszej rady mecenas Andrzej Malicki, który przed laty występował w tamtym procesie. Dzięki niemu w filmie widać dbałość o prawnicze detale. Najlepszą intrygę thrillera prawniczego jest w stanie zabić odejście od realiów procesu. Modą już się stało oglądanie „Prawa Agaty” i analizowanie kolejnych błędów w procedurze, które gotowi są popełnić scenarzyści tego serialu dla stworzenia większej, ich zdaniem, dramaturgii. W „Bezmiarze sprawiedliwości” zachowana jest dbałość o prawnicze detale.

Pojedynek prawa z drzewami

Film rozpoczyna się pojedynkiem prawa z drzewami. Ojciec absolwenta wydziału prawa wysyła syna do zaprzyjaźnionego adwokata, mecenasa Michała Wilczka, by ten przekonał go do kontynuowania prawniczej kariery. Syn nie jest tym zainteresowany, zajmuje się fotografią, robi zdjęcia drzewom i praktyka prawnicza jest ostatnią rzeczą, na którą ma obecnie ochotę. Prawo jest dla niego zbyt nudne i jednoznaczne. Spotkanie z kolegą ojca jest dla niego obowiązkiem, który musi po prostu odbyć. Adwokat też nie sprawia wrażenia, by jego życiowym marzeniem było przekonywanie młodzieży, że jej powołaniem jest kariera prawnicza. Rozmowę z synem przyjaciela traktuje jako zło konieczne. W tej sytuacji mężczyźni robią to, co najlepsze, czyli idą na wódkę i przy niej zaczynają rozmawiać. Jak się można domyśleć, ta rozmowa zmieni postrzeganie chłopaka na wiele spraw. Reżyser odwołał się do stereotypu, zgodnie z którymprawo to dziedzina wymagająca poświęcenia się nudnym i nieżyciowym przepisom. Przysłowiowy kauzyperda to człowiek uwięziony w małym pomieszczeniu, otoczony zakurzonymi tomami akt i kodeksów, które studiuje przy świeczce od świtu do nocy. W nowoczesnym wydaniu owe zakurzone tomy zastępują o wiele pojemniejsze pamięci komputerów, a świeczkę podrażniające oczy świetlówki w wielkich biurowych open space. To już wizja armii prawników z powieści Johna Grishmana, walczących o dostanie się na szczyt kariery prawniczej, z których nieznaczna część dociera na olimp, pozostali zaś nie wytrzymują wyścigu, w którym przepustką do kolejnego etapu jest liczba wypracowanych dla firmy godzin. Przy takiej wizji zawodu trudno się dziwić, że chłopak chce uniknąć podobnego losu jak diabeł święconej wody. Jednak każdy obraz można namalować w ciemnych lub jasnych barwach. Pracę adwokata można postrzegać zupełnie inaczej.

Gra wojenna

Każdy proces to starcie dwóch racji: oskarżenia i obrony. Wspaniała przygoda dla umysłu, gdzie przygotowujemy całą koncepcję i taktykę prowadzenia sprawy.

To trochę jak gra wojenna, w której przydatne stają się porady zarówno Karla von Clausewitza, jak i Niccola Machiavellego. By opracować strategię, nie wystarczy znajomość samych gołych paragrafów, potrzebne są wiadomości z zakresu kryminalistyki, kryminologii, medycyny i wielu innych dziedzin. Potrzebna jest znajomość zarówno logiki, by wiedzieć, jak przedstawiać argumenty, jak i psychologii, by ocenić, które z nich odniosą pożądany skutek. Gdy strategia zostanie już przygotowana, czas na wizytę w sądzie. Tu możemy odbyć pojedynki na słowa, argumenty, pomysły, intelektualne podstępy. Dla każdego, kto chce osiągnąć sukces, „Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów” Arthura Schopenhauera powinna być nieodłączną lekturą.Ukoronowaniem tej prawniczej batalii są mowy końcowe. Jak powiedział Friedrich Nietzsche, prawnik, który jest tylko prawnikiem, jest bardzo ubogim zwierzęciem. Dlatego prawdziwie wielka mowa prawnicza nie może być jedynie zbiorem cytowanych paragrafów. Nikt by tego nie wytrzymał. Wielkie adwokackie przemówienie to obok doskonałej analizy prawniczej odwołania do historii, filozofii, literatury. Anegdota, wymyślenie pięknej metafory czy skomponowanie ciekawej gry słów. Tak jak mogą być cytowane wersety z książek czy ścieżki dźwiękowe z filmów, tak takim samym źródłem powinny być mowy adwokackie. Dobre przemówienie sądowe w niczym nie powinno ustępować swoją intelektualną atrakcyjnością orędziom wybitnych polityków czy wykładom wygłaszanym z profesorskich katedr. Tak jak po latach wydawane są zbiory wykładów, esejów czy politycznych przemówień, tak samo w historii upamiętniane są największe mowy obrończe. Jaki zatem inny zawód daje tak fantastyczną ofertę niezależności połączoną z możliwością posługiwania się wiedzą z najróżniejszych dziedzin? Jaki zawód daje możliwość prowadzenia sporów, w których mamy dowolność dobierania argumentów i weryfikowania ich skuteczności, i na koniec możliwość publicznych wystąpień? Gdzie w tym wszystkim miejsce na nudę i schematyzm? Uprawianie prawa to ciągłe zadawanie pytań i szukanie na nie odpowiedzi. Jedna z najwspanialszych gimnastyk dla umysłu. Jednak życie prawnika to również rozczarowania, konieczność mierzenia się z sytuacjami, w których rzeczowe argumenty nie trafiają do sądu, pragmatyzm wygrywa ze sprawiedliwością, tumiwisizm powoduje, że walcząc o istotne rzeczy, jesteśmy niesłyszalni. To konieczność zawierania kompromisów z samym sobą i wybierania mniejszego zła, mimo świadomości, że to, co robimy, nawet w słusznej sprawie, nadal pozostaje złem. Uprawianie prawa to częste rozczarowania, gdy praca, którą wykonujemy dobrze, nie przynosi skutków, prywatne poglądy czy powiązania innych osób okazują się silniejsze od treści przepisów i mogą przeważyć szalę Temidy. Bycie prawnikiem to złość wobec niemożności dotarcia do prawdy obiektywnej. To pytania, które pozostają z nami przez lata, o to, jak było naprawdę, i powracające wyrzuty sumienia, kiedy zastanawiamy się, czy zrobiliśmy naprawdę wszystko, by pomóc swojemu klientowi. W końcu to pytania filozoficzne, czy w procesie w ogóle możliwe jest dotarcie do prawdy, a w konsekwencji – wydanie sprawiedliwego wyroku.

Proces poszlakowy

O tych wszystkich blaskach i cieniach wie doświadczony adwokat, gdy zabiera syna przyjaciela na wódkę. Co ma zrobić po tylu latach spędzonych w todze? Czy namawiać do prawniczego rzemiosła, czy zniechęcać? Od lat wiadomo, że im bardziej dwudziestolatek jest namawiany do czegoś przez rodziców lub ich przyjaciół, tym częściej decyduje się na własne, odmienne rozwiązanie. Jest to ten wspaniały moment w życiu, gdy zdecydowani jesteśmy iść jedynie własną drogą i wybieramy ją tylko wtedy, gdy jest zgodna z naszymi przekonaniami. Dlatego adwokat robi najmądrzejszą rzecz, jaką można w tej sytuacji: proponuje, by chłopak posłuchał jego opowieści, a potem zdecydował, co zechce.

Mówi o początkach swojej praktyki. Jego klienci to rodzice zamordowanej dziewczyny. Podejrzanym o zabójstwo jest pracownik wrocławskiej telewizji. Sprawa nie schodzi z pierwszych stron gazet, żyje nią całe miasto. Taki proces to wielka szansa dla młodego prawnika. Niestety jest jeden szkopuł – obrońcą podejrzanego jest szef kancelarii, w której pracuje adwokat. To jednak nie odstrasza klientów, którzy chcą kogoś uczciwego i są zdecydowani na skorzystanie z jego usług. Dla adwokata dodatkowym wyzwaniem jest możliwość zmierzenia się z własnym mistrzem. Szef, który jest pewien zwycięstwa w tej poszlakowej sprawie, nie widzi przeszkód, by stanąć w szranki ze swoim wychowankiem.

Wizyta w prokuraturze pozwala adwokatowi dowiedzieć się więcej o zabójstwie. Kobietę uduszono w wannie. Na wannie są odciski palców jej partnera podejrzanego o zabójstwo, nie ma w tym jednak nic nadzwyczajnego, ponieważ stale bywał w tym mieszkaniu. Rozmowa z prokuratorem uzmysławia adwokatowi, że uzyskanie wyroku skazującego nie będzie proste. W postępowaniu przygotowawczym popełniono najbardziej typowy błąd – zdarza się niedoświadczonym policjantom – nie zabezpieczono śladów zbrodni. Wobec braku świadków i śladów proces jest poszlakowy. Prokurator uważa, że podejrzany miał motyw, by zabić, bo ofiara nosiła jego dziecko, a on pozostawał w związku małżeńskim. Jednak od znalezienia motywu zabójstwa do wydania wyroku skazującego jest daleka droga. Prawo nie opiera się na domysłach, ale na faktach, których można dowieść. Oskarżonego można uznać za winnego dopiero wtedy, gdy w trakcie procesu, swobodnie oceniając dowody, z uwzględnieniem zasad prawidłowego rozumowania, wiedzy i doświadczenia życiowego wyeliminuje się kolejne wersje wydarzeń, tak że pozostanie tylko jedna możliwa wersja ich przebiegu. Nie może być żadnych wątpliwości, gdyż te sąd zobligowany jest zawsze rozstrzygać na korzyść oskarżonego, a w konsekwencji wydać wyrok uniewinniający. Oskarżony ma prawo się bronić, ale nie musi tego robić, może milczeć. To oskarżyciel ma obowiązek dowieść jego winy. Jeśli po przedstawieniu argumentów prokuratury pozostanie jakakolwiek wątpliwość, wystarczy do uniewinnienia. Wymiar sprawiedliwości nie może upodobnić się do ruletki, gdzie rozstrzygnięcia są losowe. Czasem można nie wykryć sprawcy przestępstwa, ale nie można ryzykować, że skaże się osobę niewinną. Stąd prawo przewiduje tak silne gwarancje procesowe dla oskarżonego. Jednak czy w rzeczywistości zasada wyrażona w art. 2 KPK, mówiąca, że celem procesu karnego jest, by sprawca przestępstwa został wykryty i pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a osoba niewinna nie poniosła tej odpowiedzialności, jest w rzeczywistości realizowana? Bywa, że po uzyskaniu nowych dowodów dochodzi do wznowienia starych procesów i okazuje się, że doszło do skazania osoby niewinnej. Szacuje się, że pomyłki sądowe dotyczą od 5 do 10% wydawanych wyroków. Powstaje pytanie, co jest tego przyczyną: czy gwarancje procesowe są zbyt słabe, czy też nie są one w praktyce stosowane przez sądy. Jak często własne poglądy sędziego lub jego przekonanie o własnej nieomylności w ocenie dowodów powodują, że podejmuje on decyzje niezgodnie z zasadami wynikającymi z kodeksu, lecz wyłącznie zgodnie z jego własnym przekonaniem?

Proces

W tej sprawie oskarżony nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że gdy dotarł do mieszkania przyjaciółki, ta nie otworzyła mu drzwi, wrócił zatem do samochodu i w nim zasnął. Zaprzecza, by miał motyw zabójstwa, bo kochał dziewczynę i dla niej chciał się rozwieść z żoną. Nie zdążył jednak powiedzieć o tym żonie.

Rozpoczyna się proces. W trakcie niego potwierdza się stara prawda, że żadna sprawa nie toczy się w społecznej próżni, a jej wynik nie jest oparty jedynie na kryteriach prawnych. Na decyzje sędziów zawsze w jakimś stopniu mają wpływ wydarzenia rozgrywające się równolegle. Na wynik procesu może mieć wpływ też przypadek, a niekorzystne zbiegi okoliczności mogą przesądzić o czyimś losie. Szef Wilczka mecenas Boś jest nie tylko obrońcą oskarżonego, ale również posłem prawicowej partii. W kraju trwa polityczna walka o wprowadzenie zakazu aborcji.Boś jest jednym z partyjnych liderów i wygłasza w Sejmie patetyczne przemówienie w obronie życia, przyrównując aborcję do zabójstwa. Przemówienie szefa poddaje Wilczkowi pomysł na mowę oskarżycielską. Stawia w niej tezę, że oskarżony zabił kochankę, bo w ten sposób chciał się pozbyć dziecka, którego się spodziewała. W konsekwencji twierdzi, że oskarżony jest winny zbrodni podwójnej – zabicia kobiety i płodu. Zapada wyrok skazujący. Jak komentuje adwokat – skazali go za podwójne zabójstwo, tylko inaczej to nazwali.

– Jak zareagował Boś na ten wyrok? – pyta zaintrygowany chłopak.

Perspektywa obrońcy

W fabule następuje przełom. Adwokat mówi chłopakowi, że tak naprawdę w tej sprawie nie był oskarżycielem posiłkowym, a razem z mecenasem Bosiem bronił oskarżonego. Opowiedział tylko sprawę widzianą z innej strony sali sądowej.

Teraz relacjonuje sprawę z perspektywy obrońcy. Odwiedza oskarżonego w więzieniu, ten przedstawia swoją wersję zdarzeń: pojechał w nocy po pracy do przyjaciółki, nikt nie otwierał drzwi, więc wrócił do samochodu, gdzie zasnął. Zaraz po zatrzymaniu przyznał się, co tłumaczy tym, że był przesłuchiwany w nocy, a policjanci wywierali na niego presję, mówiąc, że żona miała wypadek i jest w szpitalu, a on zostanie zwolniony, gdy złoży zeznania takie, jakich policjanci oczekują. Gdy rozpoczyna się proces, sąd zamiast skoncentrować się na dowodach winy, postanawia dokonać oceny moralnej oskarżonego.

– Czy pan nie miał wątpliwości moralnych, spotykając się z ofiarą? – pyta sędzia.

– To sąd powinien mieć wątpliwości – ripostuje obrońca.

Wilczek nie doczekuje jednak końca procesu. Popada w etyczny konflikt z mecenasem Bosiem, który decyduje się użyć przed sądem dowodu, na który nie godzi się Wilczek. Musi zrezygnować z obrony i o wyroku skazującym dowiaduje się z gazet.

Trzecia twarzy Temidy

To koniec opowieści. Mocno już pijany adwokat zasypia, a chło­pak zabiera aparat i idzie do parku fotografować swoje ukochane drzewa. Chce wracać do domu, ale spóźnia się na pociąg. Opowieść adwokata pozostała mu jednak w głowie, bo jedzie do archiwum sądowego, by zapoznać się z aktami sprawy.

Dowiadujemy się o trzeciej twarzy Temidy. Okazuje się, że Wilczek w rzeczywistości nie był w tej sprawie obrońcą, tylko… sędzią. Zaintrygowany chłopak wraca do przyjaciela ojca.

– Okłamał mnie pan – oskarża skacowanego adwokata.

– Opowiedziałem ci dwie historie. Zrobisz z nimi, co zechcesz – ripostuje adwokat. – Tak, to ja byłem sędzią i chciałbym o tym zapomnieć – dodaje po chwili.

Rozpoczyna się trzecia opowieść. Adwokat, który był kiedyś sędzią, miał żonę i kochankę – sędzię w tym samym sądzie. Przewodniczący wyznaczył ich wspólnie do sądzenia tej sprawy. Pytany przez żonę o sprawę mówił, że są w niej same wątpliwości. Inne zdanie miała sędzia, która od początku nie kryła swojej antypatii do oskarżonego. Kapitalna scena z sali narad. Ławniczka twierdzi, że po wyjaśnieniach oskarżonego ma wątpliwości co do jego winy. Sprawa jest jasna – twierdzi sędzia – tylko adwokat kazał mu tak się bronić. Ławniczka nadal ma wątpliwości, a protokolantka dodaje, że ona wierzy oskarżonemu. Wiara jest dobra w kościele, nie w sądzie – odpowiada wyprowadzona z równowagi sędzia. Wkrótce okazuje się, że przyczyną niechęci sędzi do oskarżonego jest podobieństwo sytuacji jej i ofiary. Oskarżony nie zdecydował się na rozstanie z żoną dla ofiary, a sędzia również nie pali się do zakończenia małżeństwa z żoną, by związać się z nią.

– Myślisz, że ja nie mam wątpliwości? – pyta, gdy wraz z sędzią naradzają się nad wyrokiem. – Ale ten wyrok będzie świadczył o nas bardziej, niż ci się wydaje. Już o nas mówią. Uniewinniając go, pokażesz, że się z nim solidaryzujesz. Uniewinniasz go, bo chcesz uniewinnić siebie.

Zapada wyrok skazujący.

– To tak ma wyglądać sprawiedliwość? – dziwi się chłopak. – Pan się boi, bo może się okazać, że skazał pan niewinnego człowieka.

Ludzie muszą poznać prawdę

Po tej rozmowie nie wraca jednak do domu, tylko jedzie dalej czytać akta. W wyniku lektury odnajduje jeden niedostrzeżony przez strony dowód i ma wizję, jak mogło w rzeczywistości dojść do morderstwa. Odnajduje skazanego, który po latach wyszedł już na wolność, by namówić go do wznowienia postępowania. Ten nie jest zainteresowany, nie chce już mieć do czynienia z wymiarem sprawiedliwości. Ale ludzie muszą poznać prawdę – namawia go chłopak. To jednak nie przekonuje skazanego, który na tym etapie życia oczekuje tylko spokoju.

I co wynika z całej tej opowieści? Gdy myślimy, że to koniec filmu, pojawia się kolejny kadr. Akcja toczy się rok później. Chłopak będący już studentem prawa, ubrany w togę, przemawia jako obrońca na symulowanej rozprawie. Broniąc klienta, mówi o podstawowych regułach procesu, które respektowane dają gwarancję, że osoba niewinna nie zostanie skazana.

Okazało się, że prawo nie jest tak jednoznaczne i oznaczone od punktu do punktu, jak się chłopakowi wydawało. To nieustające zgłębianie tajemnicy, bez gwarancji, że uda się dotrzeć do prawdy. To wieczne frustracje każdego poszukiwacza, który nie wie, czy uda mu się dotrzeć do celu, czy też podąży fałszywym tropem. Każdy wyrok pozostawia wątpliwości, a dyskusje i spory ciągną się przez pokolenia. Nigdy nie wyeliminujemy pomyłki, ale możemy dążyć do jej ograniczenia. Chłopak, dostrzegłszy niedoskonałość systemu, uważa, że jeśli on będzie stosował zasady, uczyni dla sprawiedliwości więcej niż jego poprzednicy. Widzi niedoskonałość sądu, ale wie, że nikt nie wymyślił skuteczniejszego sposobu wykrywania prawdy i wymierzania sprawiedliwości. Otuchą napawa jego młodzieńcza wiara, że jemu się uda. To jednak niekończąca się historia i powtarzający się rytm wymiaru sprawiedliwości.


* Wspólnik w kancelarii adwokackiej Pociej, Dubois i Wspólnicy Sp. j., autor książek, felietonów, słuchowisk radiowych. Zastępca przewodniczącego Trybunału Stanu.