Prawo w filmie

Czy coś tu się da zrobić?

Tekst pochodzi z numeru: 12 (156) grudzień 2014

Adw. Jacek Dubois

Południe Stanów Zjednoczonych w latach trzydziestych ubiegłego wieku nie było miejscem tętniącym życiem. To małe miasteczka, po których snuli się zmęczeni upałem mieszkańcy. Życie towarzyskie koncentrowało się na werandach domów i w ogrodach. Miejsc do publicznych spotkań było niewiele, sąsiedzi najczęściej gromadzili się w kościele albo… w sądzie.

Sala sądowa

I właśnie w scenerii sali sądowej rozgrywają się najbardziej emocjonujące sceny filmu „Zabić drozda” w reżyserii Roberta Mulligana. Filmowy sąd, do którego ściąga miejscowa społeczność pragnąca obejrzeć spektakl sądzenia i skazywania jednego z jej członków, w niczym nie przypomina dzisiejszych sądów, które niebezpiecznie upodobniły się do zakładów produkcyjnych.

Wzdłuż ciągnących się po horyzont korytarzy utknięte są jedna przy drugiej dziesiątki sal sądowych, w których równolegle toczą się rozprawy. Przy takim nawale spraw można czasem odnieść wrażenie, że istotniejsze od tego, jak sędzia prowadzi proces, stają się statystyki. Bardziej liczy się, ile zapadło końcowych rozstrzygnięć, niż sposób, w jaki zostały wydane. Widownia na rozprawach nie dopisuje jak przed laty. Sam przebieg rozprawy przestaje budzić emocje, a o końcowych rozstrzygnięciach można dowiedzieć się z serwisów informacyjnych. Czytelnicy felietonów Wiecha pamiętają czasy, gdy sąd był miejscem, w którym kończyło się wiele wydarzeń towarzyskich starej Warszawy. Chrzciny, wesela, pogrzeby oraz zwykłe sobotnie potańcówki były często zaczątkiem konfliktów towarzyskich, których uczestnicy w konsekwencji stawali przed wysoką sprawiedliwością. Tam kibicowali im uczestnicy tych imprez, kwieciście komentując wypowiedzi innych i przedstawiając własne poglądy „prawne” na sprawę. Od sędziego oczekiwano umiejętności połączenia obowiązujących przepisów z plebejskim pojęciem sprawiedliwości. Taki proces, a w konsekwencji kara o wiele lepiej spełniały swoje funkcje w zakresie prewencji ogólnej i szczególnej. Przed sądem nie stawali na ogół nieznani nikomu sprawcy, lecz osoby, które znano z sąsiedztwa, pracy czy działalności publicznej. Dlatego procesy, od czasów starożytnych, budziły tyle emocji. Wszyscy chcieli obserwować, jak są sądzeni ich władcy, sąsiedzi czy nawet zwykli zbóje.

Właśnie z owej potrzeby współuczestniczenia w wymierzaniu sprawiedliwości zrodziła się instytucja ławy przysięgłych. Wydawało się, że wyrok powinni wydawać członkowie danej społeczności, bo to oni najlepiej znają oskarżonego, a zatem będą dla niego najsprawiedliwszymi sędziami.

Teoretycznie mogłoby to gwarantować sprawiedliwe orzeczenie. Jednak czy tak jest w istocie? Czy taki sąd sąsiedzki jest bardziej obiektywny od współczesnej fabryki sprawiedliwości, pracującej anonimowo i bez grona kontrolującego prawidłowość orzeczeń? Każda społeczność ma swoje własne systemy wartości, istnieje zatem obawa, że w chwili orzekania przesłonią one nadrzędny cel, jakim jest wydanie sprawiedliwego wyroku. Moralne zasady wspólnoty mogą być oparte na hipokryzji i zakłamaniu, a dla ich utrzymania może ona zaakceptować kłamstwo.

Zasada swobodnej oceny dowodów

Wróćmy jednak na południe Stanów Zjednoczonych do fikcyjnego miasteczka Maycomb w Alabamie. W filmie „Zabić drozda” świat oglądamy oczami siedmio-ośmioletniej córki miejscowego adwokata Atticusa Fincha. Dziewczynka z ciekawością i wrażliwością dziecka obserwuje świat dorosłych i, jak to dziecko, na ogół dostrzega dobre strony rzeczywistości.

Ten sielankowy obraz zakłóca wizyta sędziego. W miasteczku ma się odbyć proces czarnoskórego mieszkańca oskarżonego o gwałt na białej kobiecie. Sędzia prosi Atticusa, by podjął się jego obrony. Może się wydać dziwne, że sędzia musi o to prosić, przecież obowiązkiem adwokata jest udzielanie pomocy prawnej, której może on odmówić tylko z ważnych powodów. Dlaczego więc trzeba go prosić? Pamiętajmy jednak, że jesteśmy na Południu, w kolebce segregacji rasowej. Tam samo podejrzenie, że Murzyn zbliżył się do białej kobiety, jest powodem do linczu. Takiej hańby nie można pozostawić bezkarnie. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście zgwałcił.

W procedurze polskiej zgodnie z art. 7 KPK obowiązuje zasada swobodnej oceny dowodów, co oznacza, że organa postępowania kształtują swoje opinie na podstawie wszystkich przeprowadzonych dowodów ocenianych swobodnie, z uwzględnieniem zasad prawidłowego rozumowania oraz wskazań wiedzy i doświadczenia życiowego.

W społeczeństwie, o którym opowiada film, zasada ta nie obowiązywała. Tak jak w średniowieczu to, co mówił rycerz, było bardziej godne zaufania niż to, co powiedział mieszczanin, dla społeczności amerykańskiego Południa słowo białego było zawsze wiarygodniejsze niż świadectwo czarnego. Tym samym jeszcze przed rozpoczęciem procesu oczywiste było, że czarnoskóry oskarżony przez białych jest winny. Skoro wyrok jest przesądzony, po co obrońca? I kto chciałby podjąć się obrony w przegranym procesie? Co więcej, konsekwencją opowiedzenia się po złej stronie może być ostracyzm – obrońca występujący przeciw obowiązującym w społeczności zasadom zostanie napiętnowany.

W takich sytuacjach mało kto pamięta, jaka jest rola obrońcy. Tylko proces z jego udziałem będzie procesem sprawiedliwym, gwarantującym oskarżonemu prawo do obrony. Pytanie tylko, czy obrońca będzie chciał wziąć udział w procesie, w którym nie obowiązują zasady, a on ma zostać marionetką, by stwarzać pozory, że prawo jest przestrzegane. Oczekuje się od niego jednego: by za bardzo się nie starał.

Takie dylematy towarzyszyły obrońcom w procesach stalinowskich. Adwokaci, podejmując się obrony, wiedzieli, że są bez szans, równocześnie mieli świadomość, że swoją obecnością będą legalizowali nieprawość władzy. Podobne pytania zadawali sobie obrońcy w okresie stanu wojennego, decydując się bronić, choć prawo było niesprawiedliwe, a wyroki zdarzało się uzgadniać poza pokojem narad. Adwokatura polska przeszła ten okres z podniesioną głową, bo większość adwokatów uznała, że mimo wszystko – często narażając się na szykany – trzeba bronić.

Te dylematy nie były obce prawnikom z Południa. Sędzia więc, chcąc, by gwarantem sprawiedliwego procesu był najwybitniejszy prawnik w okolicy, prosi Atticusa, żeby został obrońcą w procesie czarnoskórego Toma Robinsona. Wiadomość rozprzestrzenia się z szybkością błyskawicy i miejscowa społeczność niebawem już wie, że adwokat zdecydował się zdradzić swoich, by bronić „czarnucha”.

Czy zarzut nielojalności wobec grupy może być powodem nieprzyjęcia sprawy? Jeden z polskich adwokatów pytany, dlaczego podjął się niepopularnej obrony, za co był potępiany przez część opinii publicznej, odpowiedział: „Uważam, że człowiek znajdujący się w sytuacji podejrzanego ma prawo do obrony i obowiązkiem adwokata jest mu tę pomoc świadczyć bez względu na charakter przestępstwa. Odmowa byłaby tchórzostwem i złym przykładem dla młodszych kolegów”. Zapewne z podobnych powodów Atticus zdecydował się bronić Toma Robinsona.

Adwokat nie broni zbrodni

Mieszkańcy miasteczka uważają, że podejmując się tego zadania, Atticus wierzy w wersję czarnoskórego, a nie białych. Zapominają, albo po prostu nie wiedzą, że adwokat nie broni zbrodni, za którą klient jest sądzony, lecz człowieka, który ma zagwarantowane prawo do obrony.Atticusowi nie pomaga to, że na obrońcę oskarżonego został wyznaczony.

– Co z ciebie za mężczyzna? – pyta oskarżycielsko oponent w dyskusji.

Ojciec pokrzywdzonej wyraża się już dosadniej:

– Ty kochanku czarnuchów.

Rodzinę zaczyna dotykać ostracyzm ze strony niedawnych przyjaciół. Adwokat próbuje wytłumaczyć to dzieciom:

– Wiele jest na tym świecie obrzydliwych rzeczy, synu. Chciałbym cię od nich trzymać z daleka.

Mieszkańcy miasteczka sugerują dzieciom Atticusa, że ich tata nie powinien za bardzo bronić „czarnucha”.

Córka pyta:

– Jeśli nie powinieneś go bronić, to dlaczego bronisz?

– Z wielu powodów – tłumaczy ojciec – a głównie, że gdybym tego nie zrobił, nie mógłbym ludziom spojrzeć w oczy. Nie mógłbym powiedzieć tobie ani Jimowi, żebyście czegoś nie robili.

Rozprawa

Na rozprawę do sądu ściągają tłumnie mieszkańcy. Sala pęka w szwach: na dole biali, na górze, na galerii, kolorowi. Tomowi Robinsonowi prokurator zarzuca, że pobił i zgwałcił Mayelle Ewell. Dla białych sprawa jest jasna. Atticus, chcąc udowodnić, że było inaczej, musi stanąć sam przeciwko społeczności białych. Podejmuje obronę. Gdy pyta ojca dziewczyny, czy wezwał lekarza, pada odpowiedź przecząca. Mężczyzna zeznaje, że gdy wracał do domu, usłyszał krzyki i przez okno zobaczył Toma Robinsona wykorzystującego jego córkę. Zanim dobiegł do drzwi, oskarżony uciekł. Dziewczyna miała podbite prawe oko i ślady palców na gardle, jednak zdaniem ojca nie było potrzeby wzywania lekarza. Dla Atticusa brzmi to mało wiarygodnie, dostrzega możliwość innego przebiegu wydarzeń. Pyta ojca dziewczyny, czy potrafi czytać i pisać. Oburzony świadek potwierdza i pisze swoje nazwisko, trzymając długopis w lewej ręce. Obrońca nie ujawnia, do czego potrzebna była mu ta wiedza, i kontynuuje przesłuchania.

Pokrzywdzona dziewczyna zeznaje, że poprosiła przechodzącego ścieżką koło jej domu Toma o porąbanie komody. Gdy wszedł do domu, złapał ją za kark i zaczął bić. Obrońcę bardziej od przebiegu zdarzeń opisywanych przez dziewczynę interesują stosunki łączące ją z ojcem. Pokrzywdzona nie chce o tym mówić i wraca do opowiadania, jak Tom bił ją po twarzy. Obrońca rzuca trzymaną w ręku szklankę w kierunku Toma. Ten łapie ją prawą ręką. Atticus każe mu teraz posłużyć się lewą – szklanka rozbija się o podłogę, gdyż ta ręka Toma jest bezwładna. Obrońca wraca do przesłuchiwania Mayelle: pyta, w jaki sposób została zgwałcona. Dziewczyna nie potrafi tego powiedzieć, wie tylko, że Tom to zrobił, i chce uciec z sali.

Wyjaśnienia oskarżonego

Przychodzi kolej na wyjaśnienia Toma Robinsona.

Procedura amerykańskiego sądu jest odmienna od procedury w Polsce, w której według zasad Kodeksu postępowania karnego wyjaśnienia oskarżonego są pierwszą czynnością procesową. Oskarżony może złożyć wyjaśnienia lub milczeć, odmówić ich składania. Do jego uznania pozostaje także to, czy będzie odpowiadał na pytania sądu i stron; w przeciwieństwie do świadka, który zobowiązany jest mówić prawdę, może kłamać. Prawo nie zobowiązuje nikogo do dostarczania dowodów winy przeciwko samemu sobie. Oskarżony nie może jedynie bezkarnie pomawiać innej osoby o popełnienie przypisywanego mu przestępstwa. Postępowanie dowodowe, w którym sąd przesłuchuje najpierw świadków oskarżenia, a potem obrony, zaczyna się dopiero po wysłuchaniu oskarżonego. Na tym etapie nie składa on już wyjaśnień. Jednak procedura umożliwia mu ustosunkowanie się do przeprowadzonych dowodów.

W procedurze amerykańskiej to obrona decyduje, czy oskarżony będzie zeznawał, a jeśli tak – to na jakim etapie postępowania. Gdy się jednak już na to zdecyduje, jest obowiązany mówić prawdę i odpowiadać na pytania stron. Przy takich zasadach oskarżony często pozostaje niemym uczestnikiem procesu, bo nie musi dowodzić swojej niewinności. To oskarżyciel, by wygrać sprawę, musi dowieść jego winy. Wyjaśnienia oskarżonego mogą się okazać dowodem na jego niekorzyść, dlatego obrona często woli nie podejmować takiego ryzyka.

Atticus chce, by Tom Robinson złożył zeznania. Oskarżony przedstawia swoją wersję wydarzeń. Codziennie przechodził koło domu Mayelle, bo to jedyna droga do jego domu. Przed rokiem poprosiła go, żeby pomógł jej porąbać drzewo. Potem pomagał jeszcze kilkakrotnie. Feralnego dnia też go zaprosiła; jej rodzeństwa nie było wówczas w domu. Zamknęła drzwi, a potem powiedziała, żeby zdjął pudło z komody. Tom musiał wejść na krzesło, wtedy pokrzywdzona złapała go za nogę. Wylądował na podłodze, a ona wskoczyła na niego i zaczęła go całować. Mówiła, że jeszcze nigdy nie całowała się z mężczyzną. Tę scenę zobaczył przez okno jej ojciec, zaczął przeklinać i grozić, że ją zabije. Wtedy oskarżony uciekł. Zaprzeczył, by uderzył Mayelle i ją zgwałcił.

Po tych zeznaniach po raz pierwszy aktywność wykazuje prokurator. Pyta, dlaczego pomagał dziewczynie w pracach domowych.

– Pomagałem, bo wyglądała, jakby nie miała nikogo do pomocy. Robiłem to, bo było mi jej żal – tłumaczy Tom.

– Było ci żal białej kobiety?

Dla białej widowni to oświadczenie jest tak irracjonalne, że nie może być wiarygodne.

Mowa końcowa

Na tych dowodach ława przysięgłych ma oprzeć werdykt. Przychodzi czas na mowy końcowe.

Wystąpienie Atticusa to połączenie zdolności krasomówczych z logicznymi argumentami. Obrońca przekonuje, że sprawa nie powinna trafić do sądu, bo brak jest dowodów medycznych świadczących o tym, że przestępstwo w ogóle zostało dokonane. Argument jak najbardziej słuszny, bo tam, gdzie wymagane są wiadomości specjalne, a do takich zalicza się wiedzę z zakresu medycyny, powinno się powołać biegłego specjalistę, który mógłby stwierdzić, czy u pokrzywdzonej powstały obrażenia lub ślady świadczące o gwałcie, a jeśli tak, to czy mogły one powstać w sposób przez pokrzywdzoną opisany. Jeśli prokuratura chce dowieść, że oskarżony jest winny gwałtu, powinna najpierw dowieść, że doszło do popełnienia przestępstwa.

Przeprowadzenie badań medycznych nie jest warunkiem koniecznym, bez nich także może dojść do procesu i skazania. Wyobraźmy sobie sytuację, w której ofiara zdecyduje się powiadomić o przestępstwie dopiero po jakimś czasie, gdy dowody medyczne niczego już nie wykażą – nie przekreśla to możliwości ścigania sprawcy. Jednak materiał dowodowy jest uboższy, a wszelkie wątpliwości związane z pytaniem, dlaczego takiego badania nie przeprowadzono, powinny być rozstrzygnięte na korzyść oskarżonego.

Następnym krokiem Atticusa było wykazanie, że prokurator oparł się na zeznaniach świadków, których wiarygodność została podważona. Jeśli pokrzywdzona nie potrafi powiedzieć, w jaki sposób została zgwałcona, to jej relacja traci walor wiarygodności. Następnie obrońca stwierdził, że skoro pokrzywdzona miała zsinienie pod prawym okiem, to została pobita przez osobę leworęczną. W tym momencie stało się jasne, czemu służyły przeprowadzane na sali eksperymenty procesowe. Wykazały one, że Tom takiego ciosu nie mógł zadać, bo jego lewa ręka jest bezwładna, oraz że ojciec pokrzywdzonej jest leworęczny. A więc – zdaniem adwokata – tylko wersja Toma zgadza się ze zgromadzonymi dowodami. Wiarygodność zaś zeznań pokrzywdzonej i jej ojca została wykluczona przez zgromadzony w sprawie materiał dowodowy.

Zeznania oskarżonego – mówił dalej obrońca – nawet jeśli jest czarnoskóry, podlegają ocenie sądu jak każdy inny dowód, i nie jest to dowód gorszy od innych. Sąd daje wiarę tym dowodom, które są logiczne, konsekwentne i zbieżne z pozostałymi dowodami zebranymi w sprawie.Jeśli zatem dowód z przesłuchania świadków jest niewiarygodny, nielogiczny, wzajemnie sprzeczny lub sprzeczny z innymi wiarygodnymi dowodami zgromadzonymi w sprawie, sąd w konsekwencji nie powinien na nim opierać ustaleń dotyczących stanu faktycznego.

Po przeanalizowaniu dowodów Atticus musi sobie poradzić z najtrudniejszym – przełamaniem uprzedzeń rasowych, które nie pozwalają obecnym na sali przyjąć do wiadomości, że słowo czarnego może być bardziej godne wiary od słowa białego. A potem przekonać ławę przysięgłych, że pokrzywdzona fałszywie oskarżyła Toma Robinsona.

Zaczyna od wyjaśnienia, jakie pobudki kierowały Mayelle, kiedy wnosiła oskarżenie. Dziewczyna przekroczyła reguły sztywnego kodeksu obowiązującego w tutejszym społeczeństwie. Jest on tak surowy, że kto złamie choćby jedną z jego zasad, staje się wyrzutkiem. Zrobiła coś nie do zaakceptowania: kusiła i pocałowała czarnego mężczyznę. Dlatego chciała zniszczyć dowody swojego wykroczenia. Wydawało się, że nikt nie będzie kwestionował jej zeznań, bo przecież wiadomo, że wszyscy czarni kłamią. Adwokat podkreśla, że obowiązująca w społeczności zasada, według której słowo białego jest wiarygodniejsze od oświadczenia kolorowego, nie jest normą prawną. W związku z tym ława przysięgłych nie jest ograniczona legalną oceną dowodów, czyli nakazem ustawodawcy, by jeden rodzaj dowodu traktować w sposób uprzywilejowany w stosunku do drugiego. Atticus przekonuje, że założenie, jakoby czarni zawsze kłamali, jest fałszywe – przecież wszystkich ludzi stworzono równymi sobie. Kończy patetycznym apelem: „Ufam, że rozważycie bez namiętności dowody i podejmiecie decyzję o zwróceniu Toma rodzinie. W imię Boga czyńcie swą powinność. W imię Boga uwierzcie Tomowi”.

Wyrok

Ława przysięgłych obradowała kilka godzin. To dobry znak – prorokuje syn Atticusa. Jeśli nie ma decyzji od razu, oznacza to, że przynajmniej część sędziów ma wątpliwości.

– Są na świecie ludzie, którzy rodzą się, by wykonywać za nas nieprzyjemne zadania. Wasz ojciec jest jednym z takich ludzi – tłumaczy dzieciom Atticusa ich sąsiadka.

Jest w filmie scena, gdy obrońca na jakiś czas wychodzi z sali. A potem wraca. Gdy ukazuje się w drzwiach, wszyscy czarnoskórzy wstają.

Niedługo potem wracają też przysięgli. Wyrok ogłaszany jest w przejmującej ciszy.

Proces sądowy to tylko fragment filmu „Zabić drozda”, jednak nie chcę popsuć nikomu przyjemności jego oglądania, nie zdradzę więc werdyktu ławy przysięgłych.

Podsumowanie

Z tego filmu nie nauczymy się nowoczesnych technik obrony, chwyty zastosowane przez Atticusasą staromodne. Współcześni prawnicy skoncentrowaliby się na badaniach wariograficznych, analizie, zaś odpowiedzi na pytanie, czy Tom mógł z chorą ręką spowodować obrażenia u pokrzywdzonej, udzieliliby biegli z zakresu medycyny sądowej.

Film „Zabić drozda”, oparty na powieści Harper Lee o takim samym tytule, pokazuje cechy dobrego obrońcy. Rolą adwokata jest bronić, powinien każdemu udzielić pomocy. Na jego decyzję nie może mieć wpływu fakt, że sprawa jest beznadziejna i nic nie da się zrobić. Zawsze w jakiś sposób możemy pomóc. Nie ma znaczenia, jak odrażające zarzuty postawiono naszemu klientowi, nie bronimy bowiem czynów, ale człowieka, który ma ponieść sprawiedliwą karę. Dla podjęcia obrony nie powinno mieć znaczenia, jak daną sprawę ocenia opinia publiczna. Często dla naszego klienta jesteśmy jedynym człowiekiem na ziemi gotowym udzielić mu pomocy. Broniąc go, możemy być utożsamiani ze złem, które wyrządził. Mimo to trzeba przyjmować sprawy niepopularne, bo taki jest obowiązek obrończy. Ktoś musi się tego podjąć i stać się gwarantem sprawiedliwego procesu. Pozostawianie tego innym jest niegodne adwokata. Niezależnie od tego, jakie mamy szanse na obrończy sukces i przed jakim sądem występujemy, obrona musi być realna. Nie możemy się bać, że odium niechęci spadnie na nas. To się czasem zdarza, ale doświadczenie uczy, że po opadnięciu doraźnych emocji solidna prawnicza praca zostaje doceniona.

Obrona musi być nie tylko odważna, ale i mądra. Atticus nie obraża nikogo, nie drwi z zasad. Logicznie, spokojnie i za pomocą zrozumiałej oraz możliwej do zaakceptowania argumentacji stara się wzbudzić wątpliwości wśród członków ławy przysięgłych.

Większości obrońców zdarzyło się znaleźć pod murami ciemnogrodu. Sztuka nie polega na drwieniu i wyszydzaniu takich poglądów, lecz przekonaniu słuchaczy, że mogą nie mieć racji. Te wszystkie zasady realizuje Atticus, broniąc Toma Robinsona. Film pokazuje, że nawet jeśli nie osiągniemy sukcesu natychmiast, to i tak warto robić rzeczy, w które się wierzy. Warto, boliczy się nie tylko wynik, ale i styl, w jakim prowadzimy walkę. Za to też będziemy szanowani. Niezależnie od tego, czy Atticus wygrał, czy przegrał tamten proces, segregacja rasowa przeszła powoli do historii. Przyczyniło się do tego też wielu podobnych do niego prawników, wygłaszających przemówienia, w których bronili praw kolorowych. Atticus zdawał sobie sprawę, że mając nawet najlepsze argumenty, może nie osiągnąć sukcesu w sporze, w którym nikt nie chce ich nawet słuchać. Znał historię i wiedział, że niektóre wojny trwają przez stulecia, ale doprowadzenie do tego, że przeciwnik zaczyna się zastanawiać, już jest zwycięstwem. Dlatego zawsze warto bronić, i to zarówno przed sądem pełnym widzów, jak i na tych współczesnych, świecących pustkami salach. Dobre przemówienia mogą te sale ponownie zapełnić.


* Wspólnik w kancelarii adwokackiej Pociej, Dubois i Wspólnicy Sp. j., autor książek, felietonów, słuchowisk radiowych. Zastępca przewodniczącego Trybunału Stanu.