Prawo w filmie

Druga prawda

Tekst pochodzi z numeru: 01 (157) Styczeń 2015

Adw. Jacek Dubois

Jeśli ktoś lubi czytywać wspomnienia, bez problemu znajdzie w księgarniach kilkadziesiąt pozycji napi­sanych przez mistrzów kuchni albo jogi, aktorów, a nawet egzorcystów. Gdybyśmy jednak chcieli kupić dziennik lub pamiętnik, którego autorem jest adwokat, wybór będzie ograniczony. Adwokaci rzadko piszą wspomnienia. To paradoks, że ludzie, których największymi zaletami zawodowymi są erudycja, zdolność logicznego myślenia, a także umiejętność pisania, nie piszą o swoich doświadczeniach.

Zakaz reklamy a wspomnienia adwokata

Powodów jest kilka. Pierwszy to obowiązujący w korporacji zakaz reklamy. Adwokat nie powinien się reklamować, a pisząc o własnej pracy, siłą rzeczy promowałby swoje usługi.Powód to jednak nie najważniejszy, bo przecież mało kto chciałby czytać np. wspomnienia wchodzącego do zawodu młodego człowieka. Z kolei pamiętniki nestora palestry napisane pod koniec zawodowej kariery trudno traktować jako próbę przysporzenia sobie dodatkowej klienteli. Dlatego też gdy swoje wspomnienia, sięgające jeszcze okresu międzywojnia, wydawał w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku mecenas Henryk Nowogródzki, książkę traktowano jako przypisek do dziejów adwokatury, a nie próbę pozbawienia kolegów klienteli.

Tajemnica zawodowa

Kolejnym powodem literackiego milczenia palestry jest tajemnica zawodowa. Wszystko, czego dowiadujemy się od klienta, udzielając mu porady prawnej, pozostaje tajemnicą, której nie możemy zdradzić aż po grób. Nie zwalnia z niej ani upływ czasu, ani śmierć klienta. Obowiązuje nawet wówczas, gdy zdradzenie jej nie mogłoby już nikomu zaszkodzić. Chodzi bowiem o zasadę dającą klientowi pewność, że nic, co powie adwokatowi, nie wydostanie się poza ściany gabinetu.

Warto jednak pamiętać, że tajemnicą objęte są informacje przekazane obrońcy podczas rozmów z klientem w cztery oczy. Natomiast proces sądowy odbywa się jawnie, a cały jego przebieg jest protokołowany. Tak jak sprawozdawcy sądowi czy kronikarze mogą o tym pisać, tak adwokat nie zdradzi tajemnic zawodowych, jeśli w swoich wspomnieniach opisze te elementy procesu, które dostępne były publiczności.

Zdarza się, że opowieści z sal sądowych bywają fabularyzowane i przedstawiane jako literatura piękna. Od kilku lat w Niem­czech dużą popularnością cieszą się opowiadania Fer­di­nanda von Schiracha, adwokata znanego z obrony Güntera Schabowskiego. Książka jest fabularyzowana, jednak autor, pisząc w pierwszej osobie, odwołuje się do spraw, które prowadził jako adwokat. Opisując suchym, oszczędnym językiem zdarzenia związane z procesami, nie zdradza tajemnic adwokackich. Pozostaje natomiast pytanie, czy jego klienci, jeśli opisywane sprawy są autentyczne, nawet po zanonimizowaniu życzyliby sobie trafić na łamy literatury. Powieść sprzedaje się w gigantycznych nakładach, co zwiększa prawdopodobieństwo, że bohaterowie mogą zostać zidentyfikowani przez czytelników.

I to kolejny powód, dla którego adwokaci nie piszą wspomnień. Adwokat kojarzony jest z dyskrecją. Klient korzystający z pomocy prawnej chce mieć pewność, że zostanie dotrzymana tajemnica adwokacka, a także że jego sprawa nie będzie przedmiotem dyskusji.

Na ogół obowiązuje zasada, że im o sprawie ciszej, tym lepiej.

Zasada pełnej dyskrecji przestaje mieć znaczenie, gdy klient słyszy zarzuty w postępowaniu karnym, a przy tym zostaje oskarżony również przed sądem opinii publicznej. Jeśli interes klienta tego wymaga, prawem, a wręcz obowiązkiem adwokata jest obrona klienta także przed tym sądem, co oznacza występowanie w mediach i przedstawianie jego sprawy w korzystnym świetle. W innych wypadkach adwokat, jeśli jest to uzasadnione interesem klienta, powinien milczeć na temat sprawy.

Ta zasada obowiązuje również po latach. Większość klientów nie życzy sobie, żeby ich sprawa, nawet pozytywnie dla nich zakończona, była przypominana.

Wspomnienia adwokatów w literaturze

Czy zatem adwokat nie może w ogóle pisać o swoich doświadczeniach zawodowych? Pisać oczywiście może, ale nie kosztem klientów, którzy obdarzyli go zaufaniem i mają m.in. prawo do pozostania anonimowymi. O czym w takim razie miałby opowiadać, jeśli nie może pisać o klientach i ich sprawach? To trochę tak, jakby szykował wystawienie sztuki bez obsady. Czy adwokatom pozostaje więc jedynie – podobnie jak Ferdynandowi Payenowi, autorowi „O powołaniu adwokatury” – dzielenie się z młodszymi kolegami swoim doświadczeniem poprzez pisanie poradników dobrych praktyk adwokackich?

Co jednak z prowadzonymi sprawami? Czy obowiązuje całkowity zakaz mówienia o nich? Nie można się do nich w ogóle odnieść we wspomnieniach, nawiązać w literaturze pięknej czy powołać się na nie jako na kazusy w artykułach fachowych? Zasady etyki zawodowej nie dają jednoznacznej odpowiedzi na te pytania. Jeśli jednak klient wyrazi zgodę na to, by jego sprawa została opisana, daje zielone światło literackim ambicjom adwokata. Również kazusy, o ile zostaną zanonimizowane i zmienione tak, by uniemożliwić zidentyfikowanie konkretnych osób i zdarzeń, mogą ulec obróbce literackiej.

Nieco inaczej wygląda to w przypadku spraw medialnych, będących przedmiotem powszechnej dyskusji społecznej. Nie można zakazać adwokatom wypowiadania się na temat sprawy stanu wojennego i obrony generałów Jaruzelskiego czy Kiszczaka, bo stanowią one ważny element historii naszego kraju. Czy mają milczeć pełnomocnicy rodziny księdza Popiełuszki w sytuacji, gdy ich mowy zostały opublikowane? Wydaje się, że przy pełnym poszanowaniu interesów klienta obrońcy nie tylko mają prawo, ale wręcz są zobowiązani mówić o tych procesach.

Zatem zakaz opowiadania o sprawach, które się prowadziło, nie jest bezwzględny, a jedynie normowany zasadami umiaru i lojalności.

Powstaje pytanie, na ile zasady te obowiązują adwokackich biografów.

„W imieniu obrony” Irvinga Stone’a to jedna z najlepszych biografii. Jej bohaterem jest adwokatClarence Darow. Autor, opisując życie Darowa, siłą rzeczy odwołuje się do spraw przez niego prowadzonych. Bohater zmarł w 1938 r. i nie może już zadbać o interes klientów, którzy także nie żyją. Nie wiadomo, czy rodziny są dumne, czytając, jak wielki adwokat udzielał ich krewnym pomocy, czy też wściekłe, że jego sława zakłóciła ich spokój.

Alan Dershowitz

Zastanawiałem się nad tymi zagadnieniami, bo film, o którym dziś będę pisał, powstał na podstawie wspomnieniowej książki adwokata. Alan Dershowitz jest profesorem prawa na Harvardzie, równocześnie prowadzi praktykę adwokacką. Sławę zyskał dzięki błyskotliwym publicznym wystąpieniom w stylu: „Sędziowie są najsłabszym ogniwem w naszym systemie sprawiedliwości, jednocześnie najbardziej chronionym”, kontrowersyjnym teoriom, jak ta, że w wyjątkowych, uzasadnionych przypadkach uprawnione jest stosowanie przez państwo tortur, oraz broniąc w głośnych sprawach karnych m.in. Mike’a Tysona, Dominique Strauss-Kahn czyO.J. Simpsona.

Był również obrońcą Clausa von Bülowa, oskarżonego o usiłowanie zamordowania swojej żony.

W 1980 r. Sunny von Bülow zapadła w śpiączkę. Prokuratura uznała, że nastąpiło to wskutek zastrzyku z insuliny zrobionego przez jej męża. Claus von Bülow został uznany przez ławę przysięgłych za winnego zarzucanego mu czynu i skazany na 30 lat pozbawienia wolności. Do przygotowania apelacji wynajął Alana Dershowitza, który na bazie tej sprawy napisał książkę „Reversal of Fortune”. Z kolei na podstawie książki powstał film w reżyserii Barbeta Schroederapt. „Druga prawda”. Dershowitz pragnął, by zagrał go Woody Allen, jednak ostatecznie rolę powierzono Ronowi Silverowi. Nie znalazłem natomiast informacji, czy Alan Dershowitz uzyskał zgodę swojego klienta na opisanie tej historii, czy też uznał, że jest ona „publicznym dobrem” amerykańskiej historii.

Przygotowanie apelacji w prawie amerykańskim

Sunny von Bülow zostaje znaleziona przez swojego męża nieprzytomna i wyziębiona w łazience ich rezydencji. Zapada w śpiączkę i znajduje się w tym stanie przez 28 lat, do chwili śmierci. Okoliczności zdarzenia budzą niepokój części rodziny, która wynajmuje oskarżyciela Roberta Brillhoffe’a, żeby przeprowadził prywatne śledztwo. W wyniku przeszukania domu znajduje strzykawkę ze śladami insuliny na igle, zaś w organizmie kobiety stwierdza się poziom insuliny czternastokrotnie wyższy od normy.

Claus von Bülow, który ma kochankę, ma odziedziczyć po żonie czternaście milionów dolarów. Zostaje postawiony w stan oskarżenia i skazany. Ponieważ wyrok nie jest prawomocny, po wpłaceniu kaucji pozostaje na wolności. Z Dershowitzem spotyka się w restauracji. Von Bülowskarży się na wrogie nastawienie do niego obsługi.

– Skoro już o nieprzyjemnościach… – podejmuje wątek Dershowitz.

– A tak, omówmy pana wynagrodzenie – rozmówca reaguje błyskawicznie, kwestionując wysokość podanej ceny.

– W wielu ciekawych sprawach jestem prawnikiem pro bono i to pan za nie zapłaci.

Tak Dershowitz uzasadnił wysokość honorarium.

Pomimo że kwota została zaakceptowana, adwokat się waha. Twierdzi, że to sprawa nie dla niego i że nie można go kupić. Przyjmuje zlecenie tylko wtedy, gdy wierzy, że na szali są prawa moralne bądź konstytucjonalne.

– Czy zechciałby pan przejrzeć moje akta, by upewnić się, czy nie ma w nich nic niekonstytucjonalnego ? – nalega von Bülow.

– Jedno przemawia na pańską korzyść: to, że wszyscy pana nienawidzą.

– Cóż, na początek dobre i to – odpowiada klient.

Teoretycznie obrońca nie powinien odmawiać obrony, winien służyć pomocą każdemu potrzebującemu. To piękna teoria, lecz w praktyce rzadko który adwokat przyjmuje wszystkie sprawy. Ktoś o pozycji Dershowitza może w nich wybierać, przyjmując dowolne kryteria. Nie sądzę jednak, by taka rozmowa rzeczywiście miała miejsce, a Dershowitz istotnie się wahał.

Sprawa von Bülowa była najgłośniejszym procesem karnym ówczesnej Ameryki, wywołującym skrajne odczucia. To proces poszlakowy, o jakim marzy każdy obrońca karny. Takie szanse zawodowe nie zdarzają się często. Dershowitz to typowe zwierzę sądowe, uwielbiające salę rozpraw. Zrezygnować z takiej sprawy to jak stracić cząstkę siebie.

W filmie ładnie brzmi dialog o prawach konstytucyjnych, jednak przyjąłbym każdy zakład, że w rzeczywistości główny bohater nie zastanawiał się nawet przez moment. O stosunku Dershowitzado pracy świadczy jego odpowiedź udzielona synowi na pytanie, czy weźmie tę sprawę.

– To mi przypomina mój sen o Hitlerze – mówi. – Hitler żyje i dzwoni do mnie, że potrzebuje prawnika. Mówię – jasne, przyjeżdżaj. I muszę zdecydować, czy wziąć jego sprawę, czy go zabić. Decyduję, że biorę tę sprawę, a potem go zabiję.

W tym dialogu Dershowitz jest dla mnie wiarygodny. Pasja obrończa jest tak silna, że gotowi jesteśmy przed sądem stworzyć argumenty tłumaczące działania, które w codziennym życiu potępiamy. Ktoś mógłby to nazwać hipokryzją, ale niesłusznie. Każdy ma prawo do obrony i nie ma spraw całkowicie przegranych, zawsze można odszukać jakiś argument na korzyść klienta. Choć im więcej negatywnych emocji wzbudza, tym jest to trudniejsze. Nie sztuka bronić, gdy są same dowody niewinności, lecz gdy z pozoru nie ma żadnej realnej możliwości obrony. Znalezienie argumentu w sprawie beznadziejnej jest prawdziwym wyzwaniem, a wybitni obrońcy szukają właśnie wyzwań. Dla adwokata przyznanie, że nic nie można zrobić, jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że jego praca nie ma sensu.

Gdy sprawa zostaje przez obrońcę przyjęta, von Bülow oświadcza, że jest niewinny, i pyta, czyDershowitz chce posłuchać jego historii. Adwokat gwałtownie protestuje:

– Nie, oskarżeni nie powinni się tłumaczyć, to stawia ich w niezręcznej sytuacji. Wszyscy są zdania, że kłamią.

Widać, że Dershowitz nie wierzy w niewinność swojego klienta. Mówi o tym w następnej scenie rozmowy z synem. Ale połknął już haczyk, jakim jest możliwość prowadzenia ciekawej sprawy. Nie chce znać wersji klienta, bo ograniczałoby to możliwości obrony. Chce wykorzystać zasadę, że oskarżony nie musi dowodzić swojej niewinności, to oskarżyciel ma udowodnić mu winę. Nie trzeba zatem przedstawiać własnej wersji, wystarczy podważyć tezy oskarżenia. Do rozmowy tej adwokat i jego klient wracają jakiś czas później.

– Nie chcę znać pańskiej historii, ale potrzebuję pewnych informacji. Im mniej wiem, tym więcej mam możliwości. Kiedy usłyszę „prawdę”, będę ograniczony do linii obrony pasującej do pańskich słów.

Ten dialog to kwintesencja problemów, z którymi, broniąc oskarżonego, styka się adwokat. Z jednej strony może działać tylko na korzyść oskarżonego. Zatem nawet gdy dowie się, że klient twierdzący przed sądem, że jest niewinny, w istocie dopuścił się zarzucanego mu czynu, jest związany jego linią obrony i musi dowodzić jego niewinności. Z drugiej strony, zgodnie z zasadami etyki, nie powinien przed sądem świadomie kłamać. Jak ma zatem zgłosić świadków mających potwierdzić alibi klienta, jeśli wie, że klient jest winny, a świadkowie kłamią? Jeśli tego nie wie, może forsować każdą teorię obrony. Nawet gdy podejrzewa, że klient może być winny, chroni go zasada domniemania niewinności, zgodnie z którą oskarżonego, dopóki wina nie zostanie mu udowodniona prawomocnym wyrokiem, traktuje się jako osobę niewinną. Adwokat chcący za wszelką cenę dowiedzieć się, jak było naprawdę, nic nie zyskuje, a wszystko może stracić. Jeśli klient ma alibi, należy je przedstawić, jeśli nie ma, o niczym to nie przesądza, bo nie trzeba dowodzić własnej niewinności. To oskarżyciel musi wykazać, że oskarżony jest winny. Obrońcy są natomiast potrzebne pewne informacje związane ze sprawą, by ocenić, czy przyjęta linia obrony ma szanse powodzenia.

Gdy decyzja o obronie zostaje podjęta, Dershowitz zaczyna kompletować swój zespół. Jakże to odmienne od polskiej rzeczywistości! Dla polskiego adwokata apelacja to perspektywa dwóch wieczorów spędzonych nad komputerem w towarzystwie obszernych komentarzy.Dershowitz, by osiągnąć ten sam efekt, będzie potrzebował prawniczego przedsiębiorstwa. Ma w końcu milionowy budżet na obronę i zamierza skwapliwie z niego korzystać. W skład grupy wejdą specjaliści z zakresu prawa medycznego, kryminolodzy, procesualiści. Cały ten oryginalny zespół na sto dni, czyli czas niezbędny do przygotowania apelacji, zagnieździ się w jego domu. Do próbnych rozpraw, które będzie przeprowadzać, by znaleźć najlepsze argumenty obrony, potrzebny jest oczywiście prokurator.

– Jesteś bystrzejszy od prokuratora okręgowego – ocenia kandydata do zespołu Dershowitz. – Jeśli zbiję twoje argumenty, to zmiotę również jego.

Na zebraniu skompletowanego zespołu Dershowitz mówi, że będą musieli sobie poradzić z dwoma problemami. Po pierwsze prokuratura przedstawiła poważne dowody obciążające oskarżonego. Po drugie wyrok skazujący sądu pierwszej instancji nie jest jedynym, który będą musieli obalić. Groźniejszy jest ten wydany przez amerykańskie społeczeństwo. Znalezienie podstawy do obalenia wyroku nie wystarczy. Sędziowie będą musieli wyjaśnić swoim małżonkom, dlaczego zdecydowali się go uchylić.

– By to osiągnąć, musimy zrównać z ziemią każdy aspekt sprawy, tak żeby sędziowie nie mieli możliwości utrzymania wyroku.

Adwokat słusznie diagnozuje, że dla współczesnego obrońcy walka przed sądem to tylko jeden z frontów walki. Znacznie szybciej proces oskarżonego toczy się przed sądem opinii publicznej. Przy dzisiejszej globalności mediów wiadomość w kilka minut dociera do milionów odbiorców. Sposób podania tej informacji przesądza o tym, jak dana sprawa zostanie oceniona przez opinię publiczną. Wyroki te mogą zapaść w ciągu kilku minut i bywają nie do zrewidowania.

Teoretycznie adwokat nie ma racji, mówiąc, że nastroje społeczne mogą mieć wpływ na orzeczenie. Sąd orzeka bowiem na podstawie zebranych dowodów, po dokonaniu ich swobodnej oceny. Tylko to może być podstawą wyrokowania. Nikt jednak nie wie, jak w poszczególnych sprawach jest naprawdę. Kulisy wydania wyroku chroni tajemnica sali narad, nie można zatem stwierdzić, czy nastroje społeczne mają na sędziów jakikolwiek wpływ. Niezależnie od tego jedno jest pewne: lepiej mieć opinię po swojej stronie niż przeciwko sobie. Dlatego Dershowitz słusznie diagnozuje również to drugie zagrożenie.

W trakcie dyskusji nad sprawą w zespole pojawia się rozłam. Jedna z prawniczek nie chce dalej uczestniczyć w obronie.

– Dla mnie cała ta sprawa śmierdzi, Claus von Bülow śmierdzi. Oczywiście jest winny. Jeśli go obronimy, będziemy współwinni, zostaniemy jego poplecznikami. Jestem wstrząśnięta, że adwokat taki jak ty zdecydował się wziąć tę sprawę.

Oczywiście nie ma racji. Obowiązkiem adwokata jest bronić, a prawem, a czasem też obowiązkiem, oskarżonego jest korzystanie z pomocy obrońcy. Tylko wtedy zostanie mu zagwarantowany uczciwy proces. Adwokat – taki jest sens tego zawodu – działając legalnie, nie może stać się poplecznikiem przestępcy. Do jego ustawowych zadań należy bowiem pozostawanie w opozycji do prokuratury i dostarczanie legalnej argumentacji mającej skutkować uniewinnieniem oskarżonego. Nawet gdy legalne argumenty doprowadzą do uniewinnienia winnego, nie mamy do czynienia z poplecznictwem, a jedynie z porażką wymiaru sprawiedliwości. Zasada, że obrońca nie jest poplecznikiem, obowiązuje, o ile jego działania są legalne, jeśli zaś naruszy przepisy, może stać się wspólnikiem przestępstwa.

Czasem pomiędzy działaniem legalnym a tym niedozwolonym jest bardzo cienka granica. Dlatego prawo jest tak niebezpiecznym zawodem, zaś aktywni adwokaci spotykają się z zarzutami natury karnej. Dotknęło to zarówno Clemensa Darowa, jak i samego Alana Dershowiza. W tym przypadku jednak kobieta nie ma racji. Wątpię, by była to scena prawdziwa, bo żaden adwokat z krwi i kości nie podałby w wątpliwość racji obrony. Ta wypowiedź jest jedynie pretekstem, by uzmysłowić widzowi, jak ważne jest prawo do obrony.

Na Dershowitzu spoczywa teraz obowiązek przekonania współpracownicy, żeby została. Gdy ta stoi już w drzwiach, adwokat pyta, czy po usłyszeniu tych zarzutów może skorzystać z prawa do wypowiedzi, które gwarantuje mu pierwsza poprawka.

O poprawkach do konstytucji często słyszymy w amerykańskich filmach, na ogół nie wiedząc, co się za tym określeniem kryje. Pierwsza poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych weszła w życie 15.12.1791 r. i zakazywała ograniczania wolności, religii, prasy, słowa, petycji i zgromadzeń.

– Gdyby adwokaci bronili wyłącznie niewinnych, w tym kraju byłoby dziesięciu prawników – mówi Dershowitz. – Doświad­czony adwokat nie ma złudzeń, wie jednak, że nawet winni potrzebują pomocy, chociażby przez wskazanie na łagodniejszą kwalifikację prawną bądź okoliczności łagodzące pominięte przez prokuratora.

Prawniczka ma jednak wątpliwości i pyta – dlaczego ma pomagać winnym wyjść na wolność.

– A jesteś pewna w stu procentach, że jest winny? Jesteś pewna, że wcześniej miał uczciwy proces? To przecież fundament systemu prawnego: każdy ma prawo do obrony. Ten system działa dla tego jednego niewinnego, który został niesłusznie oskarżony. Załóżmy, że chodzi o ciebie. Zamierzasz rozwieść się z mężem. Tydzień później zostajesz oskarżona o molestowanie syna. Zostajesz sama. Wszyscy uważają cię za winną. Masz jedną osobę, której możesz zaufać– to twój prawnik.

Kobieta powoli kapituluje.

– Dobrze, ktoś musi być obrońcą Clausa von Bülowa. Ale czemu ty?

W odpowiedzi Dershowitz nie powtarza znanej prawdy, że obrona jest obowiązkiem każdego adwokata. Ma swoje powody.

– Biorę sprawę i to odróżnia mnie od większości prawników, którzy muszą zarobić na chleb, bo jestem wkurzony. Rodzina wynajęła prywatnego oskarżyciela, co jest niedopuszczalne. Przeprowadzono prywatne przeszukanie. Jeśli pozwolimy na takie działania, bogaci przestaną się zwracać do gliniarzy. Każą swoim adwokatom zbierać dowody i zaczną wybierać te, które opłaca się przekazać prokuratorowi. Następną ofiarą będzie ktoś, kogo nie stać na dobrego prawnika, a nie bogacz taki jak Claus von Bülow. To chyba bardziej złożony problem niż twoja naiwna wyższość moralna.

Dershowitzowi udało się znaleźć „podstawę konstytucyjną” jego udziału w sprawie. Problem, który dotyczy nie tego jednego procesu, ale odnosi się do praw i wolności gwarantowanych przez konstytucję. Jego wywód przerywa głos jednego z prawników.

– Zgadza się, von Bülow jest winny. Ale czy nie na tym polega prawdziwe wyzwanie?

– Widzisz, on jest prawnikiem z krwi i kości – kończy spór Dershowitz.

Prawnicy dzielą zadania i omawiają linie obrony.

– Do roboty, większość spraw wygrywa się w terenie, a nie na sali sądowej – podsumowujeDershowitz.

Najważniejsze jest wyjaśnienie, w jaki sposób insulina znalazła się na igle znalezionej u van Bülowa. On sam twierdzi, że robił żonie zastrzyki z preparatów witaminowych, jednak nigdy nie podawał jej insuliny. Z ekspertyzy wynika, że na igle wykryto ślady trzech leków: amobarbitalu, valium i insuliny. Dershowitz decyduje się przeprowadzić eksperyment polegający na przygotowaniu igieł, na które zostanie nałożony każdy z tych leków oddzielnie, a następnie przesłaniu ich do laboratorium, które robiło badania, celem stwierdzenia, czy na którejś z próbek laboratorium zidentyfikuje ślady insuliny. Jeśli odczyt byłby błędny, miałby powód do podważenia wyroku, bowiem zarzut prokuratury opierał się na wynikach badania igły.

Prawnicy znajdują orzeczenie sądu w Rhode Island, w którym ci sami sędziowie, którzy mają wydać wyrok na von Bülowa, stwierdzili, że w procesie poszlakowym, jeśli jeden z elementów jest słaby, sypie się cała sprawa.

W tym zakresie orzecznictwo sądu amerykańskiego zbliżone jest do orzecznictwa w Polsce, gdzie przyjmuje się, że łańcuch poszlak, czyli faktów ubocznych, na podstawie których można wnioskować co do faktu głównego, uważa się za zamknięty tylko wówczas, gdy każda z poszlak będących ogniwem łańcucha została ustalona w sposób niebudzący wątpliwości i uniemożliwiający jakiekolwiek inne rozwiązanie.

Dershowitz traktuje jako odkrycie zasadę, której od lat uczy swoich studentów. Dla prawnika to coś oczywistego. W konsekwencji zespół zostaje zobowiązany do szukania jak największej liczby alternatywnych teorii.

Podczas pracy nad sprawą każdy prawnik przeżywa huśtawkę nastrojów. Dotyka to takżeDershowitza.

– Wiesz, dlaczego przegramy? – pyta współpracownika. – Bo każdy, kogo żona doprowadza do szaleństwa, chciałby ją zabić w tak podstępny i dyskretny sposób, by nie dało się tego wykryć.Claus jest kozłem ofiarnym, musi ponieść karę za grzech, który wszyscy chcemy popełnić.

W końcu przychodzą wyczekiwane badania laboratoryjne. Na igłach, na których były amobarbital i valium, analizy wykazują obecność insuliny. Łańcuch poszlak zostaje rozerwany. Oskarżenie dowodziło, że śmierć nastąpiła przez podanie insuliny, czego dowodem miał być wynik badania laboratoryjnego. Okazało się, że taki sam wynik mogła dać igła, która nie zetknęła się z insuliną. Uzbrojony w ten i inne argumenty Dershowitz wyrusza na rozprawę apelacyjną.

– Można nie lubić Clausa von Bülowa, ale ja jestem tu po to, żeby wykazać jego niewinność – rozpoczyna przemówienie. – Nasze nowe dowody…

W tym momencie wystąpienie obrońcy zostaje przerwane przez sędziego.

– Profesorze, doskonale pan wie, że procedura nie dopuszcza nowych dowodów w czasie rozprawy apelacyjnej.

Nie tak łatwo jednak zbić z tropu mecenasa Dershowitza.

– Owszem, dopuszcza, i sam pan ją stworzył podczas rozprawy Dereka – adwokat przypomina sądowi jego własne orzeczenie.

A jak przedstawienie nowych dowodów przed sądem apelacyjnym wygląda w procedurze polskiej? Sąd nie może przeprowadzać postępowania dowodowego co do istoty sprawy. Może jednak w wyjątkowych wypadkach, uznając potrzebę uzupełnienia przewodu sądowego, przeprowadzić dowód na rozprawie, jeśli przyczyni się to do przyśpieszenia postępowania, a nie jest konieczne przeprowadzanie przewodu na nowo.

Podsumowanie

Jak zwykle nie chcąc pozbawiać Państwa przyjemności oglądania, nie zdradzę, jakie zapadło orzeczenie. Film polecam, bo to nie tylko dobrze zagrana fabuła pokazująca warsztat pracy wybitnego adwokata, ale – co ważniejsze – podjęta przez reżysera próba odpowiedzi na pytania etyczne, które zadaje się adwokatom niezależnie od tego, czy bronią w medialnej sprawie o zabójstwo przed sądem Rhode Island, czy w sprawie o drobną kradzież przy pustej sali przed sądem rejonowym.


* Wspólnik w kancelarii adwokackiej Pociej, Dubois i Wspólnicy Sp. j., autor książek, felietonów, słuchowisk radiowych. Zastępca przewodniczącego Trybunału Stanu.