Aktualności

Anatomia morderstwa

adw. Jacek Dubois

Od trzydziestu lat zadaję sobie pytanie, dlaczego codziennie rano z zapałem wyruszam do sądu bronić klientów w sprawach karnych. Oczywiście wiem, że na tym polega praca adwokata, a poza tym każdy dorosły człowiek codziennie idzie do pracy wypełniać swoje obowiązki. Jednak nie tak dużo chyba jest szczęściarzy, którzy przez lata swój zawód wykonują z zapałem. Co zatem jest siłą napędową dla prawnika? Tu może paść wiele odpowiedzi – że rolą prawnika jest walka o prawa i wolności obywatelskie, a to godny cel; że adwokat jest jednym z gwarantów właściwie działającego wymiaru sprawiedliwości; że obrońca reprezentuje słabszych, stojąc w ten sposób na straży praworządności. To wszystko prawda, jednak nawet najbardziej szczytne cele po latach pracy nie wystarczają większości z nas, by zachować ten szczery zapał. Co zatem pozwala pokonywać nudę codziennej rutyny?

Adwokat − wojownik

Odpowiedź jest prosta. Praca adwokata to codzienna walka na sali sądowej. Możliwość przygotowania batalii, którą jest proces karny, i wysłuchania na koniec werdyktu sądu. To szansa zmierzenia się z przeciwnikiem na wiedzę oraz zdolność przekonywania.

Większość z nas ma w sobie coś z wojownika: jeden realizuje swoje ambicje na ringu, inny w polityce, a jeszcze inny na sali sądowej. Wszędzie zwycięstwa smakują tak samo bosko. Zatem idziemy do sądu z nadzieją, że stojąc obok naszego klienta, usłyszymy werdykt: niewinny. To największa nagroda za setki godzin spędzonych nad aktami. Adwokat odczuwa potrzebę zwycięstwa. Bez tej pasji stanie się urzędnikiem, a nie rycerzem sali sądowej.

Reguły gry

Czy mając takie ambicje, staramy się wygrać za wszelką cenę? W każdej dziedzinie życia, czy to w sporcie, czy w polityce, istnieją reguły, których uczestnicy muszą przestrzegać, w przeciwnym wypadku czeka ich dyskwalifikacja. Zatem zawsze trzeba grać fair − ta zasada dotyczy również adwokatów. Bycie adwokatem to nie dążenie do zwycięstwa za wszelką cenę, ale do wygranej zgodnie z regułami.

Na czym polega ta reguła podczas procesu sądowego? Przepisy Kodeksu postępowania karnego mówią, że zadaniem sądu jest realizowanie prawdy materialnej, czyli dążenie, by sprawca przestępstwa został wykryty i pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a osoba niewinna takiej odpowiedzialności nie ponosiła. Dlatego w procesie nie powinno być wygranych i przegranych, bo orzeczenie, w założeniu, wydane jest w oparciu o ustaloną przez sąd prawdę.

Tak oczywiście być powinno, jednak w każdym procesie jest wiele prawd. Na ogół zeznania świadków są sprzeczne i do sądu należy decyzja, do czyjej wersji się przychyli. Czy sąd zawsze staje na wysokości zadania? Oczywiście nie, bo pomyłka to nieodłączny gość sali sądowej. Strony próbują przekonywać do swoich racji, a sąd, kierując się zasadą swobodnej oceny dowodów oraz zasadą domniemania niewinności, stara się wybrać właściwe rozwiązanie. Skutecznie przekonując skład orzekający do swojej wersji, możemy doprowadzić do sytuacji, w której zasada prawdy materialnej nie zostanie zrealizowana. Czy zatem by doprowadzić do sprawiedliwego wyroku, adwokat powinien przekonywać do wersji, która jego zdaniem najbardziej odpowiada rzeczywistości? Oczywiście nie.

Adwokat – gwarant sprawiedliwości

Rola adwokata w procesie jest specyficzna. Jest on gwarantem sprawiedliwości, czyli jego udział sprawia, że oskarżony ma zagwarantowane konstytucyjne prawo do obrony. Obrońca ma obowiązek działać tylko na korzyść klienta, zatem jego zadaniem nie jest dowodzenie tego, co uważa za najbliższe prawdy, lecz tego, co jest najkorzystniejsze dla klienta. Taktyka obrony musi być jednak realistyczna, zatem adwokat nie wybiera wersji absurdalnych, lecz możliwe do udowodnienia w ramach realiów procesu.

Adwokat nie jest zatem zakładnikiem swojego klienta i nie musi popierać tych wersji zdarzeń, które z punktu widzenia obrony są samobójcze. Jest związany linią obrony klienta, ale dla jej przeprowadzenia powinien używać argumentów logicznych, które są możliwe do zaakceptowania przez sąd.

Adwokat – reżyser

Co zatem jest podstawą przygotowania linii obrony? Oczywiście akta sprawy. Jednak zawarte w nich dowody to przedstawiane przez świadków, najczęściej wzajemnie się wykluczające, wersje wydarzeń. Decyzja, do której z nich będzie się przekonywało sąd, należy do adwokata. Sąd, oceniając dowody, ma dużą dowolność, musi się jednak przy tym kierować zasadami prawidłowego rozumowania, wskazań wiedzy i doświadczenia życiowego. W praktyce sąd szuka najbardziej prawdopodobnej wersji zdarzeń i żeby ją ustalić, bacznie słucha świadków, obserwuje ich, starając się ocenić, czy kłamią, czy też mówią prawdę. Adwokat zaś kusi sąd, przekonując, że prawdziwa jest wersja przedstawiana przez niego.

Jakie ma do tego narzędzia? Na ile adwokat może tylko przekonywać, a na ile można być reżyserem tego, co dzieje się na sali sądowej? Opowiadam się za rolą reżysera, który przestrzega jednak zasad wynikających z prawa o adwokaturze i zasad etyki wykonywania zawodu. Proces przed sądem jest tylko finałem pracy prawnika poprzedzonym czytaniem akt, rozmowami z oskarżonym, analizą prawną sprawy oraz przygotowaniem wniosków dowodowych. Nad sprawą najczęściej zaczyna pracować, gdy klientowi zostaną przedstawione zarzuty. Spotyka się wtedy z podejrzanym i poznaje jego wersję wydarzeń.  To moment największych pokus, bowiem często adwokat potrafi znaleźć sposób pozwalający klientowi uniknąć odpowiedzialności karnej lub zminimalizować jej skutki.

Oskarżony ma prawo się bronić i nie ponosi odpowiedzialności za kłamstwo. Czy adwokat mógłby namawiać klienta do przyjęcia takiej linii obrony? Nie, bowiem obrońca nie ma prawa nakłaniać oskarżonego do kłamstwa ani konstruować dla niego nieprawdziwej wersji wydarzeń, nawet gdyby była ona korzystna. Obowiązkiem adwokata jest jednak poinformowanie klienta o istnieniu przepisów pozwalających na uniknięcie lub złagodzenie wyroku. Obrońca może przekonywać sąd do przyjęcia za prawdziwą podaną przez oskarżonego wersję wydarzeń, nawet gdy ma świadomość, że jest ona nieprawdziwa.

Skoro nie możemy pomagać oskarżonemu w konstruowaniu nieprawdziwych wersji, to czy uprawnienia obrońcy ograniczają się do wysłuchania oskarżonego, więc w konsekwencji pozostawienia go samemu sobie w przygotowaniu wyjaśnień, które przedstawi sądowi? Oczywiście nie, bo obowiązkiem adwokata jest pomaganie w znalezieniu najskuteczniejszej linii obrony, a nie ograniczanie się do roli biernego słuchacza. Osobie stojącej pod zarzutami potrzebny jest fachowy pomocnik, a nie terapeuta. Jak zatem pomagać, nie naruszając zasad etyki?

Podstawowym obowiązkiem obrońcy jest wyjaśnienie klientowi jego sytuacji prawnej – wskazanie, na czym polega zarzucane mu przestępstwo i co musi udowodnić prokuratura, żeby doprowadzić do skazania w procesie. A także zapoznanie go z przysługującymi mu prawami – prawem do milczenia, bo oskarżony nie jest zobowiązany do dostarczania dowodów przeciwko sobie, oraz prawem do składania wyjaśnień co do wszystkich lub części zarzutów. Obowiązkiem obrońcy jest zapoznanie klienta z takimi instytucjami prawnymi jak świadek koronny, mały świadek koronny czy nadzwyczajne złagodzenie kary oraz poinformowanie go, w jakich sytuacjach może z nich skorzystać i z jakimi korzyściami i obowiązkami się to wiąże. To, czy oskarżony zdecyduje się na takie lub inne rozwiązanie, jest jego wolnym wyborem. Obrońca ma również obowiązek poinformować klienta o przepisach prawnych, które mogą być istotne w jego sprawie.

Obrona w praktyce

Dość jednak teoretyzowania. Zobaczmy, na przykładzie filmu „Anatomia morderstwa” w reżyserii Ottona Premingera, jak obrona wygląda w praktyce.

Mecenas Paul Biegler to dawny prokurator, który stracił stanowisko. Jest rozgoryczony, jego zdaniem środowisko gardzi człowiekiem pozbawionym długo piastowanego stanowiska. Zamiast koncentrować się na karierze adwokackiej, czas spędza na rybach, co frustruje zwłaszcza jego sekretarkę, której zalega z pensją. Nowa klientka, Laura Manion, która prosi, by podjął się obrony jej męża oskarżonego o zabójstwo, pojawia się w najodpowiedniejszym momencie.

Parnell McCarthy, przyjaciel adwokata, relacjonuje mu szczegóły sprawy. Oskarżony to porucznik Manion. Jego żona Laura Manion w czasie, gdy on spał po ćwiczeniach, poszła do baru. Tam grała w bilard z właścicielem, który zaproponował, że odwiezie ją do domu, a następnie zgwałcił. Dowiedziawszy się o tym, porucznik Manion zabrał służbowy pistolet, pojechał do baru i zastrzelił właściciela. Paul Biegler decyduje się spotkać z potencjalnym klientem.

W trakcie spotkania w areszcie porucznik próbuje ustalić kompetencje swojego obrońcy.
– Był pan prokuratorem?
– Tak, przez dziesięć lat.
– A ma pan doświadczenie jako obrońca?
– Niewielkie.
– Kto mi zagwarantuje, że poradzi pan sobie ze sprawą?
– Raczej nikt. Żaden prawnik nie poradzi sobie z pana sprawą, jeśli oczekuje pan uniewinnienia.

Po takiej konstatacji mecenas od razu zyskuje sympatię podejrzanego.

Jeśli klient zdecydował się do nas zwrócić, to znaczy, że przeprowadził wywiad i wie o nas dużo. Nie musimy zatem zachowywać się jak modelka na castingu, próbując go do siebie przekonać. Nie jest też najlepszą metodą obiecywanie złotych gór, zwłaszcza przed poznaniem dowodów, bo nie wiemy jeszcze, czy uda nam się wywiązać ze złożonych obietnic. Lepiej być ostrożnym w ocenach i potem cieszyć się z sukcesu. Wstrzemięźliwość nie może być jednak równoznaczna z pozbawieniem klienta nadziei, mógłby bowiem dojść do wniosku, że nie ma sensu się bronić, skoro z góry jest to skazane na niepowodzenie.

Linia obrony

– Zapomina pan, że Barney Quill zgwałcił moją żonę. Niepisane prawo jest po mojej stronie – przedstawia swoje racje oskarżony.

To bardzo ważne zdanie. Porucznik Manion jest przekonany, że jeśli pokrzywdzony wyrządził mu krzywdę, miał prawo odpłacić mu pięknym za nadobne. Nie ma racji. Nikt nie ma prawa wymierzać sprawiedliwości na własną rękę. Obywatele mogą zatrzymać na gorącym uczynku lub w bezpośrednim pościgu osobę, która popełniła przestępstwo. Wtedy jednak ich obowiązkiem jest przekazanie zatrzymanego policji. W innym wypadku o popełnieniu przestępstwa należy powiadomić policję lub prokuraturę. Zatem zemsta i odwet, jeśli wyczerpują znamiona ustawy karnej, są zabronione i nie usprawiedliwia ich wcześniejsza krzywda, której doznał mściciel. Takie działanie możemy usprawiedliwiać w kategoriach moralnych, jest ono jednak zabronione przez prawo. Oskarżony powołuje się na niepisane prawo. Istotnie, również w prawodawstwie polskim przyjmuje się kontratypy zwyczaju powodujące, że za pewne działania nie ponosi się odpowiedzialności, mimo że wyczerpują one znamiona ustawy karnej. Do kontratypu zwyczaju będzie należał, w rozsądnych granicach, zwyczaj śmigusa-dyngusa czy wręczanie kwiatów w Dniu Nauczyciela. Nie ma natomiast kontratypu odwetu czy zemsty.

Porucznik Manion liczył na to, że jeśli wykaże, że działał w odwecie, uniknie odpowiedzialności. Zatem linia obrony, którą zamierzał realizować, jest błędna.
– Niepisane prawo jest mitem – tłumaczy adwokat.

Po zapoznaniu się ze szczegółami sprawy adwokat idzie na lunch z McCarthym, któremu relacjonuje przebieg spotkania.
– Zrobiłeś porucznikowi wykład?
– O tym, jak sfabrykować historię? Nie.
– Może jesteś idealistą, a prawo jest dla ciebie zbyt brutalne? Winien jesteś porucznikowi historię, która pomoże mu wybrać linię obrony. Powinieneś wskazać mu drogę i pozwolić samemu zdecydować, czy nią pójdzie.
– Nie jestem dla niego odpowiednim obrońcą. Jest butny i wrogi.
– Nie musisz go kochać, po prostu go broń. Nie potrzebujesz forsy? Myślę, że się trochę boisz.
– Czego?
– Że zostaniesz pokonany.

Przeanalizujmy tę rozmowę. Adwokat wie, że linia obrony oskarżonego jest niewłaściwa i nie może przynieść sukcesu w postaci uniewinnienia, a co najwyżej wpłynąć na wymiar kary. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że przy istniejących okolicznościach jest możliwość skutecznego poprowadzenia sprawy, pod warunkiem że oskarżony właściwie przedstawi motywy swojego działania. Jak zatem w takiej sytuacji ma się zachować obrońca? Oczywiście nie może za oskarżonego wymyślić odpowiedniej historii ani mu takiego pomysłu narzucić. Adwokat ma natomiast obowiązek opisać oskarżonemu konsekwencje przedstawienia przed sądem jego wersji. Ma prawo również poinformować go o innych instytucjach prawnych, które będą analizowane w tej sprawie przez sąd. To właśnie owo wskazanie drogi, o którym mówi McCarthy. Porucznik Manion sam będzie musiał podjąć decyzję, którą z dróg uznać za właściwą.

Mecenas Biegler ma wątpliwości, czy taką drogę klientowi wskazać. Nie powinien mieć obiekcji, bo obowiązkiem adwokata jest bronić. Zastanawiać się może tylko nad tym, jak to zrobić, żeby nie popaść w konflikt z zasadami etyki adwokackiej.

Druga część rozmowy jest już kokieterią. Dużym luksusem dla obrońcy jest sytuacja, gdy lubi i szanuje swojego klienta oraz wierzy w jego niewinność. Takie sytuacje oczywiście się zdarzają, nie są jednak regułą. Klienta nie musimy kochać ani nawet lubić, mamy go bronić. Czy jest wrogi, czy przyjazny, nie ma żadnego znaczenia, bo bez względu na to, jaki jest, potrzebuje naszej pomocy. Z drugiej strony taka sprawa to dla każdego lubiącego swój zawód adwokata karnego wyzwanie, z którego się łatwo nie rezygnuje.

Nie przekonuje też argument o ewentualnej przegranej. O werdykcie sądu w największym stopniu decydują zebrane w sprawie dowody. Na wygraną mamy tylko pośredni wpływ, próbując zdyskredytować dowody, które zgłosił prokurator, przeprowadzić własne, a na koniec podsumowując jedne i drugie w przemówieniu. Są sprawy, których wygrać nie można. Adwokaci, którzy nie przegrali żadnej sprawy, to mit.

Przyjmując sprawę, nigdy nie biorę pod uwagę jej wygrania, moim celem jest możliwie najskuteczniejsza pomoc klientowi. Porażka wpisana ten w zawód jest oczywiście niemiła, ale nie można się jej bać. Wysłuchanie wyroku uniewinniającego to największa radość dla adwokata. Jednak statystycznie dużo częściej w sprawach, w których występujemy, dochodzi do skazania. Dlatego prognozowany wynik nie powinien wpływać na decyzję o podjęciu się obrony. Klient oczywiście oczekuje sukcesu, jednak profesjonalista wie, że miarą oceny jego pracy jest jej jakość, a nie sam wyrok. Przegrane sprawy, o ile, prowadząc je, daliśmy z siebie wszystko, też przyciągają nowych klientów.

Mecenas Biegler bierze sobie do serca sugestie przyjaciela, bo wraca do aresztu i rozmowę rozpoczyna od poinformowania oskarżonego, w jakich sytuacjach jest gotów prowadzić sprawę o zabójstwo.
– Dotyczy to czterech sytuacji: było to nie morderstwo, tylko samobójstwo lub wypadek, oskarżony tego nie zrobił, działał w obronie własnej lub członków rodziny, prawo takie działanie dopuszcza, zabójstwo jest usprawiedliwione.

W istocie adwokat wymienia sytuacje, w których wydawane są wyroki uniewinniające. Przyjmując sprawę, na ogół nie wiemy, czy oskarżony popełnił zarzucany mu czyn, i nie możemy od tego uzależniać przyjęcia sprawy. Gdyby było wiadomo, że oskarżony jest niewinny, to nikt by go nie oskarżał. O tym, czy zabójstwo było usprawiedliwione, też będziemy wiedzieli dopiero po procesie, bo o tym zdecyduje sąd. A zatem cała wypowiedź adwokata to wskazanie drogi. Tłumaczy on klientowi, w jakich sytuacjach sąd może wydać wyrok uniewinniający. Zobaczmy zatem, czy porucznik Manion zrozumiał przesłanie i którą ze wskazanych dróg wybierze.
– W którym z tych przypadków ja się mieszczę – porucznik błyskawiczne wyczuwa intencje obrońcy.
– Powiem ci, w których się nie mieścisz. W pierwszych trzech.
– Prawo nie dopuszcza zabicia człowieka, który zgwałcił żonę?
– Czynnik czasu. Gdybyś przyłapał go na gorącym uczynku, zabiłbyś w afekcie. Tak się nie stało. Miałeś czas iść na policję, ale nie poszedłeś. Zastrzeliłeś go z premedytacją, z zemsty. To zabójstwo pierwszego stopnia dla każdego sądu.

Zabójstwo pod wpływem silnego wzburzenia, o którym mówił adwokat, to sytuacja, kiedy działanie sprawcy jest następstwem nagannego zachowania pokrzywdzonego, wywołującego w mścicielu bardzo silne emocje. Są one tak intensywne, że rozum przestaje nad nimi panować. Sprawca ma świadomość naganności swojego działania, nie jest jednak w stanie się powstrzymać. Sytuacja taka nie wyłącza odpowiedzialności karnej, a jedynie powoduje, że zagrożenie karne jest dużo mniejsze niż w wypadku zabójstwa. Sprawca nie popełniłby natomiast przestępstwa, gdyby na skutek zakłócenia czynności psychicznych nie mógł w trakcie czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem. Czy któraś z tych sytuacji zaistniała, sąd rozstrzyga w oparciu o informacje uzyskane od biegłych psychiatrów. W wypadku silnego wzburzenia sąd musi odróżnić sytuację, gdy rozum sprawcy przestaje panować nad emocjami, od sytuacji, gdy działanie oskarżonego jest wyrafinowaną zemstą za krzywdę, którą poniósł. W obu bowiem ma miejsce naganne zachowanie pokrzywdzonego. Jednym z elementów pozwalających odróżnić te dwa przypadki jest element czasu. Na ogół stan wzburzenia występuje bezpośrednio po nagannym zachowaniu pokrzywdzonego, zemsta zaś jest zaplanowana, a tym samym oddalona czasowo od zdarzenia, gdy emocje nie są już na tyle silne, by panować nad rozumem.
– Mam się przyznać do winy? – pyta zdziwiony Manion.
– Powiem ci, jeśli uznam to za konieczne.
– Co mi sugerujesz?
– Na razie chcę, żebyś zrozumiał literę prawa.
– Mów dalej, cokolwiek chcesz mi dać do zrozumienia.
– Jesteś bardzo bystry. Przekonamy się, jak bardzo. Ponieważ twoja żona została zgwałcona, sędziowie będą ci przychylni. Potrzebny ci haczyk prawny, na którym sędziowie zawieszą sympatię dla ciebie. Masz wymówkę, poruczniku. Prawne uzasadnienie zabicia.
– Wpadłem w szał.
– Brak opanowania nie jest uzasadnieniem.
– Chyba zwariowałem. Cieplej?
– Powiem ci po rozmowie z twoją żoną, a ty przypomnij sobie, jak bardzo zwariowałeś.

W ten sposób koncepcja obrony zostaje nakreślona. W trakcie rozmowy z Laurą Manion, niezwykle atrakcyjną kobietą, adwokat poznaje szczegóły gwałtu. Widzi też jego następstwa w postaci sińców na jej twarzy.

W trakcie kolejnego spotkania z Manionem obrońca uściśla z klientem linię obrony.
– Nie mogę sobie przypomnieć szczegółów – relacjonuje zdarzenie porucznik. – Pamiętam, że poszedłem z bronią do baru. Pamiętam jego twarz za barem i nic więcej. Słyszałem strzały, ale one nie miały związku ze mną, jakby strzelał ktoś inny.
– Przyjmuję tę sprawę – decyduje po wysłuchaniu klienta mecenas Biegler.

Podjąwszy decyzję, obrońca przechodzi do spraw finansowych i wymienia kwotę swojego honorarium.
– Zapłacę później, jak wyjdę z więzienia – Manion próbuje odroczyć termin płatności. – Jestem spłukany.
– Nie ruszę palcem, dopóki nie dasz połowy.
– Dostanę obrońcę z urzędu, mam już linię obrony.
– Wezmę tę sprawę, żeby być pewnym, że wyjdziesz. Zaczniemy od psychiatry.

Dopiero z tego fragmentu można się zorientować, że mecenas istotnie może nie mieć doświadczenia w sprawach karnych. Klienci karni to szczególne okazy: jeśli pewnych spraw nie załatwi się z nimi na samym początku, później może to być już niemożliwe. Z drugiej strony widać, że zastanawianie się przez Bieglera, czy weźmie tę sprawę, było zwykłą kokieterią. Jak każdy rasowy obrońca marzy o ciekawej sprawie i teraz jest gotów poprowadzić ją na każdych warunkach.

Oskarżony zostaje poddany badaniom przez wojskowego lekarza psychiatrę. Opinia jest korzystna dla obrony. Lekarz stwierdził chwilową niepoczytalność w momencie popełniania czynu. Zgodnie z diagnozą porucznik cierpiał w owym czasie na rozdwojenie osobowości, co zdaniem biegłego oznacza, że zastrzelenie właściciela baru było nieodpartym impulsem.

Mecenas Biegler wraz z McCartym analizują, czy taka diag­noza będzie wystarczająca do uzyskania wyroku uniewinniającego. Znajdują precedensowe rozstrzygnięcie, w którym Sąd Najwyższy uznał, że jeżeli do popełnienia czynu zmusił oskarżonego impuls, którego nie miał siły opanować, to nie ponosi on kary. Zatem linia obrony zostaje poparta orzecznictwem sądu.

Wkrótce rozpoczyna się proces, któremu przewodniczy sędzia Weaver. Już od momentu przesłuchania pierwszych świadków pomiędzy prokuratorem a obrońcą wynika spór, czy świadkom mogą być zadawane pytania dotyczące gwałtu na Laurze Manion. Prokurator argumentuje, że okoliczność ta nie dotyczy sprawy o zabójstwo. Obrońca kontrargumentuje zaś, że przysięgli nie mogą ocenić procesu, jeżeli nie dowiedzą się, dlaczego do niego doszło.

Dlaczego Manion zabił Quilla? Prokurator chciałby oddzielić motyw od czynu. Jądro obrony to chwilowa niepoczytalność oskarżonego wywołana „jakimiś kłopotami”. Oczywiście w tym sporze racje ma obrona. Obowiązkiem sądu jest nie tylko ustalenie, czy oskarżony dopuścił się zarzucanego mu czynu, ale również motywów działania oraz okoliczności, w jakich doszło do czynu, i czy ich zaistnienie nie wyklucza karalności czynu. Motyw może mieć wpływ zarówno na kwalifikację karną, jak i na wymiar kary. Dlatego sąd dopuszcza zadawanie pytań na ten temat.

Z zeznań przesłuchiwanych świadków zachowanie oskarżonego nie wskazywało, że nie zdawał on sobie sprawy ze swojego czynu. Zeznający w sprawie barman, który był świadkiem strzałów, powiedział, że oskarżony spokojnie wszedł do baru. Nie odezwał się ani słowem, podniósł broń i wystrzelił, a potem równie spokojnie wyszedł. Gdy barman wybiegł za nim, chcąc go zatrzymać, spytał, czy on też chce oberwać. Świadek podsumował, że w jego ocenie oskarżony był w pełni władz umysłowych. Oczywiście taka ocena nie ma żadnego znaczenia, bowiem świadek nie ma wiedzy z zakresu psychiatrii, jednak jego opis zachowania oskarżonego może być pomocny biegłemu przy wydawaniu opinii.

Kolejny świadek to dozorca kempingu, na którym mieszkał oskarżony; to do jego dyspozycji porucznik Manion oddał się po zdarzeniu.
– Powiedział: „Niech mnie pan aresztuje, bo zastrzeliłem Quilla”. Potem zrobił to, co mu kazałem – zrelacjonował zachowanie oskarżonego świadek.

Również jego zdaniem oskarżony rozumiał, co się wokół niego dzieje, i był w pełni władz umysłowych. Najistotniejszym dla sprawy momentem było zeznanie biegłego psychiatry, dr. Smitsa, powołanego przez obronę. Doktor stwierdził, że w chwili czynu oskarżony był chwilowo niepoczytalny. Miał doznać rozdwojenia osobowości wskutek szoku psychicznego wywołanego wielkim napięciem, które musiał rozładować. Dla oskarżonego, który jest żołnierzem, naturalnym sposobem była akcja. Działanie bezpośrednie przeciw Quillowi miało zredukować to napięcie. Takie działanie można określić jako nieodparty impuls. Podlegający mu człowiek może jednocześnie wykonywać zwykłe czynności, np. rozładowywać broń, wydawać się spokojny i opanowany. Oczywiście opinie biegłego próbuje podważyć prokurator, który po serii pytań ustala, że oskarżony nie cierpi na żadne zaburzenia psychiczne – psychozy, neurozy, omamy czy zaniki pamięci.

W celu podważenia opinii biegłego prokuratura przedstawia własnego eksperta, dr. Hacourta, który dowodzi, że rozdwojenie osobowości nie występuje bez ostrzeżenia i zdarza się tylko u osób cierpiących wcześniej na neurozy, gdy zaś do rozdwojenia osobowości dojdzie, nie mija ono szybko. Zdaniem eksperta, jeśli oskarżony nad sobą panował, to nie był zdominowany przez podświadomość, a tym samym nie działał pod wpływem nagłego impulsu.

Pomiędzy opiniami obu ekspertów jest jednak jedna zasadnicza różnica. Doktor Smits badał oskarżonego, a dr Hacourt nie. Opinia psychiatry, który nie miał bezpośredniego kontaktu z pacjentem, niewiele jest warta.

Oskarżyciele, widząc, że ich pozycja procesowa słabnie, decydują się sięgnąć po ukrytego w rękawie asa. Powołują jako świadka Duona Millera, więźnia przebywającego razem z porucznikiem Manionem w celi, na okoliczność jego wypowiedzi w areszcie dotyczącej procesu.

Na prośbę prokuratora świadek relacjonuje, że w celi rozmawiali o procesie i oskarżony wyznał, że jest pewien, że wygra proces, bo zrobił w konia swojego obrońcę, lekarza i kilku półgłówków z ławy przysięgłych. Co więcej, mówił, że jak wyjdzie, to dołoży porządnie swojej żonie. Jeśli sąd dałby wiarę tym zeznaniom, oznaczałoby to, że oskarżony działał w zamiarze zabicia, zaś przed biegłym i sądem kłamał co do swojego stanu w chwili czynu.

Dla obrony niezwykle ważne jest zdyskredytowanie twierdzeń tego świadka. Okazuje się, że był on wcześniej kilkukrotnie karany, w tym za krzywoprzysięstwo. Następnie obrona ustala, jak doszło do tego, że prokurator dowiedział się o tej rozmowie. I tu zaczyna wychodzić szydło z worka. Prokurator wezwał wszystkich zatrzymanych, z którymi stykał się oskarżony, i prosił o pomoc. Świadkowie zgłaszani przez prokuraturę na okoliczność rozmów z oskarżonym w celi to zmora wielu procesów. W zamian za złożenie przydatnych dla prokuratury zeznań liczą na pomoc w ich sprawie i gotowi są zeznać wszystko, czego oczekuje od nich prokurator. Najczęściej opowiadają historie trudne do zweryfikowania, bo jak stwierdzić, czy rozmowa odbyta w cztery oczy miała w rzeczywistości miejsce. Najczęściej swoją wiedzę czerpią z mediów, plotek, akt innej sprawy lub informacji uzyskanych od osób prowadzących postępowanie karne.

Prokuratura przez cały proces podważała fakt dokonania zgwałcenia przez pokrzywdzonego, twierdząc, że żona oskarżonego miała romans ze zmarłym, zaś o gwałcie opowiedziała oskarżonemu, gdy dowiedział się, że spędziła wieczór z Quillem. Koronnym argumentem prokuratury za taką wersją wydarzeń jest zeznanie żony oskarżonego, która stwierdziła, że pokrzywdzony zerwał z niej majtki. Nie znaleziono ich jednak na miejscu zdarzenia. Zdaniem prokuratora oznacza to, że kobieta poszła na schadzkę bez nich.

W celu wykazania nieprawdziwości takiego twierdzenia obrońca wzywa na świadka kobietę, która wspólnie z Quillem prowadziła bar. Plotki krążące po mieście głosiły, że była kochanką zmarłego. Podczas przesłuchania obrońca dowiaduje się od świadka, że owe majtki zostały znalezione w zsypie na brudną bieliznę przy pokoju, w którym mieszkał Quill. W ten sposób najbardziej prawdopodobna staje się wersja, że pokrzywdzony wrócił do zajazdu z podartymi majtkami, które następnie wrzucił do zsypu. Prokurator próbuje zdyskredytować zeznania tego świadka. Zakłada, że jako zdradzona kochanka, chcąc napiętnować pokrzywdzonego, sama podrzuciła do zsypu majtki. Agresywne pytania prokuratora idą w tym kierunku aż do momentu, gdy okazuje się, że dziewczyna jest nie kochanką, lecz córką zmarłego. Prokurator, zadając o jedno pytanie za dużo, sam wykluczył trafność swojej teorii.

Werdykt

Postępowanie dowodowe zostaje zakończone i dochodzi do mów końcowych, których widzowie niestety nie oglądają. Obserwujemy natomiast mecenasa Bieglera, który z McCarthym oczekuje na werdykt ławy przysięgłych.
– Dwunastu ludzi w jednym pokoju, dwanaście umysłów. Dwanaście różnych ocen. Dwanaście par oczu i uszu. Dwanaście kształtów i rozmiarów. Teraz, by wydać jednogłośnie wyrok, muszą stać się jednym umysłem – komentuje to, co się dzieje na sali narad, McCarthy. – Sam nie wiem, co bym zrobił, gdybym orzekał w tej sprawie.

W końcu dzwoni telefon, przysięgli uzgodnili wyrok. Przed wejściem na salę mecenas spotyka Laurę Manion. Kobieta jest w świetnym humorze. Wręcza mu pas do pończoch, w który kazał jej się ubrać, żeby w sądzie wyglądała nobliwie.
– Mam dla ciebie pamiątkę. Powiedz, złotko, mojemu mężowi, że czekam w samochodzie.
– Jesteś pewna, że wyjdzie?
– Tak, jest szczęściarzem. Powiedz, że czekam, żeby mi dołożył.

Gdy przysięgli wchodzą na salę, sędzia prosi o ogłoszenie wyroku.
– Oskarżony jest niewinny z powodu niepoczytalności.

Następnego dnia mecenas Biegler jedzie na kemping, gdzie mieszka porucznik Manion, odebrać swoje honorarium. Niestety miejsce po przyczepie jest puste.
– Manionowie wyjechali – informuje strażnik − ale zostawili list dla pana.

„Drogi panie Biegler, przepraszam, że wyjechałem tak nagle. Zrobiłem to pod wpływem nieodpartego impulsu. Manion”.
– Wiedziałem, że z tym facetem jest coś nie tak. Nie ufam ludziom, którzy piją gin − komentuje McCarthy.
– Co powiesz o wizycie u naszego nowego klienta? – pyta adwokat. − Córka Quilla powierzyła nam zarządzanie swoją nieruchomością.
– Ja to nazywam ślepą sprawiedliwością – komentuje McCarthy.

Okazuje się, że zeznający w sprawie współwięzień miał rację: oskarżony zadrwił ze wszystkich, zrobił w konia obrońcę, biegłych i ławę przysięgłych. Zatem zasada prawdy materialnej nie została spełniona, bo osoba winna nie poniosła kary. Kto zatem za to odpowiada? Od razu przychodzi na myśl adwokat, bo pomógł oskarżonemu znaleźć skuteczną linię obrony. Jednak to był jego obrończy obowiązek i nie można robić mu zarzutów z faktu, że skutecznie działał na korzyść swojego klienta. Można też winić przysięgłych, którzy dali się wywieść w pole. Pamiętajmy jednak, że nie mieli oni wiadomości z zakresu psychiatrii i bazowali na opinii sporządzonej przez biegłego, której zaufali. Zatem największą odpowiedzialność ponosi biegły, który postawił błędną diagnozę. A może nikt nie jest winny i do pomyłki sądowej nie doszło, bo fakt, że oskarżony śmieje się z nieodpartego impulsu, wcale nie znaczy, że takie chwilowe zaburzenie u niego nie wystąpiło? Może to oskarżony się myli, myśląc, że wykiwał biegłego, a w istocie biegły ma rację i porucznik Manion był chwilowo niepoczytalny, tylko sam sobie z tego nie zdawał sprawy?