Felietony

Historia jednej pomyłki

Tekst pochodzi z numeru: 10 (127) październik 2011

Jacek Dubois*

Porwanie

Kontrahent zaproponował panu Antoniemu duże zlecenie. Umówili się w mieście. Gdy przedsiębiorca przybył na spotkanie, z zaparkowanego fiata wyszedł mężczyzna. Przedstawił się jako kolega kontrahenta, przeprosił, że tamten nie mógł przybyć, i zaproponował, iż zawiezie przedsiębiorcę do niego do biura. Gdy pan Antoni odmówił, rozmówca zaczął go ciągnąć w stronę samochodu. z pojazdu wyskoczyli jeszcze dwaj mężczyźni. Przedsiębiorca bronił się, kopiąc w drzwi auta. Bezskutecznie – został wciągnięty do środka, gdzie go związano i zasłonięto mu oczy. Po przewiezieniu do lasu napastnicy powiedzieli, że porwali go na zlecenie rodziców jego kochanki, którzy nie są zadowoleni z tego związku. Rodzice mieli zapłacić 10 tys. zł za to, by spuścili mu taki łomot, po którym zapomniałby o ich córce. Porywacze przedstawili panu Antoniemu kontrpropozycję: za 20 tys. gotowi byli nie tylko odstąpić od pobicia go, ale również sprać niedoszłych teściów. Mężczyzna, tłumacząc się brakiem środków finansowych, odmówił. Napastnicy zabrali mu gotówkę, po czym przystąpili do wykonywania zlecenia.

Po kilku minutach, zmęczeni, przestali i zatelefonowali, by poinformować rozmówcę, że wywiązali się ze zlecenia. Rozmówca, chcąc się upewnić, że to prawda, zażądał, by pan Antonicoś powiedział. Przyłożono mu słuchawkę do ust i zachęcono kopniakami do wydania z siebie próbki głosu. Przedsiębiorcy wydawało się, że słyszy w słuchawce głos żony. Na koniec porywacze poradzili mu, by zostawił w spokoju swoją przyjaciółkę i wrócił do małżonki, po czym pozostawili go w lesie.

Akcja ratunkowa

Równolegle trwała akcja ratunkowa, bowiem sąsiad zauważył porwanie. Partnerka panaAntoniego była przekonana, że sprawczynią tych zdarzeń musi być jego żona. Policjanci udali się do jej domu, jednak nikogo nie zastali.

Skrępowanego mężczyznę odnalazł przypadkowy przechodzień. Po powrocie do miasta panAntoni udał się na policję. Poszukiwano porywaczy, którzy mieli się poruszać czerwonym fiatem 125P.

W centrum miasta zatrzymano taki samochód, a w nim czwórkę młodych ludzi. Zatrzymani nie okazywali zdenerwowania, pokazali dokumenty i spokojnie czekali. Na miejsce, gdzie odbywała się kontrola, podjechali policjanci wraz z pokrzywdzonym. Pan Antoni po obejrzeniu mężczyzn stwierdził, że jednego z nich rozpoznaje z całą stanowczością, reszta zaś jest podobna do napastników. Młodzieńców zatrzymano. W trakcie okazania przez lustro fenickie pokrzywdzony rozpoznał dwóch, a trzeciego uznał za bardzo podobnego. Okazano mu samochód, który również zidentyfikował. Wskazał na wgniecenie przy klamce, które miało powstać, gdy kopał w drzwi, broniąc się przed porwaniem.

Proces

Młodzieńcom postawiono zarzuty porwania i rozboju. Niebawem rozpoczął się proces. Oskarżeni nie przyznawali się do winy i twierdzili, że byli o tej godzinie w zupełnie innych miejscach, na co mają świadków. Pierwszy utrzymywał, że był u narzeczonej, gdzie w towarzystwie jej rodziny oglądał „Złotopolskich”. Drugi wyjaśnił, że był na basenie, co może poświadczyć ratownik. Trzeci był w domu z ojcem. Wszyscy świadkowie potwierdzili alibi. Po szybkim procesie sąd uznał winę oskarżonych i skazał ich na karę 3 lat pozbawienia wolności. Apelacja ani kasacja nie zostały uwzględnione.

Nowe okoliczności

Po odbyciu przez oskarżonych wyroku w sprawie ujawniły się nowe okoliczności. Gangster o pseudonimie Cegła zdecydował się na współpracę z prokuraturą i wyspowiadał się z popełnionych grzechów. Opowiedział historię sprzed lat. Kolega zwany Mięśniak zaproponował mu interes. Matka „Mięśniaka” miała męża, pana Antoniego, który od niej odszedł. Kobieta postanowiła zlecić pobicie męża, zakładając, że w ten sposób nakłoni go do powrotu. Poprosiła o pomoc „Mięśniaka”, a ten z kolei polecił sprawę „Cegle”. Zainkasowawszy zaliczkę, gangster, po dobraniu wspólników, zadzwonił do przedsiębiorcy i pod pozorem negocjowania kontraktu umówił się z nim na spotkanie. w tym czasie „Mięśniak” czekał z małżonką pana Antoniego, by po potwierdzeniu przez „Cegłę” wykonania zlecenia odebrać resztę należności za usługę. Jednak samo zapewnienie o pobiciu przedsiębiorcy nie przekonało małżonki. Chciała jeszcze usłyszeć głos ukochanego. Dopiero usłyszawszy jego jęki, wypłaciła resztę pieniędzy.

Następnego dnia „Cegła” dowiedział się z prasy, że sprawców napadu ujęto. Rzecz jasna nie zamierzał tej pomyłki prostować. Co więcej, po tych zdarzeniach został zatrzymany i przebywał w jednej celi z jednym z oskarżonych. Po wyjściu na wolność, spragniony gotówki, przypomniał sobie o panu Antonim. Zadzwonił do niego, twierdząc, że dostał nowe zlecenie pobicia go, ale za drobną opłatą 20 tys. zł jest gotów zrezygnować. Umówili się w sklepie pana Antoniego. Na miejscu na „Cegłę” czekała policja. Udało mu się zbiec, ale dwaj towarzyszący mu mężczyźni zostali zatrzymani.

Ponowny proces

Po usłyszeniu rewelacji opowiedzianych przez gangstera prowadzący postępowanie zdał sobie sprawę, że najprawdopodobniej przed laty doszło do pomyłki sądowej. Sąd wznowił sprawę porwania, uchylając wydane wyroki, i postępowanie zaczęło toczyć się ponownie. Młodzieńcy starsi o 10 lat ponownie zasiedli na ławie oskarżonych. Świadkowie ponownie potwierdzili ich alibi. Pan Antoni nie pamiętał już wyglądu żadnego z napastników, lecz upierał się, że jeżeli rozpoznał ich przed 10 laty, to na pewno miał rację. Jego już była małżonka zaprzeczyła ­
stanowczo, by kiedykolwiek wynajmowała kogoś do pobicia męża. Udało się jednak ustalić, że wskazany przez „Cegłę” mężczyzna o pseudonimie Mięśniak bywał u niej w domu. Nie potrafiła też wskazać, co robiła w czasie napadu.

Przedstawiona przez skruszonego gangstera wersja układała się w logiczną całość.

Sąd wydał wyrok uniewinniający oskarżonych. Uzasadniając orzeczenie, przewodniczący stwierdził, że uprzednio doszło do klasycznej pomyłki sądowej. To, że pomyłki się zdarzają, jest nieuniknione, nikomu nie udało się ich wyeliminować. Pozostaje jednak pytanie, czy ta pomyłka była wynikiem błędu, którego nie można było uniknąć, czy też zaistniała na skutek niestosowania w praktyce gwarancji przysługujących oskarżonym.

Dla samych zainteresowanych nie miało zapewne większego znaczenia, czy spędzili kilka lat w więzieniu z powodu niekorzystnego zbiegu okoliczności, czy też z uwagi na pogwałceniu reguł procesowych. Sprawę tę z zupełnie innej perspektywy oceniał sąd przed laty, koncentrując się na dowodzie z rozpoznania przez pokrzywdzonego osób zatrzymanych; łatwiej ją było analizować po latach, gdy sprawca przyznał się i szczegółowo opisał przebieg zdarzeń.

Jednak od początku w sprawie istniały wątpliwości, których sąd albo nie dostrzegał, albo rozstrzygnął na niekorzyść oskarżonych. Sąd zupełnie inaczej oceniał dowody w zależności od tego, czy uwiarygodniały zeznania pokrzywdzonego, czy też podważały ich prawdziwość.

Skazanie oparte było na rozpoznaniu przez pokrzywdzonego porywaczy. Taki dowód powinien być analizowany ze szczególną starannością. Nie chodziło tylko o sprawdzenie, czy pokrzywdzony nie kłamie, ale również, czy w sposób nieświadomy nie wprowadza przesłuchujących w błąd, co mogło być spowodowane sugestią lub najzwyklejszą pomyłką.

Analizując dowód z przeprowadzonego okazania, sąd powinien zacząć od zastanowienia się, czy czynność ta odbyła się w sposób prawidłowy, umożliwiający rzetelną weryfikację dowodu. Aby zweryfikować rozpoznanie, pokrzywdzony powinien jeszcze przed okazaniem jak najdokładniej opisać sprawców przestępstwa. Tego zabrakło: opis jednego ze sprawców był zdawkowy, co do pozostałych pokrzywdzony nie potrafił podać ich rysopisu, tłumacząc, że nie mógł im się przyjrzeć.

Okazanie zatrzymanych pokrzywdzonemu przez lustro fenickie powinno się odbywać bez jakichkolwiek sugestii, że któraś z okazywanych mu osób jest w kręgu zainteresowania policji, gdyż inaczej pokrzywdzony może zakładać, iż jeżeli policja kogoś podejrzewa, to ma ku temu powody, a zatem ta osoba jest faktycznym sprawcą. Tu, zamiast zatrzymanych zawieźć na posterunek i okazać świadkowi zgodnie z zasadami sztuki, zawieziono pokrzywdzonego na miejsce ich zatrzymania i pokazano mu ich stojących w otoczeniu policjantów przy samochodzie. Skojarzenie, że są to rzeczywiści sprawcy, samo się narzuca. Okazanie odbyło się, gdy pokrzywdzony już dokładnie im się przyjrzał. W konsekwencji, oceniając wiarygodność pokrzywdzonego, sąd nie mógł ani porównać, na ile jego opis porywaczy pokrywa się z rzeczywistym wyglądem oskarżonych, ani ocenić, na ile wadliwe rozpoznanie jest efektem rzeczywistych obserwacji pokrzywdzonego, a na ile wynikiem sugestii. Sąd nie powziął jednak żadnych wątpliwości, a dając wiarę pokrzywdzonemu, uzasadnił to tym, że mówi on prawdę, bo nie ma powodu, by kłamać.

Sąd analizował wykluczające się dowody: z jednej strony rozpoznanie pokrzywdzonego, z drugiej konsekwentne wyjaśnienia oskarżonych i zeznania kilku świadków, którzy potwierdzili ich alibi. Dając wiarę pokrzywdzonemu, odrzucił wszelkie dowody przeciwne i uznał, że nie zasługują one na wiarę. Rozumowanie takie przekroczyło granice swobodnej oceny i stało się dowolną oceną dowodów.

Pokrzywdzony zeznawał, że wepchnięto go do czerwonego samochodu w jednolitym kolorze, bez cech charakterystycznych poza wgnieceniem od kopnięcia. Wygląd pojazdu, w którym zatrzymano młodzieńców, nie odpowiadał temu opisowi. Był to stary, przerdzewiały, z licznymi obtłuczeniami, o kolorze bliżej pomarańczowego, z różnokolorowymi drzwiami fiat. Sąd tę niezgodność tłumaczył tym, że dynamika zdarzeń uniemożliwiała pokrzywdzonemu prawidłową obserwację. Konstatacja taka była sprzeczna z zasadami logicznego myślenia. Pokrzywdzony obserwował samochód dłużej niż napastników. Jeżeli sąd dał mu wiarę co do rozpoznania osób, nie mógł usprawiedliwiać błędów w opisie samochodu krótkim czasem obserwacji, gdyż jeszcze krótszy czas był wystarczający do rozpoznania osób.

Ten sam sąd, który przy rozpoznawaniu przez pokrzywdzonego napastników bezgraniczne mu wierzył, odmówił mu już wiarygodności co do tego, że przez telefon słyszał głos żony. w konsekwencji nie rozważał, jaki był motyw działania porywaczy. Nie było to przecież zdarzenie przypadkowe, tylko dobrze zaplanowane przedsięwzięcie. Wykonawcy znali numer telefonu ofiary, jego stosunki rodzinne, wiedzieli, gdzie mieszka. Pokrzywdzonemu zabrano symboliczną kwotę pieniędzy, a zatem zagarnięcie mienia nie było motywem. Nasuwało się pytanie, dlaczego młodzieńcy go porwali, jednak sąd nie starał się na nie odpowiedzieć.

Trudno jest po latach odpowiedzieć na pytanie, czy można było uniknąć błędu, jednak ta sprawa jest klasycznym przykładem pójścia na skróty przez organa wymiaru sprawiedliwości. Zatrzymano podejrzanych, których pokrzywdzony rozpoznał – sprawa wydawała się oczywista. Konsekwencją tej oczywistości było odstąpienie od reguł procesowych.

Podsumowanie

To, jak jest postrzegany wymiar sprawiedliwości, a w konsekwencji my, prawnicy, w dużym stopniu zależy od tego, jak się zachowujemy w sytuacjach, gdy musimy się uporać zwłasnymi pomyłkami. Gdy rozprawę wznowioną po 10 latach zamknięto, doszło do przemówień końcowych. Zabrał głos prokurator. Reprezentowany przez niego urząd przed laty popełnił błąd, wnosząc ułomny akt oskarżenia. Jak powinien się w takiej sytuacji zachować Podstawowym zadaniem prokuratury jest stanie na straży praworządności, co oznacza dbanie, by osoba niewinna nie poniosła odpowiedzialności karnej. Prokurator zatem nie może postępować według swego widzimisię, lecz musi się kierować regułami wynikającymi z ustawy. Jeśli ktoś jest niewinny, powinien wnosić o jego uniewinnienie.

Tu prokurator wniósł o surowe ukaranie oskarżonych, stwierdzając, że dowody potwierdzają ich winę, po czym usiadł, nie uznając za stosowne wytłumaczyć publiczności, z jakich dowodów wina ta miała wynikać, bowiem dla wszystkich osób logicznie myślących oczywiste było, że nowe ujawnione dowody wykazywały na niewinność podsądnych. Oskarżeni po 10 latach mogli wyjść z sali sądowej z satysfakcją, że sprawiedliwość zatriumfowała. Po wystąpieniu prokuratora wychodzili z niesmakiem.

Jeśli chcemy, by prawo i prawnicy byli szanowani, musimy pamiętać, że należy przestrzegać reguł. Obok reguł istnieje zwykła przyzwoitość. Strony procesowe powinny znać słowo „przepraszam” – jakże by ta sprawa miała inny finał, gdyby prokurator potrafił je wypowiedzieć.


*  Wspólnik w kancelarii adwokackiej Pociej, Dubois i Wspólnicy Sp. j., autor książek, felietonów, słuchowisk radiowych. Autor książki pt. „Koktajl z paragrafów”. Nowa książka: „Operacja »Kacze jaja«”, to kontynuacja „A wszystko przez faraona”, „Koty pustyni” i „Sfinks w (o)błędzie”.