In dubio pro reo
Jedną z fundamentalnych zasad o charakterze konstytucyjnym, obowiązujących na gruncie polskiego procesu karnego, jest zasada domniemania niewinności. W art. 42 ust. 3 Konstytucji RP czytamy: „Każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu”. Podobne sformułowanie znalazło się w Kodeksie postępowania karnego: „Oskarżonego uważa się za niewinnego, dopóki wina jego nie zostanie udowodniona i stwierdzona prawomocnym wyrokiem” (art. 5 § 1 KPK). Idea ta pozostaje w ścisłym związku z zasadą interpretowania wszelkich wątpliwości na korzyść oskarżonego wyrażoną w łacińskiej sentencji „in dubio pro reo” (zob. art. 5 § 2 KPK: „Nie dające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego”). Jaka jest geneza obu uregulowań?
Arystoteles i Rzymianie
Racjonalna postawa wobec oskarżonych okazjonalnie cechowała już starożytnych. „Każdy z nas wolałby raczej uwolnić winnego, niż skazać niewinnego… Wolelibyśmy bowiem uznać każdego raczej za niewinnego, nawet jeśli stawiane zarzuty były prawdziwe, niż skazać go, gdyby prawdziwe nie były. W razie wątpliwości trzeba wybrać to, co naraża na mniejszy błąd” – twierdziłArystoteles (384–322 r. p.n.e.) w „Zagadnieniach przyrodniczych” (29.959 b).
W Rzymie jurysta Gajusz (II w. n.e.) zauważał, że na gruncie procesu cywilnego „korzystniejszą sytuację mają pozwani niż powodowie” (D. 50.17.125). Zdarzało się jednak również, że sędziowie wyrokowali bez uprzedzeń w sprawach karnych. Abstrahując od trafnego rozpoznania konkretnego przypadku oraz zdrowego rozsądku, ich postawa bazowała przede wszystkim na wartościach głoszonych przez filozofię stoicką.
Seneka Młodszy (4 r. p.n.e.–65 r. n.e.) twierdził: „Kiedykolwiek oskarżony bywa uwalniany przy równej liczbie głosów za i przeciw, zawsze kiedy istnieje przy tym jakaś wątpliwość, humanitaryzm skłania do wydania łagodniejszego werdyktu” (ad Lucill. 10.81). |
Przysłowiowa stała się opinia cesarza Trajana (53–117), który pouczał swych urzędników, że „lepiej jest wypuścić bez kary kogoś, kto wyrządza zło przestępstwem, niż skazać niewinnego” (D. 48.19.5 pr.). W rzymskich źródłach prawniczych znaleźć można również przestrogi przed zbyt pochopnym wydawaniem ocen oraz zakazy wywierania represji na osobach, które nie zostały skazane (np. D. 48.3.6 pr.; 48.20.2). Niemniej, zwłaszcza w procesach politycznych, rzymskim standardem było wydawanie wyroków skazujących jedynie w oparciu o oskarżenie. Tendencje te wzmacniały ustawowo zagwarantowane nagrody dla donosicieli, którzy w przypadku skazania zadenuncjowanej osoby mogli liczyć na przejęcie części jej majątku.
„Mroki średniowiecza”
Idea okazywania łagodności wobec oskarżonego, któremu nie dowiedziono winy w sposób niezbity, nieobca była również prawnikom średniowiecznym. Tym razem jednak u jej źródeł leżały wartości czysto chrześcijańskie, jak łagodność, miłosierdzie oraz wiara w sprawiedliwość bożą. „Jest rzeczą haniebną i niebezpieczną skazywać kogoś jedynie w oparciu o podejrzenia. W razie wątpliwości wyrok skazujący należy zostawić Bogu” – czytamy w kapitularzu Karola Wielkiego. Podobnie w powstałym około 1010 r. „Dekrecie Burcharda z Wormacji” powiedziano: „Niech nikt nie będzie określany mianem winnego przed wydaniem wyroku. Sędzia badający sprawę karną, przed ogłoszeniem ostatecznej sentencji, niech nie bierze pod uwagę niczego, do czego nie przyznał się sam oskarżony lub co nie zostało dowiedzione zeznaniami wiarygodnych świadków”.
Postglosator Albertus Gandinus (1278–1310) dodał do powyższego dwa domniemania, które zakwalifikował odpowiednio jako „faktyczne” oraz „wynikające z natury”. W pierwszym twierdził, że „kto dawniej był zły, tego i dzisiaj uważa się za złego”, i na odwrót. W drugim dowodził, że „jeżeli ktoś pochodzi z dobrego rodu i ma dobrych rodziców, uważa się, że i on sam jest dobry”. W innym zaś miejscu pisał tak: „Kiedy istnieją wątpliwości, a dowody nie są pewne, lepiej wypuścić złoczyńcę bez kary, niż skazać niewinnego, gdyż w przypadku niepewności lepiej karać łagodniej niż surowiej”.
Dopełnienie dla powyższych poglądów przyniosło prawo kanoniczne. W „Glossa ordinaria” do Dekretałów papieża Grzegorza IX (1160–1241) umieszczono domniemanie, zgodnie z którym: „każdy uważany jest za dobrego, dopóki nie dowiedzie się przeciwnie”. Podobne sformułowanie, choć w nieco ograniczonym zakresie, znalazło się w „Summie teologicznej” świętego Tomasza z Akwinu (1225–1274) – dziele, które wywarło przemożny wpływ na kształtowanie się kultury średniowiecza. Jak widać, zasada, którą dziś określamy mianem domniemania niewinności, w wiekach średnich należała zarówno do sfery prawa, jak i teologii moralnej.
Odrodzenie
Przy okazji rozważań nad naturą człowieka w renesansowej doktrynie udało się jeszcze raz zdefiniować pojęcie domniemania w prawie karnym. I tak Andreas Alciatus (1492–1550) dowodził: „Domniemanie nie jest niczym innym jak prawdopodobnym twierdzeniem, przyjętym na podstawie powszechnej opinii, w oparciu o to, co często się wydarza lub wydarzać powinno”. Tymczasem zasada, zgodnie z którą każdego należy uważać za dobrego, zyskała miano domniemania generalnego (praesumptio generalis).
Prawnicy świeccy przejęli punkt widzenia kanonistów w zakresie postrzegania oskarżonego w procesie karnym. Niekiedy jednak naginano sens zasady domniemania niewinności do konkretnych potrzeb. „Niewinność przypisuje się oskarżonemu, który zeznaje ochoczo i bez trwogi” – twierdził rzymski jurysta Prosper Farinacius (1554–1618) w wywodzie poświęconym wykorzystywaniu tortur w procesie karnym.
Kiedy więc mediolański prawnik Aegidius Bossius (1487–1546) w swym dziele „Tactatus varii” wyraził szereg opinii w rodzaju: „Przede wszystkim musisz wiedzieć, że sędzia nie może być prędki w karaniu, lecz musi wszystko starannie rozważyć (…). Musi przestrzegać procedur i starać się ustalić prawdę, a wyrok wydać dopiero potem (…). Jeżeli sędzia chełpi się śmiercią człowieka, jak to czyni niemała ich liczba dzisiaj, jest mordercą”, oraz literalnie sformułował frazę „in dubio pro reo”, nie był to przełom na miarę kopernikańską. Niemniej w późniejszych czasach, nieco na wyrost, nadano Bossiusowi miano „ojca chrzestnego” tej zasady. Ponieważ mediolański jurysta obficie korzystał w swym wywodzie z tekstów rzymskich, przeto mit ten z ochotą podtrzymuje również światowe środowisko romanistyczne.
Więcej światła
W wiekach XVII i XVIII teoretyków prawa mało zajmowała kwestia pochodzenia omawianej zasady. „Istnieje wspólna reguła teologów i prawników wyprowadzona z samego prawa natury – dopóty należy każdego uważać za dobrego, dopóki w dostateczny sposób nie udowodni się, że ktoś jest zły” – głosił Friedrich Spee von Langefeld (1591–1635), jezuita i nieprzejednany przeciwnik procesów czarownic. Nie zapominano wszakże i o prawie rzymskim, choć również nie wyolbrzymiano w sztuczny sposób jego znaczenia. Jacob Friedrich Ludovici (1671–1723) w dziele z 1701 r. zatytułowanym „O domniemaniu dobra” dowodził: „Nawet gdybyśmy do naszych rozważań nie włączyli tekstów prawa rzymskiego, w których reguła powtarza się w określonych słowach, w razie konieczności nie nastręcza trudności wyprowadzenie argumentów z obowiązującego prawa (…). Reguła ta brana jest pod uwagę przez wszystkich ludzi prawych i przy zdrowych zmysłach, na czym powinna bazować cała racjonalna wiedza prawnicza”.
Wagę zasady domniemania niewinności podkreślali wszyscy bodaj nowożytni teoretycy prawa, filozofowie i publicyści. Wymieńmy najbardziej znane nazwiska: Thomas Hobbes (1588–1679),Samuel Puffendorf (1632–1694), Christian Wolff (1679–1754), Charles Louis de Montesquieu(1689–1755), Voltaire (1694–1778) oraz Cesare Beccaria (1738–1794). Była i jest obecna również w pismach i doktrynie myślicieli późniejszych, poszukujących idealnej formuły procesu karnego. Po 1848 r. znalazła stałe miejsce w większości ustawodawstw europejskich. |
Nie to źródło
W przeciwieństwie do ubiegłych wieków obecnie nie brakuje uczonych, którzy uparli się, by dotrzeć „do źródeł” zasady „in dubio pro reo”. Wdzięczny obszar dla tego rodzaju poszukiwań zawsze stanowiło prawo rzymskie. Dlatego nie brakuje opinii, że koncept domniemania niewinności ma swoje korzenie w antycznym ius Romanum. Musimy jednak zmartwić wszystkich wielbicieli kunsztu starożytnej jurysprudencji. Prawo rzymskie nie znało zasad domniemania niewinności oraz „in dubio pro reo”, podobnie jak obca mu była większość zasad prawnych prezentowanych we współczesnym ujęciu.
Nie ulega natomiast wątpliwości, że nie brakowało wśród Rzymian jednostek cechujących się poczuciem humanitaryzmu oraz zdrowym rozsądkiem. Ammian Marcellin (330–392) odnotował pewne ciekawe wydarzenie z życia cesarza Juliana (331–363).
Kiedy były namiestnik Galii Numeriusz został oskarżony o kradzież, władca postanowił przeprowadzić drobiazgowe śledztwo. Konsekwentne negowanie zarzutów przez oskarżonego wyprowadziło z równowagi przyjaciela cesarza, Delfidiusza, który oburzony wykrzyknął: „Najjaśniejszy cezarze, kogóż będzie można teraz uznać za winnego, jeżeli wystarczy wszystkiemu zaprzeczać?”. Reakcja cesarza była natychmiastowa: „A kogo będzie można uznać za niewinnego, jeżeli wystarczy oskarżyć?” (Amm. Marc. 18.1.4).
Szkoda, że następne wieki zapomniały o wspaniałym geście cesarza idealisty. Wszak jego postawa znakomicie wpisuje się w system standardów obowiązujących we współczesnych państwach prawa. Niewykluczone, że podróż do „nowoczesności” z Julianem, po śmierci przezwanym Apostatą, mogła być znacznie krótsza niż droga przebyta ze średniowiecznymi teologami.
* Autor jest doktorem nauk prawnych, historykiem sztuki, adiunktem w Katedrze Prawa Rzymskiego KUL.