Felietony

Jak fantastyczne stwory pomagały w nauce prawa

Tekst pochodzi z numeru: 2 (122) luty 2011

Dr Maciej Jońca

Nauka prawa polega przede wszystkim na pamięciowym opanowaniu zadanego materiału. Tradycja ta sięga czasów bardzo dawnych, a utrwalona została przez średniowieczną scholastykę. Omnis disciplina memoria constat – nauczał Hugon od świętego Wiktora1. W tych warunkach od wieków poszukuje się sposobów optymalnego przyswajania niewdzięcznej materii. Celowi temu służyły i służą naj­przeróż­niejsze sztuczki mnemotechniczne. Obecnie do tych najpopularniejszych wykorzystywanych przez stu­dentów prawa należą: podkreślanie odpowiedniej partii tekstu ołówkiem, długopisem lub markerem, stawianie znaczków (wykrzykniki, „fajki”, gwiazdki, strzałki itd.) na marginesie ważnych fragmentów, ewentualnie zamieszczanie tam krótkich uwag. W średniowieczu radzono sobie inaczej.

Zanim wymyślono słowo drukowane

Zacznijmy jednak od krótkiej charakterystyki materiałów, z których się uczono. Około 100 r. n.e. wyszedł z użycia nieporęczny zwój, który został zastąpiony kodeksem (nie mylić ze współczesnymi kodeksami prawa!). Jego pierwowzorem były konsularne dyptyki oraz woskowane tabliczki służące pierwotnie do robienia podręcznych notatek. Późnoantyczne i średniowieczne kodeksy przypominały współczesne książki. Tworzono je w ten sposób, że między okładkami z desek umieszczano pergaminowe strony zapełnione tekstem, po czym całość zszywano.

Forma ta natychmiast znalazła szerokie zastosowanie w środowiskach prawniczych, gdyż w kodeksie szybciej i łatwiej można było znaleźć konkretną normę lub jej omówienie, bez konieczności przeglądania całości dzieła, jak to miało miejsce w przypadku papirusowych zwojów.

W wiekach średnich przepisywaniem tekstów, które następnie umieszczano w kodeksie, początkowo zajmowały się klasztorne skryptoria, gdzie dziesiątki zakonników w trudzie i znoju utrwalało duchowy dorobek teraźniejszości i przeszłości. Z czasem, zwłaszcza po powstaniu uniwersytetów, działalnością „wydawniczą” zajęły się również warsztaty świeckie. Największy rozgłos zyskały te ulokowane w miastach o charakterze akademickim lub w ich pobliżu. Jako przykłady można przywołać chociażby Bolonię czy Paryż. Tworzone tam księgi powstawały na zamówienie, a trzeba wiedzieć, że nie każdy mógł sobie na nie pozwolić. Sam pergamin, czyli wyprawiona zwierzęca skóra, był dosyć drogi. Do tego należało doliczyć robociznę oraz materiały pisarskie zużyte podczas tworzenia dzieła.

Pisarze czy malarze?

Wysoka cena nie zniechęcała wszakże dobrze sytuowanych osób pragnących zgłębić tajniki prawniczej wiedzy. Popyt na jurydyczne traktaty rychło sprawił, że stały się one bogato zdobione, co z kolei doprowadziło do tego, że ich cena poszybowała w górę. Prawnicze księgi stały się towarem luksusowym. Dla ich posiadaczy zaś stanowiły wizytówkę dobrego smaku i zamożności.Dante Alighieri (1265–1321) wspomina jednego z bolońskich mistrzów sztuki iluminatorskiej –Franco Bolognese (zm. w XIV w.). W relacji poety strony dekorowane przez mistrza wręcz śmiały się do czytelnika2.

Ten stan rzeczy nie wszystkim się podobał. Oto Odofredus (zm. 1265), jeden z najsłynniejszych profesorów na uniwersytecie w Bolonii i wybitny znawca prawa rzymskiego, w swym komentarzu do Kodeksu Justyniana odnotował pewne ciekawe wydarzenie, którego, jak się domyślamy, był naocznym świadkiem:

„Rzekł ojciec do syna: Jedź [na studia] do Paryża lub Bolonii, a ja rocznie będę ci posyłał po sto funtów złota. A ten co zrobił? Pojechał do Paryża i kazał sobie zrobić książkę, w której tekst ozdobiono wyobrażeniami stworów inkrustowanych złotem”3. Dodajmy do tego, że za zamówione dzieło trzeba było zapłacić dokładnie sto funtów złota, czyli sumę, która miała młodemu człowiekowi wystarczyć na rok!

Boloński jurysta z niesmakiem wspominał tę historię. Ubolewał również, że w jego czasach skrybowie przestali się zajmować prostym przepisywaniem tekstów, a przez zamiłowanie do umieszczania w księgach wyszukanych dekoracji stali się malarzami.

Stwory pomagają się uczyć

Cóż to za wyobrażenia znalazły się w prawniczym traktacie, którego jakość i cena tak oburzyłyOdofredusa? Do naszych czasów zachowały się liczne rękopisy, których zdobienia dają nam wyobrażenie tego, co mogło się znaleźć w rzeczonej księdze.

Zanim wymienimy niektóre z nich, należy zaznaczyć, że ilustracje, umieszczane zwłaszcza na marginesach prawniczych traktatów, nie stanowiły wyłącznie efektu swobodnej inwencji ich twórcy. Wiele z nich, choć dziś wywołują efekt komiczny, nie miało na celu jedynie poprawienia samopoczucia czytelnika. Ich zadaniem było raczej zwrócenie jego uwagi na odpowiedni fragment tekstu, przy którym zostały umieszczone.

Niezwykle popularnymi motywami wykorzystywanymi w tym celu były przedstawienia fantastycznych stworów określanych w średniowieczu jako „małpoludy” (łac. babuini). Oczywiście zakres pojęciowy tego terminu był szerszy i obejmował wszelkie fantastyczne postacie, jak chimery, części ludzkie, fragmenty zwierząt, roślinno-ludzkie i zwierzęco-ludzkie hybrydy itd.

Ich obecność była tym bardziej pożądana, że księgi jurydycz­ne zawsze ukazywały hierarchiczny porządek prawny. Ich treść stanowiła odzwierciedlenie struktury średniowiecznego społeczeństwa. W jawnej opozycji do tekstu stała przestrzeń mar­gi­nesów, gdzie królował bezład i chaos – przeciwieństwo prawa i porządku. To tam najczęściej gościły stworzenia, które przy całym swym komizmie i antypatyczności miały za zadanie pomóc czytelnikowi w zapamiętaniu najważniejszych fragmentów dzieła.

W prawniczych rozprawach spotykamy więc, poza scenkami rodzajowymi umieszczanymi w tzw.kapitalikach (litera rozpoczynająca odrębny wywód; z reguły większa i bogato zdobiona), nieprzebrane mnóstwo dziwnych postaci wałęsających się na marginesach. Są tam więc ludzie pierwotni, z długimi brodami, całkowicie pokryci sierścią, syreny, centaury, olbrzymy, karły, a także personifikacje pewnych cnót, wad i określonych zjawisk. Niezależnie od tego pojawiają się również liczne zwierzęta, niekiedy w dosyć nietypowych aranżacjach.

Zdarza się oczywiście, że ich obecność jest uzasadniona omawianą materią (kot – cudzołóstwo, małpa – nadużycia i instrumentalne wykorzystywanie władzy, hiena – kradzież itd.). Wtedy ilustracja koresponduje z tekstem i służy do jego lepszego zapamiętania i utrwalenia. Bywa jednak i tak, że jej zadaniem jest jedynie zwrócenie uwagi czytelnika na odpowiedni fragment. Przykładem może być wyobrażenie małpy z berdyszem (rodzaj halabardy), kot grający na skrzypcach, lis zasiadający na tronie, wskazujący berłem na odpowiedni werset itp.

Osobną kategorię stworów stanowią hybrydy. W przechowywanym w Bibliotece Uniwersyteckiej KUL rękopisie Dekretu Gracjana, w przestrzeni pomiędzy tekstem głównym i glosą, natykamy się na postać ludzko-zwierzęcą strzelającą z łuku do żurawia. W innym miejscu, celem wykpienia wróżbiarstwa, obok tekstu umieszczono roślinne pnącze, które przechodzi w wężowy korpus. Całość wieńczy głowa małpy dmącej w trąbę.

Co się tyczy strzelców, to był to motyw w rękopisach dosyć popularny. Pojawia się również między innymi w Kodeksie Justyniana, znajdującym się obecnie w bibliotece Moulins we Francji. Bardzo prawdopodobne jest, że pozostałością tych postaci w dzisiejszych opracowaniach pomocniczych są strzałki odznaczające omawiane zagadnienia lub odsyłające do innej partii tekstu.

Sprawdzonym sposobem zatrzymania i przykucia uwagi czytelnika było umieszczanie na marginesach nagich postaci kobiecych. W bardzo pięknym rękopisie Digestów, przechowywanym w Bibliotece Kórnickiej, znajduje się między innymi taki właśnie motyw. Wizerunek nagiej damy zachował się bardzo dobrze, chociaż kilka wieków temu jakiś czytelnik purysta wydrapał farbę w tym miejscu jej ciała, które łacina określa jako pudenda.

Epatowanie seksem nie zawsze jednak było mile widziane. Zwłaszcza kiedy nabywcą księgi miała być osoba duchowna. Dlatego wielu artystów odwoływało się również do uczucia strachu lub obrzydzenia czytelnika. I tak na kartach manuskryptów pojawiają się wiedźmy, karykatury mężczyzn i kobiet, a nawet diabeł.

varia_2_2011

Motyw mający przyciągnąć uwagę czytelnika. Kot grający na skrzypcach.

Podsumowanie

Czy fantastyczne stwory obecne na kartach prawniczych rękopisów istotnie pomagały w studiowaniu? Podziw i zainteresowanie, jakie do dziś budzi pomysłowość ich twórców, stanowią najlepszy dowód na to, że tak.

Fakt ten budził jednak niechęć profesorów prawa, którzy żyli z wyjaśniania wątpliwości oraz zwracania uwagi młodych adeptów prawa na to, „co ważne”. Przywołany wyżej Odofreduszasłynął z tego, że rozpoczynając wykład, często zwracał się do swych słuchaczy słowami: „Słuchajcie, panowie…” (Or, signori). Pewnego dnia wygłosił również oświadczenie, które wprawiło jego audytorium w niejakie zakłopotanie: „I powiadam wam, że w najbliższym roku będę nauczać zwyczajnie – dobrze i według zasad – jak to czyniłem dotychczas. Wysilać się nie zamierzam, gdyż studenci nie są zbyt hojni. (…) Tak więc wiedzieć chcą wszyscy, ale uregulować należności żaden. Nie mam wam nic więcej do powiedzenia, idźcie z bożym błogosławieństwem”4. Boloński uczony był w tej szczęśliwej sytuacji, że odpowiedzialnością za swą sytuację finansową mógł obciążyć „małpoludy”, które bez wątpienia stanowiły dla niego konkurencję. Współcześni wykładowcy nie mają tak lekko.


* Autor jest doktorem nauk prawnych, historykiem sztuki, adiunktem w Katedrze Prawa Rzymskiego KUL.

1 De tribus maximis circumstantiis gestorum 11.2.1.

2 Purgatorio 11.82–87.

3 Lectura super Codicem, Lyon 1552, f. 226 rb.

4 Lectura super Dig. 24.2.11, t. II, f. 192 rb.