Felietony

Jawnie czy skrycie

Tekst pochodzi z numeru: 2 (122) luty 2011

Jacek Dubois

Sprawiedliwość nie pozwala się sobą znudzić. Jest jak zwariowana dziewczyna na randce: do końca nie wiemy, jaki numer nam wytnie, i nic nie dzieje się tak, jak zakładaliśmy. Gdy świat dąży do jawności życia publicznego, Temida zafascynowała się tajemniczością. Przez ten kaprys prawnicy poruszają się w świecie sekretów – tajemnic postępowania, tajnych kancelarii czy świadków anonimowych. Sądy przypominają karnawał wenecki, gdzie jak w korowodzie przewijają się postacie ukryte pod maskami. Zamaskowani funkcjonariusze wprowadzają na salę zamaskowanych świadków, co ma zapewnić bezpieczeństwo i odstraszyć potencjalnych chętnych do odbicia oskarżonych. Niestety manifestacja siły często ośmiesza, zamiast odstraszać.

Świadek anonimowy

W pewnej sprawie miał zeznawać świadek koronny. Policjanci odcięli całe piętro, wejść strzegli antyterroryści, którzy nie chcieli wpuścić nawet sędziego prowadzącego sprawę. Gdy w końcu rozprawa ruszyła, niespodziewanie otworzyły się drzwi. A w nich osiemdziesięcioletni staruszek, który zobaczywszy wymierzoną w siebie broń, zbladł i drżącym głosem spytał:

– Czy to sekretariat?

– Piętro wyżej – poinformował sędzia.

Nie udało się ustalić, jakim cudem udało mu się przedrzeć przez policyjne blokady.

Rozrywki dostarcza emerytowany pracownik CBA, agent Tomek. Jako funkcjonariusz pracujący pod przykryciem zyskał status świadka anonimowego. Jego dane i wizerunek stały się starannie skrywaną tajemnicą. Zeznawał z zakrytą twarzą na niejawnych rozprawach i mógł odmawiać odpowiedzi, gdy uznawał, że dotyczy to tajników jego pracy. Ale agentowi znudziła się anonimowość i zapragnął sławy w świetle fleszy. W konsekwencji udało mu się zamienić procedurę karną w skrzący się dowcipem kabaret. Przed sądem pojawiał się w masce, a po rozprawach z odkrytą przyłbicą pozował do zdjęć i reklamował swoją książkę. W trakcie rozpraw nie chciał mówić o szczegółach prowadzonych operacji, jednak odpowiedzi na te pytania można znaleźć w książce. Sąd może kupić książkę i przeczytać. Kłopot w tym, że agent nie pisze pod przysięgą i za wytwory wyobraźni nie można pociągnąć go do odpowiedzialności. Niestety ustawodawca nie przewidział, że może się pojawić taki wybryk natury. Sąd, który nadaje status świadka anonimowego, nie może samodzielnie go uchylić. Musi się pojawić wniosek zainteresowanego albo prokuratora. Agent do tego się nie pali, gdyż jego kariera celebryty ległaby w gruzach. Kto by chciał podziwiać kogoś tak zwyczajnego, że można go spotkać w sądzie bez maski? W prokuraturze nastąpił rozłam. W jednej sprawie prokurator dostrzegł groteskowość sytuacji i status uchylił. W drugiej prokurator zachowywał się jak rasowy impresario. Każdego ranka twierdził w sądzie, że status świadka anonimowego trzeba utrzymywać, bo służy ochronie wizerunku, zaś popołudniami oglądał występy swojego podopiecznego w telewizji. W konsekwencji w jednej sprawie agent zeznaje z odkrytą twarzą, a w drugiej pojawia się zamaskowany w asyście ochrony. Prokuratorzy powinni mieć zagwarantowane zaproszenie do programu „Temida –live –show”, jeśli takowy agent zacznie prowadzić. Będą mogli opowiedzieć o celowości utajniania wizerunku celebryty znanego z pierwszych stron gazet.

Tajemniczość w postępowaniu

To umiłowanie prokuratury do tajemniczości i w innych sprawach prowadzi do zabawnych sytuacji. W blasku fleszy zatrzymano pracownika państwowej instytucji. Postawiono mu zarzut przyjmowania łapówek w zamian za zawieranie kontraktów handlowych. Gdy adwokaci poprosili o wgląd do akt, odmówiono, tłumacząc, że zgromadzone dokumenty są niezwykle tajne. Obrońcy nie poddali się. Instytucja, w której pracował podejrzany, była państwowa, zatem umowy zawierano w trybie publicznego przetargu. Dokumentacja przetargów jest jawna, co więcej,ustawa o dostępie do informacji jawnych gwarantuje każdemu obywatelowi możliwość zapoznania się z dokumentami instytucji państwowych. Obrońcy poprosili o udostępnienie umów wymienionych w zarzutach. Szef instytucji wpadł w popłoch, gdyż prokurator przekonywał go, że wszystko jest tak tajne, że zabrania mu nawet myśleć o tej sprawie, nie mówiąc już o udostępnianiu dokumentów. Z drugiej strony przepisy nakazywały udzielenie informacji każdemu zainteresowanemu. Przerażony zwołał naradę prawników, którzy orzekli, że respektowanie prawa jest wartością nadrzędną nad poleceniami prokuratora. Dokumentacja, którą prokurator ukrywał w aktach, została oficjalnie wydana. Okazało się, że zatrzymany za zawieranie umów w ogóle ich nie podpisywał. Czyżby umowy były tak tajne, że bał się zajrzeć do nich nawet prokurator prowadzący sprawę?

Walka z utajnianiem

W walce z utajnianiem wszystkiego co możliwe duże sukcesy odnosi Fundacja Helsińska, która zajęła się kwestią dostępności do orzeczeń sądowych. Przygotowała w tej sprawie raport i konferencje. Tak jak twórcy raportu jestem za dostępnością do owoców pracy sądów, zwłaszcza że są one wynikiem pracy wielu osób.

Na treść wyroku mogą wpływać zarówno opinie biegłych, jak i koncepcje prawne prokuratora czy obrony.

Pytany często, dlaczego zapadł taki a nie inny wyrok, nie potrafię odpowiedzieć, bo moja ocena jest odmienna. Zamiast tłumaczyć, wolałbym, aby zainteresowany dowiedział się bezpośrednio u źródła, czyli z uzasadnienia. Miałem o tym mówić na konferencji, gdy przypomniałem sobie sposób procedowania przez pewien lubelski sąd. Sędzia zlecił przygotowanie uzasadnienia wyroku aplikantowi, który nie miał czasu. Poszukał w Internecie pomocnej dłoni, która napisałaby je za niego. I tak znalazł byłą pracownicę sądu, która nadużyła jego zaufania i zamiast w zastępstwie czynić sprawiedliwość, zawiadomiła prokuraturę. Pytanie tylko, czy taki wyrok warto publikować.

Temida potrafi być roześmiana

Nie można jednak mylić humoru sal sądowych z głupotą. Z są­dowych anegdot przypomniała mi się sprawa przywódcy Konfe­deracji Polski Niepodległej Leszka Moczulskiego, gdy zarzucano mu próbę obalenia socjalistycznego ustroju. Oskarża­ła prokurator Bardonowa. Poza chęcią utrzymania najlepszego z ustrojów wyróżniała się charakterystycznym wyglądem. Krępą, niewysoką posturą przypominała zapaśnika wagi ciężkiej. Nosiła krótkie sukienki w kwieciste wzory, zaś palce w kształcie serdeli zdobiła złotą biżuterią. Po jej płomiennych wystąpieniach w obronie socjalistycznej ojczyzny oskarżony ripostował, rozpoczynając: „Jak powiedziała pani prokurator Bardotkowa…”, nawiązując do Brigitte Bardot. Sąd zasłaniał się aktami, nie mogąc zachować stosownej socjalistycznej powagi.

Dostępność orzeczeń

Wracając do dostępności do orzeczeń: zdarzenie z lubelskiego sądu to wyjątek od reguły.Wyroki warto publikować. Z tymi rozstrzygającymi najistotniejsze zagadnienia prawne nie ma problemu. Sąd Najwyższy jest z nich dumny i sam dba, aby stały się dostępne. Gorzej z orzeczeniami niższych instancji. Tam praktyka często przypomina rollercoaster, który wznosi się, by natychmiast poszybować w dół. W jednej dzielnicy za to samo można dostać kilka lat, a w sąsiedniej karę w zawieszeniu. Pijany kierowca, jadąc przez jedną dzielnicę, na widok radiowozu może podjąć szaloną ucieczkę, by dać się złapać dopiero w sąsiedniej, gdzie zapadają niższe kary. Dostępność orzeczeń ujednoliciłaby interpretację prawa i wymiary kary.

Dla przykładu: „znaczna ilość” środków odurzających jest diametralnie odmiennie definiowana przez różne sądy. Liberalniejsze uznają, że „znaczna ilość” to coś wyjątkowego, czyli ilość, która pozwala wprowadzić w stan odurzenia kilkadziesiąt tysięcy osób, inne są zdania, że chodzi o ilość pozwalającą odurzyć kilkadziesiąt osób. Konsekwencją są interpretacje, że „znaczna ilość” to kilkanaście gramów amfetaminy, czyli tyle, co potrafi przerobić młodzież na przeciętnej imprezie. Szersza dostępność do orzeczeń pozwoliłaby niwelować takie sprzeczności.

W amerykańskich thrillerach sądowych prawnicy, szykując się do sprawy, studiują orzeczenia przewodniczącego, aby poznać jego poglądy. Tak przygotowują argumentację. Dostępność do orzeczeń spowodowałaby, że takie sytuacje byłyby możliwe także u nas. Tylko co zrobić, gdy sędzia będzie przedstawiał skrajnie odmienne poglądy? Może się okazać, że każde z uzasadnień pisał inny aplikant. Technicznie nie ma problemu, by wszystkie orzeczenia wprowadzić do bazy danych. Tylko czy chcą tego same sądy, które obawiają się, że mogą ujawnić coś, co pasuje jak kwiatek do kożucha? Pytanie, czy orzeczenie powinno być anonimowe. Rozprawy są jawne, zatem publiczność wie wszystko o oskarżonym. Orzeczenie nie dotyczy tylko podsądnego, ale i wielu, często przypadkowo zamieszanych w sprawę, osób, których prywatne życie podlega ochronie. Załóżmy, że ktoś spędza czas na ławce w parku i przypadkowo staje się świadkiem zdarzeń, które znajdują finał w sądzie. Miejscowość jest mała i opublikowanie orzeczenia, nawet bez danych, pozwoli na identyfikację np. dyrektora fabryki, który nie był z kumplami na rybach, jak zapewniał żonę, ale na romantycznym spotkaniu z sekretarką.

Orzeczenia mogą też być traktowane jako poradniki dla świata przestępczego. Odbywa się bójka. Szef grupy przestępczej po zapoznaniu się z uzasadnieniem sądu zyska informację, kto jest mocny w pięści i nie pęka, czyli kogo zwerbować.

Zawsze są argumenty za i przeciw. Jak zatem powinno być: jawnie czy skrycie?

Wybory Prezesa NRA

Zabawne, że gdy prokuratura utajnia wszystko, jej naturalny oponent – adwokatura – nie stara się jak najwięcej dowiedzieć. Na zjeździe adwokatury czułem się, jakbym wylądował na Czarnym Lądzie i był świadkiem plemiennych rozgrywek. Tym razem delegacje zjednoczyły się, by storpedować projekty przedstawicieli Izby Warszawskiej. Dotyczyło to też jawności. Zjazd wybiera Prezesa NRA. Tradycyjnie po kuluarowych rozmowach kandydaci objawiali się, a głosowanie odbywało się niebawem po zgłoszeniu pretendentów. Część delegatów nie znała nie tylko poglądów kandydatów, ale nawet osób, na które miała głosować. Chcąc zmienić tę praktykę, zaproponowano, aby zgłaszać kandydatury najpóźniej trzy tygodnie przed wyborami. Dzięki temu kandydaci nie objawialiby się jak króliki wyciągane z kapelusza, a delegaci mieliby czas na świadomy wybór. Nie wierzę, że nikt w polskiej palestrze nie chce dowiedzieć się czegoś o osobie, która będzie twarzą adwokatury. Jednak delegaci wszystkich izb en block głosowali przeciwko temu projektowi. Solidarność plemienna wygrała nad rozsądkiem. Padł wniosek, by kandydatom można było zadawać pytania o ich programy. Też został jednogłośnie odrzucony. Adwokatura uznała, że jej przedstawicieli nie można o nic pytać. Zgłoszono dwie kandydatury i pretendenci wyszli na mównicę. Pierwszy oznajmił, że wcale nie chce być prezesem, ale koledzy namówili go w pociągu i się zgodził. Narzucało się pytanie, po co wybierać kogoś, kto nie chce, ale nie można było o to zapytać. Kandydat oświadczył też, że o swoich poglądach nie będzie mówił, bo są powszechnie znane z jego publikacji i dlatego trzeba go wybrać. Zrobiło się nerwowo, bo część delegatów o kandydacie i jego poglądach nigdy wcześniej nie słyszała, a on nalegał, by opowiedzieć się za czymś, co było tajemnicą. Po nim na mównicę wszedł drugi pretendent. Rozpoczął stwierdzeniem, że nie jest dobrym mówcą. Nie ma w tym nic złego, jest tyle form wykonywania adwokackiego rzemiosła, że można być świetnym, w ogóle nie mówiąc. Jednak prezes reprezentuje adwokaturę na ogół w wystąpieniach publicznych. Jeśli zatem twierdzi, że nie ma przydatnych cech, to po co go wybierać? Jednak dalej poszło lepiej, bo oświadczył, że dostrzega problemy adwokatury, wymienił je, odliczając na palcach ręki, i podał swoje recepty na ich rozwiązanie. Merytorycznie zmiażdżył przeciwnika. Problem polegał na tym, że delegaci dostrzegali nie kilka, ale kilkadziesiąt problemów adwokatury i nie mieli możliwości dowiedzieć się, co na ten temat sądzi pretendent.

Po zjeździe czuję niesmak. Jeśli adwokatura nie dba o jawność, to kto powinien? Boję się pomyśleć, że Fundacja Helsińska przygotuje kolejny raport o kondycji adwokatury. Może już czas wrócić z zabaw na Czarnym Lądzie do cywilizacji?


* Wspólnik w kancelarii adwokackiej Pociej, Dubois i Wspólnicy Sp. j., autor książek, felietonów, słuchowisk radiowych.