Felietony

Szafot czy gilotynka?

Każdego prawnika czeka zmierzenie się z pytaniem o celowość kary śmierci. Na szczęście obecnie jest to temat czysto teoretyczny, bowiem niezależnie od poglądów etycznych ekip rządzących przy­wró­cenie tej kary przy umowach międzynarodowych wiążących Polskę jest niemożliwe.

Żaden człowiek nie ma prawa odbie­rać drugiemu życia…

Uczyłem się zawodu adwokata w czasach, gdy niebezpieczeństwo skazania na śmierć było realne. Broniąc w pierwszej sprawie o morderstwo, budziłem się w środku nocy spocony z przerażenia i marzyłem, aby do takiego wyroku nie doszło. Sprawę sądził wspaniały sędzia Lech Paprzycki. Przy ewidentnych dowodach winy zapadł wtedy wyrok 25 lat pozbawienia wolności.

O karze śmierci rozmawiałem często z ojcem. Spraw, w których jego klienci walczyli o życie, było wiele, najczęściej dotyczyły szpiegostwa. Ojciec od zawsze był przeciwnikiem kary eliminacyjnej, uważając, że żaden człowiek nie ma prawa odbierać drugiemu życia. Wspominał kilkakrotnie, jak stał ubrany w togę za ławą obrończą, czekając na odczytanie sentencji wyroku, gdy serce zaczynało bić mu coraz szybciej, gdy całe jego wewnętrzne poczucie sprawiedliwości protestowało przeciwko wyrokowi eliminującemu, i o momencie prawie zwalającym z nóg, gdy dowiadywał się, że tym razem się udało i że wobec klienta nie zastosowano najwyższego wymiaru kary. W tym czasie obrońcy karni dzielili się na takich, którzy broniąc swoich klientów, usłyszeli wyrok śmierci, i takich, którym się udało tego uniknąć. Nieprawdopodobne, przepełnione grozą były ich rozmowy z klientami oczekującymi na wykonanie egzekucji.

Wyroki śmierci nie wykonywały się same…

Zagadnienie to rozumiał jak nikt inny i potrafił pokazać w filmie „Krótki film o zabijaniu” wyśmienity adwokat, a obecnie także senator Krzysztof Piesiewicz.

Opisał historię człowieka – przestępcy – od momentu, gdy podejmuje zbrodniczy zamiar zabicia, do momentu, gdy za swój czyn zostaje stracony. Oczywiście podobna tematyka pojawia się w wielu innych dziełach, chociażby w „Z zimną krwią” Trumana Capotte. W filmie według scenariusza Krzysztofa Piesiewicza są ważne wątki uboczne. Pierwszy to dylemat młodego adwokata broniącego w tej sprawie. Dla niego jako przeciwnika zabijania ten wyrok jest życiową porażką. Ciągle myślami powraca do sprawy, zastanawiając się, czy to on czegoś nie przegapił albo nie pominął. Jako adwokat podjął się walki o życie człowieka – swojego klienta. Teraz zastanawia się, czy przez własny błąd lub zaniedbanie nie przegrał. Dręczą go koszmary, czy to on nie jest winien śmierci swojego klienta. To pytanie musi pozostać bez oczywistej odpowiedzi,bo nigdy nie można jednoznacznie stwierdzić, czy czegoś nie można było zrobić lepiej. Drugiprzejmujący wątek w filmie to historia policjantów. Wyroki śmierci nie wykonywały się same, ktoś musiał skazanego doprowadzić na miejsce egzekucji, a potem pozbawić życia. Tę scenę z filmu jeszcze po kilkunastu latach mam przed oczami. Więzień siedzi w celi, wie, że będzie stracony, nie wie tylko, kiedy po niego przyjdą. Reaguje na każdy szmer. W innej części więzienia godzina egzekucji zostaje ustalona. Więźnia mają doprowadzić młodzi policjanci, prak­tycznie dzieci. Wiedzą, dlaczego idą po więźnia, są nie mniej przerażeni od niego. Jest ich kilku, po cichu zbliżają się do drzwi celi, otwierają je. Skazany próbuje uciec przed tym, co nieuniknione. Szarpie się, broni, nie chce iść dobrowolnie. Przerażenie policjantów i odraza przed tym, co mają zrobić, zamienia się w niepohamowaną agresję. Rzucają się na mężczyznę, biją, obezwładniają i ciągną przez korytarz do miejsca straceń. Nikt z widzów nie ma wątpliwości, że przez długie lata żaden z tych młodych chłopców nie zaśnie spokojnym snem.

Mogę nienawidzić grzechu, ale nigdy grzesznika…

Film nie wpłynął na mój pogląd na temat kary śmierci, bo dużo wcześniej ojciec nauczył mnie, że żaden człowiek nie ma prawa zabijać drugiego człowieka, i był to dla mnie dogmat. Zyskałem jednak kolejne argumenty. Wiele lat później napisałem felieton o karze śmierci, zatytułowany „Śmiertelny minister”. Kara ta już nie funkcjonowała, jednak o powrocie do tematu zadecydowało kilka zdarzeń. Lektura książki Irwinga Stone’a „W imieniu obrony”, fascynującej biografii amerykańskiego adwokata Clarence’a Darrowa. Obrońcy wyznającego zasadę: „Mogę nienawidzić grzechu, ale nigdy grzesznika”. Był on przeciwnikiem kary śmierci, a jego mowy w obronie ludzkiego życia przeszły do historii. Najsłynniejszą wygłosił na zakończenie procesu stan Illinois przeciwko Leopoldowi i Loebowi. Darrow bronił tam dwóch braci oskarżonych o zamordowanie swojego kuzyna. Bezmyślną i okrutną zbrodnię popełnili dwaj studenci zafascynowani filozofią Friedricha Nietzschego.

Uznali oni, że są owymi wyjątkowymi, utalentowanymi jednostkami, które stoją „ponad dobrem i złem”. Nie obowiązują ich żadne prawa ani ograniczenia. Uważali się za „nadludzi” mogących decydować o losach innych. Postanowili popełnić morderstwo. Zbrodnia nie okazała się doskonała, zostali zatrzymani po kilku dniach. Przemówienie Clarence’a Darrowa przeszło do historii, choć pewnie jakościowo niczym się nie różniło od innych wygłoszonych w ponad stu sprawach, gdzie stawką było ludzkie życie. By wykrzyczeć wszystkie swoje argu­menty przeciwko karze śmierci, po­trze­bował trzech dni, walczył, choć pod koniec zawodził go już głos.

Stare zdjęcia przedstawiają, jak – w sa­mej koszuli, z poluzowanym krawatem – mio­tał się po dusznej sali sądowej. Wykrzy­kiwał swój protest i prosił sędziów, „abyście okrucieństwo zastąpili łagodnością, na nienawiść odpowiedzieli miłością”. Wygrał, nie zginęły kolejne dwie osoby, orzeczono kary dożywotniego więzienia. Po tej sprawie prasa nazwała go „starym lwem”. Pisząc o karze śmierci, chciałem oddać hołd temu wielkiemu adwo­katowi.

Śmiertelny minister…

W czasie, gdy pisałem felieton, eksminister sprawiedliwości postanowił zwiększyć swą polityczną popularność. Metodą stało się nawoływanie do przywrócenia kary śmierci. Każdy prawnik miał świadomość, że postulaty te są nierealne, bo spełnienie ich wykluczyłoby nas z grona państw Wspólnoty Europejskiej. Jednak w kraju, gdzie większość obywateli była za karą śmierci, musiało to przynieść skutek i polityk zyskiwał coraz większą popularność. W tym samym czasie światową opinią publiczną wstrząsnęła historia dziewczynki z Nigerii. Została zgwałcona przez mężczyznę z sąsiedniej wioski. W wyniku gwałtu zaszła w ciążę. Zgodnie z prawem miejsca kobieta niebędąca mężatką, jeśli spodziewa się dziecka, powinna zostać ukamienowana (dura lex sed lex). Dziewczynę miano zakopać do pasa w ziemi, a jej sąsiedzi mieli rzucać w nią kamieniami, aż umrze. Droga ratunku była tylko jedna, mógł ją ułaskawić prezydent. Cały cywilizowany świat prosił dla niej o łaskę. W tym samym czasie nasz eksminister wnosił o przywrócenie kary śmierci.

Czy Ty byłbyś gotów wykonać karę śmierci?

Temat wrócił, zatem napisałem o nim. Ale co można nowego powiedzieć o karze śmierci – że jest niehumanitarna, niegodna, nieodwracalna? Zwolennicy i przeciwnicy toczący spór przez tysiąclecia sięgnęli po wszystkie argumenty. Nie chcąc odwoływać się do klasycznych teorii prawa, szukałem rzadziej używanego argumentu. Przypomniał mi się scenariusz Krzysztofa Piesiewicza i scena, w której policjanci ciągną skazańca. Mój tok myślenia był następujący: jeśli ktoś akceptuje jakieś zachowanie, powinien zakładać, że sam, pozostając w zgodzie zeswoim sumieniem, mógłby je powielić. Jeśli coś akceptujemy i jest to zgodne z naszą moralnością, to sami bylibyśmy w stanie to zrobić. Nie może być tak, że za etyczne uważamy coś, co zrobią inni, a w naszym przypadku nie mieściłoby się to już w granicach przyjętych zasad. Podobnie jest z karą śmierci. Jeżeli zakładamy, że jest ona dopuszczalna, powinniśmy zadać sobie pytanie, czy my zdecydowalibyśmy się ją wykonać. Nie możemy zakładać, że jesteśmy lepsi od innych i wysokie normy, które sobie samym stawiamy, dotyczą tylko nas. Jesteśmy za karą śmierci, to znaczy, że dopuszczamy, że moglibyśmy być jednym z owych policjantów z filmu. Oni przecież wcale nie chcieli tego robić, odbywali zapewne tylko zastępczą służbę wojskową w policji. Użyłem przewrotnej i prowokującej tezy, że dyskusja o karze śmierci nie powinna się sprowadzać do pytania, czy jesteś za, czy przeciw tej karze, ale czy gotów byłbyś wykonywać taką karę. Na szczęście młoda Nigeryjka została ułaskawiona, a o artykule szybko zapomniałem.

Jestem bardzo zadowolony, że nie spodobał się Jej mój felieton…

Okazało się, że myśli rzucone przed laty wracają jak bumerang. Recenzentka napisała o moim felietonie, że autor proponuje, by eksminister wykonywał karę śmierci, bo postuluje jej przywrócenie. Dalej autorka stwierdza, że „idąc tym tropem, ten, kto domaga się wsadzenia morderców do więzień, powinien chcieć być ich strażnikami. A jeśli ktoś twierdzi, że trzeba, by dziecko chodziło do szkoły, powinien zostać nauczycielem i tak dalej, miłośnicy mleka powinni nauczyć się doić krowy”. Po przeczytaniu zupełnie zgłupiałem. Nie mam pretensji do recenzentki, że nie podobał jej się mój felieton. Było oczywiste, że jeśli stawiam tezę sprzeczną z poglądami statystycznej większości, to większość oceni to krytycznie. Prezentowanie własnych poglądów wbrew ogółowi nie jest próbą szukania poklasku. Uważam jednak, że aby krytykować argumenty przeciwnika, najpierw trzeba je zrozumieć, a to jest już dużo większą sztuką. To przykre, jeśli ktoś zajmujący się czytaniem książek nie jest w stanie odróżnić dylematów etycznych od podziału funkcji w grupach społecznych. W przypadku więzienia wiele osób twierdzi, że nie jest to kara idealna i często nie spełnia swoich założeń. Jednak dotąd nie wymyślono niczego skuteczniejszego. Nie neguje się ani potrzeby, ani humanitarności tej kary przy jej prawidłowym wykonywaniu. Zatem w pilnowaniu lu­dzi ska­zanych prawomocnymi wyrokami są­dów nie ma nic nieetycznego. W tej sy­tu­­acji, gdyby życie tak pokierowało mo­im losem, że miałbym zostać strażnikiem więziennym, z pokorą przyjąłbym takie wyzwanie, podobnie chętnie byłbym nauczycielem, jak też za wielce pożyteczne uważam dojenie krów. Natomiast nigdy w życiu nie zgodziłbym się dobrowolnie zostać katem. Bóg daje nam różne talenty, co determinuje pracę, którą wykonujemy. Mając talent humanistyczny, nie zostaniemy matematykami, co nie znaczy, że nie lubimy tej profesji, po prostu wolimy co innego. Jednak pomiędzy niezrobieniem czegoś a nieakceptowaniem lub strachem przed czymś jest wielka różnica. Moja oponentka nie dostrzega niczego nagannego w zadaniu śmierci cudzymi rękami. Nie czułaby wyrzutów sumienia, jeśli zabijałby ktoś inny. Jest jak Cezar na igrzyskach, gotowa gestem kciuka dać polecenie gladiatorom, co mają uczy­nić z pokonanym.

Jestem bardzo zadowolony, że nie spodobał się Jej mój felieton. Inaczej jako zwolenniczka kary śmierci mogłaby chcieć pokazać, że swoje ideały jest gotowa realizować własnymi rękami. Cieszę się, że wszystkich chętnych do takich poświęceń czeka bezrobocie.

Oczywiście trochę się powyzłośliwia­łem, dlatego że uważam, iż walka z argu­men­ta­mi powinna być rzeczowa. Najpierw argu­ment powinno się zrozu­mieć, a potem go zdruzgotać, nigdy od­wrotnie.