Felietony

Witold Gombrowicz – leń na wydziale prawa

Tekst pochodzi z numeru: 4 (133) kwiecień 2012

Dr Maciej Jońca*

Dlaczego prawo?

To paradoks, że przyszły prawnik nie znosił łaciny i w istocie chyba nigdy dobrze jej nie poznał. Zacięte boje toczył z nią w warszawskim Gimnazjum Wielopolskiego. Jego kolega ze szkolnej ławy wspominał: „Itek naszego łacinnika nie lubił razem z jego specjalnością. (…) wolał się bać, zamiast opanować podstawowe formy. Uczył się tej łaciny po trochu, dukał, a zabrać się do niej z nami uważał za niegodne siebie. (…) na łacinie siedział cicho, jakby nieobecny”1.

W 1923 r. Witold Gombrowicz rozpoczął studia prawnicze. Po latach w bezpretensjonalny sposób tłumaczył: „Nic mnie nie pociągało Bogiem a prawdą – trochę może filozofia – ale już wtedy zorientowałem się, że aby wiedzieć coś o filozofii, trzeba pójść do księgarni, kupić trochę książek i poczytać, nie tracąc czasu na wykłady i seminaria. Wybrałem w rezultacie wydział najwygodniejszy i najbardziej pociągający leniów: prawo”2. Podobne tłumaczenia spotkać można we wspomnieniach wielu literatów, którzy ukończywszy ten sam kierunek, postanowili poświęcić się pisarstwu. Na przykład Józef Wittlin (1896–1976) argumentował: „Żeby nie marnować życia, zapisuję się na Wydział Prawa (…). Wolałbym na literaturę, ale wówczas trzeba chodzić na wykłady, na co nie mogę sobie pozwolić, natomiast studenci prawa, jeśli chcą, uczą się w domu z podręczników, zaś egzaminy składają ustnie przy końcu roku akademickiego”3.

To nie rodzina ani, wbrew temu, co twierdził później, nie lenistwo (w każdym razie nie tylko!) sprawiło, że Gombrowicz zdecydował się zabiegać o indeks na Wydziale Prawa UW. Pamiętający tamte czasy Tadeusz Kępiński wspomina: „Nie wiem, co ostatecznie skłoniło Itka do wstąpienia na prawo. Upodobania miał literackie, a trochę i filozoficzne. (…) W tych latach było coś w powietrzu. Wszyscy szli na prawo. Jurek Gombrowicz [starszy brat Witolda M.J.] – na prawo, trzej chłopcy Balińscy – na prawo. Mój brat – również na prawo”4.

Wzmianka o braciach Balińskich kieruje trop w stronę ich ojca. Ignacy Baliński (1862–1951) z powodzeniem łączył pracę prawnika z działalnością literacką. Przed I wojną światową był pracownikiem Prokuratury Królestwa Polskiego, a od 1918 r. sędzią Sądu Najwyższego. W niepodległej Polsce zasłynął jako inicjator i współzałożyciel Zrzeszenia Sędziów i Prokuratorów oraz Warszawskiego Towarzystwa Prawniczego. W latach 1922–1927 sprawował mandat senatora z listy Narodowej Demokracji. W wolnych chwilach realizował się jako poeta, redaktor i tłumacz.

To on jest autorem wierszyka: „Chcesz być czymś w życiu, to się ucz, | Abyś nie zginął w tłumie; | Nauka to potęgi klucz, | W tym moc, co więcej umie”.

Dla młodego Witolda przez wiele lat był Ignacy Baliński mentorem i wielkim autorytetem.

„Cechą rodziny Balińskich wspólną – wyjaśnia Tadeusz Kępiński – była dobroć i mądra wyrozumiałość. (…) Nieprawdą jest, że Itek nie był zdolny tego odczuć. Przez lata dzieciństwa, lata pierwszej systematycznej nauki i kształtowania osobowości przebywał w tym domu stale”5. Kiedy więc bracia Balińscy zdecydowali się rozpocząć studia prawnicze, również dla młodegoGombrowicza wybór musiał wydawać się oczywisty.

Bożyszcze

Będąc już znanym pisarzem, starał się Gombrowicz pomniejszać wkład studiów prawniczych w kształtowanie swojej sylwetki intelektualnej. Niemniej w czasach studenckich często powoływał się na opinię profesora Leona Petrażyckiego (1867–1931), zgodnie z którą studia prawnicze walnie przyczyniają się do zrozumienia skomplikowanych zagadnień filozoficznych.

Największą sympatię studenta I roku prawa zdobył profesor Ignacy Koschembahr-Łyskowski(1864–1945). Tym samym Gombrowicz ponownie „trafił do lekceważonej i nielubianej dotąd łaciny. Wielu formuł i nazw łacińskich uczył się na pamięć i wypowiadał je z emfazą i wcale nie okazywał, że dzieje mu się krzywda. Profesor frapował go i imponował mu. (…) Zasady prawa rzymskiego – to był niewyczerpany temat opowiadań i dyskusji. Zadziwiały Itę instytucje tego prawa, obyczaje w nich się odzwierciedlające, a sam Koschembahr był dlań wcieleniem ducha rzymskiego i nazywał go Rzymianinem. Twierdził, że i twarz ma rzymską, a ponieważ łatwo się denerwował i stawał wtenczas fioletowy, Itek obawiał się, że w każdej chwili może nastąpić katastrofa. (…) Najwięcej zachwycał Itka antyfeminizm Koschembahra. W każdym razie tak to nam przedstawiał. Nie wiem, ile wymyślił, ile zasłyszał, gdy profesor pod koniec trymestru odmówił jednej z koleżanek podpisania indeksu. Ta, mało nie płacząc, powiada: »Chodziłam punktualnie na wszystkie wykłady pana profesora«. »Tak, wiem o tym, widziałem, że pani chodziłaś, ale pani jesteś tak głupia, że nic z nich nie zrozumiałaś«. Innym razem któraś studentka weszła do gabinetu na egzamin i w tym momencie zorientowała się, że trzyma skrypt w ręku. Wiadomo było wśród słuchaczy, że profesor nie uznaje uczenia się w ostatniej chwili. Aby je ukryć, usiadła na nieszczęsnych foliałach. I nagle słyszy: »Nawet tą drogą prawo rzymskie nie wejdzie pani do głowy«. Itek naśladował dykcję Koschembahra, co mu przychodziło tym łatwiej, że i on nie wymawiał »r«. Przechodził wyraźnie w »h« (…). Sądząc z zakresu czasu i napięcia – uczył się tego »rzymskiego« jak niczego potem, a może i przedtem. Rozsławiał też szeroko poglądy profesora na uzdolnienia kobiet”6. Gombrowicz, jak zwykle, szedł pod prąd. Wykład z prawa rzymskiego uważany był bowiem przez jego rówieśników za trudny i nieatrakcyjny, a stosunek profesora do studentów, zwłaszcza kobiet, za odstręczający7.

Oceny i sprawa sejfu

Nie był pilnym studentem, o czym świadczą jego stopnie – niemal same trójki. Sam zresztą wspominał: „O życiu studenckim niewiele mam do powiedzenia, bo prawie nie brałem w nim udziału. Co się tyczy studiów na wydziale prawnym, to sprowadzały się one do dwumiesięcznego obłędnego wkuwania się przed egzaminami, które miały tę zaletę, że wszystkie odbywały się jednego dnia. Po tym wysiłku mogłem wypoczywać dziesięć miesięcy do nowej próby, decydującej o przejściu na rok następny. Uczyłem się tedy bardzo mało, a na uniwersytecie prawie się nie pojawiałem, gdyż uczęszczanie na wykłady nie było obowiązujące”8. A w innym miejscu: „Nie chodziłem na wykłady. Mój służący, bardziej dystyngowany niż ja, słuchał wykładów zamiast mnie”9.

Z czasów studenckich dobrze wspominał Gombrowicz jeszcze zajęcia z medycyny sądowej. Uważał, że udział w sekcjach zwłok przydaje mu splendoru w oczach kolegów z innych wydziałów. Studentom innych kierunków, którzy na jego zaproszenie gościnnie przychodzili posłuchać „prawniczych” wykładów, niezwykle imponował Ludwik Krzywicki (1859–1941), wykładający historię ustrojów społecznych. Pełna zgoda panowała tymczasem odnośnie do dydaktycznych możliwości profesora Eugeniusza Jarry (1881–1973), który zdaniem Gombrowicza dużo większym wzięciem cieszył się jako śpiewak wileńskiej operetki.

Wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli możliwość poznania autora „Ferdydurke”, a także jego późniejsi biografowie są zgodni co do tego, że jedną z jego pasji było prowokowanie otoczenia. W pewnej sprawie z pomocą przyszło mu prawo. Otóż siostra jego, Lena, która zawsze uważałaWitolda naturę za niestabilną i wykolejoną, powiedziała kiedyś do jednego z kolegów, wskazując na rodzinny sejf: „Prawo nie wychodzi Witkowi na dobre. Boję się, że wypaczy jego umysł do reszty. Wie pan, do jakich wniosków doszedł ostatnio? Że ta kasa nie należy już do ojca”.Gombrowicz tylko na to czekał. „Wystąpił z wywodem, że skoro szafa stoi we wnęce, a więc między dwoma murami – stała się własnością posiadacza domu, tak jak wszystko, co jest wmurowane”10.

Studia prawnicze Gombrowicz skończył, choć finisz był dramatyczny. „Na ostatnim egzaminie z prawa cywilnego – wspominał – zdarzył mi się wypadek zdumiewający, dający się porównać tylko z wygraną wielkiego losu na loterii. Po kilku pytaniach, które jako tako przebrnąłem, profesor mi mówi: »Niech pan znajdzie ten artykuł w kodeksie«. Ja kodeksu na oczy nie oglądałem, nie wiedziałem w ogóle, czy tego artykułu na początku szukać, czy na końcu, myślę sobie: »koniec« – ale na chybił trafił otwieram. I cóż powiecie? Akurat na tym artykule otworzyłem, a książka pękata, choć z cieniutkiego papieru. Profesor: »No, widzę, że pan kodeks zna dobrze«. Ja: – »Boże!«”11.

I na tym koniec

Przez chwilę wydawało się, że świeżo upieczony absolwent prawa zwiąże swoją przyszłość z wymiarem sprawiedliwości lub z polityką. Po studiach ojciec wysłał go do Paryża, aby pobierał nauki w Instytucie Wyższych Studiów Międzynarodowych. Niemniej w stolicy Francji niesforny przybysz zamiast pogłębiać wiedzę, zawierał coraz bardziej podejrzane znajomości. Ściągnięcie go do kraju okazało się koniecznością. Kiedy „rozpoczął aplikację sądową, pan Baliński lubił poruszać z nim tematy prawnicze. Interesował się pracą Itka nie tylko przyjacielsko, ale był w tym również moment zawodowy”12. Przygoda Gombrowicza z Temidą trwała jednak nader krótko. Sam przerwał aplikację. W międzyczasie pojawiły się projekty zrobienia aplikacji adwokackiej. „Miał początkowo aplikować u ojca Wandy Przyłęckiej, znanego w Radomiu adwokata. Byłby jego dependentem – jak to się wtedy mawiało. (…) Nic jednak z tych planów nie wyszło. Palestra radomska nie zgodziła się na jego kandydaturę, a kandydatów miała sporo. Zaszkodziła mu opinia nowoczesnego liberała. Nie bez »winy« był także Jerzy Gombrowicz, który cieszył się wspaniałym darem wymowy, elokwencją, humorem. Radomscy adwokaci sądzili, że jego brat jest najprawdopodobniej taki sam. Przestraszyli się konkurenta”13. Zainteresowanego wcale to nie zmartwiło. „Po zerwaniu z ledwo zaczętą pracą w sądzie nie starał się już o stałą posadę. Współpracował z »Kurierem Porannym« i innymi gazetami, lecz pisał, co chciał i kiedy chciał”14.

Podsumowanie

Nie licząc późniejszych doświadczeń związanych z pracą w Banco Polaco w Argentynie oraz nieporozumień na tle praw autorskich do jego utworów, głębsze emocje Witolda Gombrowiczazwiązane z prawem skończyły się wraz z uzyskaniem dyplomu
magistra.

Historia Gombrowicza może pokrzepić tych, którzy dziś świadomie i dobrowolnie wegetują na wydziałach prawa. Wystarczy spojrzeć: mierny student, a potem taka kariera! Jeżeli mają talent i są gotowi do poświęceń na miarę tych Gombrowiczowskich, to kto wie? Może opuszczanie zajęć i zadowalanie się najniższymi ocenami to dobra strategia? Tym jednak, którzy talentu i silnej woli nie mają, z serca ją odradzam.


*  Autor jest doktorem nauk prawnych, historykiem sztuki, adiunktem w Katedrze Prawa Rzymskiego KUL.

1   T. Kępiński, Witold Gombrowicz i świat jego młodości, Kraków 1974, s. 40, 41.

2   W. Gombrowicz, Dzieła, t. XVI, Kraków 1996, s. 38.

3   T. Wittlin, Ostatnia cyganeria, Warszawa 1989, s. 117.

4   T. Kępiński, op. cit., s. 202.

5   Ibidem, s. 149.

6   Ibidem, s. 204–205.

7   Zob. W. Wołodkiewicz, Europa i prawo rzymskie, Warszawa 2009, s. 616.

8   W. Gombrowicz, op. cit., s. 44.

9   Cyt. za: A. Stawiarska, Gombrowicz w przedwojennej Polsce, Kraków 2001, s. 73.

10 Ibidem, s. 70.

11 W. Gombrowicz, op. cit., s. 55.

12 T. Kępiński, op. cit., s. 153.

13 J. Siedlecka, Jaśnie panicz. O Witoldzie Gombrowiczu, Kraków 2011, s. 161.

14 Ibidem, s. 179.