Felietony

„Źle urodzeni” a tradycja prawa rzymskiego

Tekst pochodzi z numeru: 2(164) XII 2015 / I 2016

Dr hab. Maciej Jońca

Niskie instynkty drzemiące w człowieku nie są cechą właściwą jedynie Grekom i Rzymianom. Autorytet filozofów greckich i rzymskich jurystów sprawił jednak, że przez wieki ich opinie przywoływano i zasłaniano się nimi niczym tarczą, podejmując różnorakie działania, które dziś uchodzą za niegodne, a niekiedy wręcz przestępcze. Choć wolelibyśmy o tym nie pamiętać, prawo rzymskie ma również swoją mroczną, barbarzyńską twarz. To ono zdeterminowało sposób, w jaki na przestrzeni stuleci traktowano w Europie ułomne dzieci.

Niewarte wychowania

W starożytności grecko-rzymskiej do rodziny na pełnych prawach miał możliwość wejść jedynie noworodek zdrowy, silny i niemający żadnych dostrzegalnych wad zewnętrznych. Narodziny „odmieńca” postrzegano jako zły omen i fatalny prognostyk na przyszłość. W chorym dziecku widziano namacalny objaw gniewu bogów i obawiano się go. Umieszczając tę przerażającą istotę w przestrzeni społecznej, posługiwano się schematami prostymi, by nie powiedzieć: banalnymi. Stworzenia odbiegające swym kształtem od utrwalonego kanonu określono jako potwory, poczwary, monstra itp.

Platon radził, by „te gorsze dzieci” pozostawiać na pastwę losu w miejscach nikomu nieznanych.Arystoteles, delikatniejszy w przekazie, sugerował, że wychowywanie takiego potomstwa jest bezcelowe. Praktyczne rady sformułował w tej materii grecki lekarz Soranos z Efezu, autor dzieła „Gynekologia”: „dziecko położone na ziemi zaczyna natychmiast krzyczeć z odpowiednią energią, a to, które żyje jakiś czas, nie krzycząc, lub krzyczy ale słabo, wzbudza podejrzenie, że zachowuje się tak na skutek jakiejś wady. Liczy się również fakt, że jest doskonałe we wszystkich swoich częściach, członkach i zmysłach. (…) Po cechach przeciwnych do wspomnianych rozpoznaje się noworodka niewartego wychowania”.

W praktyce zaraz po narodzinach grono krewnych i przyjaciół dokonywało oględzin malucha, po czym ustalano werdykt. W wielbiącej siłę i zdrowie Sparcie ułomne potomstwo pozostawiano w odludnym miejscu lub zrzucano w przepaść. W Rzymie natychmiastowe uśmiercanie kalekich dzieci nakazywała ustawa XII tablic. Seneka Młodszy z rozbrajającą szczerością wyznawał: „noworodki pozbawione ludzkiego kształtu topimy”.

Czasem dzieci, ale nie ludzie

Prawo rzymskie, nawet to ogłaszane przez cesarzy chrześcijańskich, nigdy nie uznało „potworków” za ludzi i co za tym idzie – nie przyznało im prawnej ochrony. W źródłach jurydycznych nie poświęcono temu zagadnieniu zbyt wiele uwagi. Na tym jednak, co napisano, w różnym zakresie wzorowano się aż do XX wieku.

Domicjusz Ulpian, wytrawny znawca ius Romanum i prefekt pretorio na dworze Aleksandra Sewera, zauważył: „Ktoś zapyta: czy powinna uchodzić za matkę kobieta, która urodziła coś potworkowatego, szkaradnego, słabego, nieznanego z wyglądu bądź głosu, pozbawionego ludzkiego kształtu, coś innego, mającego w sobie więcej zwierzęcia niż człowieka, skoro już urodziła? Odpowiedź: lepiej jest, by nawet w takiej sytuacji rodzice odnieśli korzyść. Nie można im bowiem niczego zarzucić. Skoro przestrzegali ustaw tak, jak mogli, więc i to, co matka tak niefortunnie wydała na świat, nie powinno okazać się dla niej szkodą”. Ulpian odniósł się w ten sposób do małżeńskiej legislacji cesarza Augusta, przyznającej profity rodzinom wielodzietnym. „Potworek” mógł zmieścić się zatem w ogólnej liczbie potomstwa przy staraniu się przez kobietę o „prawo trójki dzieci” (zwalniało matkę z licznych uciążliwości związanych z męskim nadzorem) czy ubieganiu się mężczyzny o publiczne urzędy.

Jurysta Paulus wyjaśniał z kolei: „Nie są dziećmi ci, którzy spłodzeni w nienormalny sposób przyszli na świat pozbawieni ludzkiego kształtu, na przykład kiedy kobieta wyda na świat potwora lub poczwarę”. Od zasady jednak istniał wyjątek: „Jeżeli ma za dużo części ciała, postrzega się go w pewnym sensie za ukończonego i dlatego zostaje policzony między dziećmi”.

Subkuby, inkuby i kambiony

Chrześcijańskie średniowiecze nie tylko nie poprawiło losu dzieci ułomnych, ale wręcz je pogorszyło. Przerażenie, jakie budziły siły ciemności, uosabiane w różnych inkarnacjach szatana, przełożyło się na traktowanie „odmieńców”. Autor traktatu „Młot na czarownice”, dominikanin Heinrich Kramer, ukazał osobliwą zależność. Otóż demony mogły wodzić mężczyzn na pokuszenie, przybierając postać ponętnych kobiet. Ten typ złych duchów zwano subkubami. Pozyskane nasienie subkuby przekazywały inkubom, które następnie objawiały się kobietom ukryte w ciałach nieziemsko przystojnych mężczyzn. Efektem zapłodnienia, do którego dochodziło tą drogą, były narodziny kambiona. W literaturze kambiony przedstawiano jako istoty o paranormalnych zdolnościach oraz ponadprzeciętnej inteligencji. Życie jednak miało niewiele wspólnego z poetyckimi eposami. Ideologia ta, w istocie głupia i niespójna, spopularyzowała pogląd, zgodnie z którym narodziny dziecka w widoczny sposób odróżniającego się od innych mogło stanowić dowód na obcowanie kobiety ze złym duchem. Zarówno matce, jak i dziecku groził za to stos.

Wciąż nie ludzie

W sferze prawa cywilnego średniowiecze utrzymało nie tylko antyczne rzymskie koncepcje, ale i terminologię (potworki, poczwary i znaki itd.). „Nie przyszli na świat jako ludzie” – pisał o ułomnych noworodkach angielski jurysta Henry de Bracton. Za dzieci pełnoprawne wspaniałomyślnie uznał te, które potrafiły kwilić, nawet jeżeli były wykrzywione, zgarbione, pokręcone lub miały niestandardową liczbę palców bądź stawów. Potworami były w jego opinii te jedynie, które prócz deformacji fizycznej zamiast odgłosów „dziecięcych” wydawały z siebie „ryki”.

Ponieważ, zgodnie z prawem kanonicznym, człowiek zyskiwał osobowość prawną wraz z chrztem, niepełnosprawne dzieci wyłączono spod działania tego sakramentu. Skoro nie były ludźmi, ich uśmiercenia nie kwalifikowano jako morderstwa. Zabijano je (średniowieczne prawo angielskie wymagało, by przedtem jednak wezwać na miejsce koronera), porzucano lub (gdy kogoś było na to stać) umieszczano w klasztorach. Te, którym z różnych przyczyn udało się przeżyć, nie mogły później wstępować do stanu duchownego, zawierać małżeństw czy na pełnych prawach uczestniczyć w obrocie handlowym. Jedynym dostępnym dla nich zajęciem często pozostawało żebractwo. Obwożono je również po jarmarkach i pokazywano za pieniądze.

Dlaczego?

Epoce średniowiecznej towarzyszyła głęboka wiara, że kalectwo dzieci może być i najczęściej jest karą opatrzności za grzechy popełniane przez rodziców. Kronikarz Thietmar wspomina sylwetkę niejakiego Uffona, mieszkańca Magdeburga, który po pijanemu przymusił swoją żonę do współżycia 28 grudnia, w święto betlejemskich niewiniątek. Kobieta zaszła w ciążę i urodziła dziecko ze zwyrodnieniem palców. Wspomniany wyżej Bracton, nawiązując do rzymskiej idei poczęcia „w nienormalny sposób”, tłumaczył, że może tu chodzić m.in. o cudzołóstwo lub „obcowanie perwersyjne, sprzeczne ze sposobem właściwym rodzajowi ludzkiemu”.

Od XI wieku kanoniści przestrzegali przed kontaktami seksualnymi podejmowanymi z duchownymi, uczulając, że owocem podobnych związków są noworodki „bez kości”. W DekrecieGracjana uwieczniono list Bonifacego VII, w którym papież daje wyraz temu przekonaniu. Wierzono, że efekt taki może spowodować współżycie z kobietą również w okresie jej ciąży, karmienia piersią oraz… menstruacji. Na tle pełnych napuszonej powagi ówczesnych głosów wyróżnia się żartobliwa uwaga św. Alberta Wielkiego, który zauważał, że mądrzy ojcowie płodzą głupich synów, albowiem „kto jest dobry w nauce, niedomaga w sztuce Wenery”.

Sporo uwagi poświęcano zasygnalizowanej przez Paulusa kwestii sprzecznego z naturą sposobu poczęcia. Jedynym zalecanym ułożeniem partnerów była oczywiście pozycja nazwana później misjonarską. W dziele zatytułowanym „Sekrety kobiet” anonimowy autor radził, jak ustrzec się urodzin chorego dziecka. Otóż kobieta podczas aktu miłosnego nie mogła myśleć o żadnym zwierzęciu, gdyż groziło to narodzeniem człeko-zwierza. Wykluczone były również ruchy frykcyjne oraz korzystanie z pozycji „perwersyjnych”, czyli innych niż misjonarska.

W podobne bzdury wierzono nadal w epoce renesansu. Marcello Ficino był przekonany, że „ludzie płodzący dzieci uwieczniają w ich twarzach nie tylko swoje własne działania, ale i wyobrażenia”. Tymczasem malarz i architekt Leon Battista Alberti – reagując na „potrzeby rynku” – zalecał, by na miejsce małżeńskiego pożycia wybierać komnaty ozdobione portretami tylko pięknych mężczyzn i kobiet.

Nihil novi

Epoka nowożytna nie przyniosła zmian. Francuski prawnik Jean Domat właściwie powtórzył ustalenia znane z prawa rzymskiego, kwalifikując jako monstra tych, „którzy nie mają ludzkiego kształtu”. Okazjonalne zaliczanie ich do grona dzieci uznał antycznym zwyczajem za objaw szacunku wobec rodziców, którzy w związku z liczbą potomstwa chcieli korzystać z praw bądź przywilejów. Do ustaleń proweniencji starożytnej dodał od siebie, że „potwory te stanowią dla rodziców dużo większy ciężar niż dzieci pozostałe”.

Fakt, że kalekich noworodków nie uważano za ludzi, sprawił, że zaczęto postrzegać je jak rzeczy i traktować instrumentalnie. W procesie, jaki odbył się w roku 1682 w Londynie, ujawniono, że dwie bliźniaczki syjamskie początkowo były obwożone po jarmarkach i pokazywane za pieniądze, a kiedy umarły… nadal pokazywano ich ciała. Sędzia określił te działania jako „w najwyższym stopniu obrzydliwe”. Nie zarządził jednak pochówku zwłok dziewczynek. Nie były ludźmi. Spalono je.

Sposób bezwzględnego traktowania kalekiego potomstwa utrwalił się również na ziemiach polskich. „Item bez kary pozostają ci, którzy zabijają dzieci dziwnie się rodzące, nie wedle wyobrażenia ludzkiego, ale na kształt jakiejś bestyjek. Albowiem i takie nie mają być chrzczone, ale zarazem zadawione albo którymkolwiek obyczajem mają być zatracone” – pisał wspaniale zorientowany w prawach miejskich Bartłomiej Groicki.

William Blackstone w „Komentarzach do praw Anglii” skupił się na problemie dopuszczenia „potworków” do dziedziczenia na podstawie primogenitury (najstarszy syn obejmował tytuł oraz rodowe dobra). Możliwość tę autor oczywiście wykluczył. „W potworze – dowodził – który nie ma człowieczego kształtu, ale w każdej swojej części nosi odbicie stworzenia zwierzęcego, nie płynie odziedziczona krew i dlatego również on sam nie może być dziedzicem żadnej posiadłości, chyba że nabędzie ją przez małżeństwo. Ale jeżeli jest zdeformowany w jakiejś części ciała, ale ma ludzki kształt, może dziedziczyć”. Atawistyczny strach przed nieznanym powrócił w słowach: „to bardzo stara angielska zasada, a jej przyczyna jest zbyt oczywista i zbyt szokująca, by o tym mówić”. Blackstone uważał, że zniekształcone potomstwo jest efektem… spółkowania kobiety ze zwierzęciem.

Więcej światła?

Karol Linneusz, który przeszedł do historii jako twórca monumentalnych klasyfikacji organizmów, uznał, że pomiędzy homo sapiens a homo monstruosus istnienie przepaść. Tego ostatniego postrzegał jako stworzenie z pogranicza świata ludzi i zwierząt. Od „rzymskiego” ujęcia potworkowatości odszedł natomiast John Locke, pytając retorycznie: „Czy wada cielesna ma decydować o potworności, a niedostatek umysłu (elementu o wiele istotniejszego) nie? Czy brak nosa lub szyi ma czynić ze stworzenia potwora i wykluczać go z rodzaju ludzkiego, a brak rozumu i rozsądku nie?”. Locke sprzeciwił się tym samym „opieraniu wszystkiego na postaci człowieka i szukaniu miary w jego wyglądzie”.

W epoce oświecenia choć ułomne noworodki kwalifikowano jako monstra, a prawo nadal nie wyposażało ich w osobowość prawną, nareszcie odebrano rodzicom swobodę dysponowania życiem kalekiego potomstwa. Wyrazem tego jest chociażby przepis pruskiego Landrechtu: „Dopóki jednak źle urodzeni żyją, muszą – na tyle, na ile jest to możliwe – być żywieni i utrzymywani”. Wiek XIX przyniósł pierwsze próby penalizacji odbierania życia kalekim noworodkom. Kodeks Karzący Królestwa Polskiego z roku 1818 stanowił: „W przypadku wydania na świat płodu potwornego, ludzkiej postaci niemającego, gdy kto takowy płód bez doniesienia zwierzchności zabije, karany ma być aresztem od dni ośmiu do trzech miesięcy”. Tymczasem w przyjętym w roku 1846 Kodeksie Kar Głównych i Poprawczych odróżniono monstra i ostenta. Te ostatnie miały ludzki kształt, dlatego ich ochrona była pełniejsza.

Na gruncie prawa kanonicznego nowe standardy utrwalił promulgowany w roku 1917 pierwszy Kodeks prawa kanonicznego, w którym „potwory” i „twory zniekształcone” nakazano chrzcić.

Puste ludzkie łupiny

Nadanie pełni praw dzieciom ułomnym przyniósł dopiero wiek XX. Nikt wówczas nie spodziewał się, że upiorne antyczne zwyczaje jeszcze raz odżyją. A jednak – ich rewitalizacja dokonała się w hitlerowskich Niemczech. Grunt pod późniejsze rozstrzygnięcia przygotowano stosunkowo wcześnie. W wydanej w 1920 r. książce zatytułowanej „Prawo do unicestwiania życia niewartego życia – kryteria i forma” prawnik Karl Binding oraz psychiatra Alfred Hoche uznali egzystencję osób nieuleczalnie chorych za „absolutnie bezcelową”, a ich uśmiercanie zakwalifikowali jako terapię stosowaną wobec „martwych duchem” i „pustych ludzkich łupin”. Argumentowali przy tym, że odbieranie życia „istnieniom balastowym” nie jest „tożsame z pozostałym zabijaniem, lecz przedstawia dozwolony pożyteczny akt”.

Powyższe dzieło wywarło wielki wpływ na całe pokolenie prawników i lekarzy. Już pod rządamiHitlera, w roku 1939, małżeństwo Knauer zwróciło się do wodza z prośbą o zgodę na uśmiercenie upośledzonego noworodka (dziecko miało niedorozwój stopy, było pozbawione przedramienia, niewidome i cechowało się „wrodzonym idiotyzmem”). Zgoda nie tylko została udzielona, ale zapoczątkowała wielką akcję „eutanazji dzieci” ukrytą pod kryptonimem T4. Powołano specjalną komisję Rzeszy do spraw naukowego gromadzenia danych o ciężkich przypadkach schorzeń dziedzicznych lub wrodzonych, której lekarze i akuszerki zgłaszali każdy przypadek narodzin „potworkowatego noworodka”. Dzieci te zabijano następnie metodami farmakologicznymi. Żniwo tych działań było potężne, a sam proceder kontynuowano nawet po roku 1941, w którym państwo formalnie ogłosiło zawieszenie akcji T4.

Głosy potępienia pojawiły się dopiero po wojnie i były nader słabo słyszalne. Jeszcze w roku 1964 w wywiadzie dla czasopisma „Der Spiegel” dr Werner Catel, który rekomendował uśmiercenie dziecka Knauerów, wywodził, że istnieją dzieci pozbawione „emocji duchowych”. „Jest wiele poszlak – wyjaśniał – które takie informacje dać mogą, choć nie muszą. Czy dziecko sięga po butelkę, czy się uśmiecha, jakie jest jego zachowanie odruchowe”. „Niektóre dzieci rozwijają się wcześniej, inne później. Jak się stwierdza, czy dziecko pozostanie w stadium podczłowieka?” – dopytywał się reporter gazety. „Proszę mi wierzyć – zapewnił Catel – w każdym wypadku te istoty pozbawione duszy można odróżnić od rozwijającego się człowieka”. Następnie zgłosił postulat powołania specjalnych komisji złożonych z lekarzy, prawnika i… teologa, mających podejmować decyzję o uśmierceniu ułomnego noworodka. W grupie takiej obligatoryjnie musiała się znajdować „jakaś kobieta, jakaś matka”. Nie zabrakło porażającej „empatii” okazanej rodzicom takich dzieci. „Każdy lekarz – czytamy w dalszej części wywiadu – który musi w praktyce zajmować się nieuleczalnymi idiotami, wie o destrukcyjnych sytuacjach konfliktowych w małżeństwach. Zna tę wciąż nową zgrozę na widok potworków”.

Co zostało?

Dziś stwierdzenie, że niepełnosprawni mają te same prawa co ludzie zdrowi, słusznie uchodzi za truizm. Polski ustawodawca, we właściwy sposób pojmując zasadę równości wszystkich wobec prawa, stara się w ogóle nie eksponować mających powszechny charakter uprawnień tej grupy społecznej. A w życiu? No cóż, w oswojonej i złagodzonej wersji idea „zapatrzenia”, zgodnie z którą wizualne fascynacje mamy mogą rzutować na fizis dziecka, wciąż nam towarzyszy. Na to jednak można przymknąć oko. To szkopuł. Naprawdę.