Felietony

Zbrodnia prawie doskonała

Tekst pochodzi z numeru: 2 (104) luty 2009

Jacek Dubois

Czy zbrodnia doskonała istnieje? – to pytanie pojawia się w świadomości ludzkiej od wielu wieków. Nasz autor również sądził, że posiadł tajemnicę zbrodni doskonałej. Czy aby na pewno?

Sen o fortunie

Łatwo wyobrazić sobie radość poszukiwacza skarbów, który odkryje zatopiony hiszpański galeon z ładowniami wypełnionymi najszlachetniejszymi kamieniami, albo szczęście alchemika, który odnalazł recepturę na produkcję złota. Podobny deszcz emocji przeżyłem kiedyś w sądzie.Byłem przekonany, że posiadłem tajemnicę zbrodni doskonałej. Przestępstwa popełnianego w majestacie prawa, pozwalającego mimo działania wbrew regułom bezkarnie zdobyć fortunę. Czułem się już milionerem, myśląc o wydaniu w monstrualnym nakładzie podręcznika „Jak zgodnie z prawem popełnić przestępstwo, zdobyć fortunę i nie ponieść za to kary”. Publikacja byłaby oparta na postanowieniach prokuratury utrzymanych w mocy prawomocnym postanowieniem sądu. Nie udało się, mój sen o fortunie został rozwiany. Od prawomocnego orzeczenia sądu kończącego sprawę skuteczną kasację wniósł Rzecznik Praw Obywatelskich. Zbrodnia doskonała okazała się prawie doskonała, a mój sen, że napiszę książkę, która zajmie pierwsze miejsce na liście bestsellerów, został brutalnie przerwany. Pozostało mi zatem opowiedzieć o jednej z ciekawszych spraw karnych.

Zbrodnia prawie doskonała

W dużej, dobrze prosperującej spółce został zatrudniony młody finansista. Był ideałem. Wykształcony, zaradny, przedsiębiorczy, samodzielny. Skarb, o jakim marzy każdy szef. Stał się ulubieńcem prezesa. Pędził po szczeblach kariery i wkrótce osiągnął szczyt, stał się drugą osobą w firmie. Kierownictwo podzieliło się obowiązkami. Prezes wziął na siebie trud zwiedzania coraz bardziej egzotycznych plaż nad Pacyfikiem, zaś młody finansista zarządzał firmą. System działał, prezes był coraz bardziej opalony i mniej chętny do podejmowania codziennych decyzji. Udoskonalili sposób zarządzania firmą: zamiast przyjeżdżać do biura, prezes podejmował decyzje przez telefon, zaś urzędową korespondencję załatwiał w ten sposób, że przesyłał swojemu zastępcy kartki podpisane in blanco, na które ten nanosił ustalone przez telefon treści. Idylla taka trwała przez kilka lat. Pewnego dnia do spółki wkroczyli w celu przeprowadzenia kontroli przedstawiciele instytucji skarbowych. Nad głową młodego finansisty, który piastował obecnie funkcje dyrektora finansowego i członka zarządu, pojawiły się czarne chmury. Wstępne wyniki kontroli wskazywały, że nie jest on tak piekielnie zdolny i profesjonalny, jak wydawało się prezesowi. Szereg operacji było przeprowadzonych i księgowanych nieprawidłowo, a nad spółką zawisło widmo płacenia wysokich kar. Prezes natychmiast przybył do siedziby firmy i widząc, co się dzieje, wszczął poszukiwania fachowca, który ustaliłby rzeczywisty stan finansów firmy. Jak można się domyślać, nowo zatrudniony specjalista nie spotykał się z życzliwym przyjęciem przez dyrektora finansowego. W spółce powstały dwa wrogie obozy, a obaj panowie próbowali się za wszelką cenę zdyskredytować. Nowo zatrudniony fachowiec odnajdywał kolejne błędy popełnione przez dyrektora, co na nieszczęście dla firmy znajdowało odzwierciedlenie w wynikach prowadzonej kontroli. Wyglądało na to, że kariera dyrektora finansowego dobiegała końca, zaś prezes zaczął publicznie wspominać, że jeśli spółka będzie zmuszona zapłacić kary, odpowie za nie sam dyrektor finansowy.

Gdy w kolejny poniedziałek pracownicy przybyli do pracy, po dyrektorze finansowym nie było śladu. Co gorsza, po sprawdzeniu salda na rachunkach bankowych okazało się, że na koncie brak olbrzymiej kwoty, która znajdowała się tam w piątek. Próby nawiązania kontaktu z dyrektorem finansowym nie powiodły się. Zaniepokojeni pracownicy wtargnęli do jego gabinetu, tam natknęli się na kilka dokumentów. Na biurku leżało wypowiedzenie umowy o pracę oraz rezygnacja z udziału w zarządzie firmy. Obok znajdował się dokument podpisany przez prezesa, z którego wynikało, że z uwagi na wybitne zasługi dyrektora finansowego dla rozwoju firmy przyznaje mu nagrodę odpowiadającą wysokości jego kilkuletnich zarobków. Kolejnym dokumentem był list dyrektora informujący, że realizując wolę prezesa, przed złożeniem wypowiedzenia umowy o pracę wypłacił sobie przyznaną nagrodę, co wyjaśniło, dlaczego z konta firmy zniknęły wszystkie środki. Natychmiast skontaktowano się z prezesem, który pod pismem przyznającym nagrodę rozpoznał swój podpis, lecz stanowczo zaprzeczył, jakoby pismo to podpisywał i przyznawał dyrektorowi nagrodę. W dotychczasowej działalności spółki zdarzały się nagrody odpowiadające jedno- lub dwumiesięcznemu wynagrodzeniu, jednak ta odbiegało od jakiegokolwiek przyjętego standardu. Dla wszystkich było jasne, że dyrektor, wykorzystując powierzone mu podpisane in ­blanco przez prezesa kartki papieru, sam przyznał sobie nagrodę, a następnie, jako uprawniony w firmie do samodzielnego dokonywania przelewów, sam sobie ją wypłacił. Brak środków na koncie zagrażał dalszej egzystencji firmy, trzeba było te pieniądze jak najszybciej odzyskać, a najważniejszym czynnikiem stał się czas. Prawnicy błyskawicznie przygotowali zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa wraz z wnioskiem o zabezpieczenie zagarniętej kwoty poprze blokadę konta bankowego dyrektora, na które pieniądze przelano, jak również zabezpieczenie jego majątku na poczet przyszłych roszczeń. Prokuratura zareagowała. Już po kilku tygodniach prezes został wezwany w celu złożenia ustnego zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa. Jednak prokurator nie ustosunkował się do wniosku o zabezpieczeniu konta bankowego ­dyrektora. Składając zeznania, prezes potwierdził, że przesyłał z różnych stron świata kartki podpisane in blanco. Zaprzeczył natomiast, by podpisał pismo przyznające nagrodę. Wskazał, że wszelkie tego typu dokumenty podpisuje tylko wtedy, gdy przygotują je prawnicy i postawią na nich parafkę, żaden zaś prawnik pracujący dla firmy nie potwierdził, by dokument taki sporządził. Ponadto wskazał, że w firmie ­istnieje ustalony obieg dokumentów związanych z przyznawaniem nagród. Trafiają one do akt personalnych i działu finansowego, który je wypłaca, a w historii firmy nie zdarzyło się, by wypłacono nagrodę przewyższającą dwumiesięczne wynagrodzenie. Za swoją pracę dyrektor przez wiele lat dostawał bardzo wysokie, najwyższe w firmie wynagrodzenie, jednak nie dokonał żadnych nadzwyczajnych zasług, które usprawiedliwiałyby przekazanie mu wszystkich dostępnych na kontach środków finansowych spółki. Prezes wyjaśnił, że musiałby być samobójcą, by pozbawić podmiot, którym zarządza, płynności w celu nagrodzenia osoby, w przypadku której rozważał zwolnienie z pracy. Przesłuchani w prokuraturze pracownicy potwierdzili słowa prezesa. Z kolei do prokuratury wezwano dyrektora, który zaprzeczył, by dokonał jakichkolwiek nielegalnych działań. Zeznał, że to on jest twórcą sukcesu firmy, za co całkiem słusznie został przez prezesa sowicie wynagrodzony. Dodał, że przyznanie nagrody załatwiane było poufnie, by inni pracownicy nie byli zazdrośni, dlatego sam sobie wypłacił nagrodę, a decyzja o jej przyznaniu nie trafiła do działu personalnego.

Zdumienie

Prokurator przez wiele tygodni zastanawiał się nad tym, co usłyszał, po czym postanowił umorzyć postępowanie. Rozumowanie prokuratora było następujące: dyrektor istotnie dysponował kartkami podpisanymi przez prezesa, ale nikt nie widział, by to dyrektor przygotował pismo o przyznaniu nagrody. W sprawie brak zatem stuprocentowego dowodu winy, a jeżeli takiego nie ma, wszystkie wątpliwości należało rozstrzygnąć na korzyść dyrektora. W firmie zapanowało zdumienie. Z uzasadnienia postanowienia wynikało, że fałszerza można oskarżać tylko wtedy, gdy złapie się go na czynności fałszowania dokumentu. W innym przypadku nie ma dowodu, na podstawie którego można go oskarżyć. Wystarczy zatem, że ktoś przed przystąpieniem do fałszowania dokumentu zamknie drzwi na klucz, uniemożliwiając wejście osobie trzeciej, i w ten sposób zapobiegnie jakiejkolwiek prawnej możliwości ujawnienia winnego. Teza ta, z pozoru absurdalna, znalazła przychylność u prokuratora wyższej instancji, a następnie w sądzie, który utrzymał zaskarżoną decyzje w mocy. Po ogłoszeniu tego orzeczenia zacząłem myśleć o publikacji bestsellera z instrukcją, jak zdobyć fortunę, korzystając z dokonanej przez organa wymiaru sprawiedliwości interpretacji zasady domniemania niewinności.

Firma próbowała odzyskać utracone pieniądze na drodze cywilnej, równocześnie Rzecznik Praw Obywatelskich wniósł kasację do Sądu Najwyższego. Kasacja została uwzględniona i sąd uchylił zaskarżone postanowienie, nakazując prokuraturze dalsze prowadzenie postępowania. W konsekwencji w cztery lata po złożeniu zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa został sporządzony akt oskarżenia.

Rozpatrując sprawę, sąd nie miał tych problemów, które sparaliżowały prace prokuratury. Nie podzielił poglądu, że nie można orzec o winie, nie mając bezpośredniego dowodu, słusznie uznając, że w przypadku braku takiego dowodu mamy do czynienia z procesem poszlakowym, o możliwości prowadzenia którego wielokrotnie wypowiadał się Sąd Najwyższy, uznając, że: „o dowodzie poszlakowym, jako pełnoprawnym dowodzie winy można mówić wówczas, gdy zespół (łańcuch) poszlak rozumianych jako udowodnione fakty uboczne prowadzi pośrednio z logicznego rozumowania do stwierdzenia jednej wersji zdarzenia, faktu głównego, z którego wynika, że oskarżony dopuścił się zarzuconego mu czynu”.

Świat nie jest niestety doskonały

Sąd, orzekając, uznał, że taka sytuacja miała miejsce w tej sprawie. W konsekwencji uznał dyrektora finansowego winnym popełnienia przestępstwa fałszerstwa i oszustwa, za co wymierzył stosowny wyrok. Wydawałoby się, że sprawiedliwości stało się zadość, gdyby nie jeden drobny szczegół. Prokurator przez cztery lata prowadzenia postępowania przygotowawczego nie rozpoznał wniosku o zabezpieczenie majątkowe. Kiedy postępowanie karne zostało umorzone na etapie postępowania przygotowawczego, firma wystąpiła z roszczeniami na drodze cywilnej. Gdy postępowanie karne podjęto, sprawy cywilne zostały zawieszone do czasu rozstrzygnięcia sprawy karnej. Pokrzywdzona spółka zażądała, by w procesie karnym sąd w wyroku zobowiązał oskarżonego do naprawienia wyrządzonej szkody. Tu jednak pojawił się problem. Zgodnie z art. 415 KPK sąd nie może nałożyć na oskarżonego obowiązku naprawienia szkody, jeśli roszczenie wynikające z popełnienia przestępstw jest przedmiotem innego postępowania. Tym samym ustawodawca zorganizował idealną pułapkę na ofiarę przestępstwa.

Gdy pokrzywdzony nie znajduje pomocy u organów ścigania, może dochodzić swych praw na drodze procesu cywilnego. Gdy jednak takie działania podejmie, nie może już liczyć na pomoc sądu karnego.

Sąd, skazując oskarżonego, nie mógł nałożyć na niego obowiązku naprawienia szkody mimo jej oczywistości i wymierności. Wyszło na to, że działając na swoją korzyść, w konsekwencji spółka sobie zaszkodziła. Świat nie jest niestety doskonały, czego prawo jest najlepszym przykładem.

jacek_dubois

 Jacek Dubois – urodzony 17.5.1962 r. w Warszawie. Adwokat, wspolnik w Kancelarii Adwokackiej Pociej, Dubois i Wspolnicy Sp. j. Specjalizuje się w prawie karnym oraz sprawach z zakresu dobr osobistych. W swojej praktyce był obrońcą lub oskarżycielem posiłkowym w kilkuset sprawach karnych. Jest autorem pięciu książek: A wszystko przez Faraona, Koty pustyni, Sfinks w (o)błędzie, Kto wrobił Kubusia Puchatka?, Kosmiczny galimatias. Autor słuchowisk radiowych i felietonow.